Kamil, jesteś bardzo zapracowaną osobą. Dziękuję bardzo, że zgodziłeś się na rozmowę.

Na Wirażu: Na początek trudne pytanie – prośba o przedstawienie się kibicom żużla: Kto to jest Kamil Chanas?
Kamil Chanas: Kamil Chanas, koszykarz, przedsiębiorca, teraz aktywny, wcześniej byłem na dwuletniej emeryturze sportowej. Trochę pobiegałem w Ekstraklasie, trochę pobiegałem w Pucharach Europejskich, udało się troszkę medali zdobyć w tym dwa Mistrzostwa Polski. Także trochę Pucharów Polski.

NW: Dlaczego wybrałeś akurat koszykówkę? Czy seryjne tytuły zdobywane przez Śląsk sprawiły, że chciałeś grać na parkietach w kosza?
KCh: Wybrałem koszykówkę, ponieważ była bardzo popularna w latach dziewięćdziesiątych, a we Wrocławiu nie można było nie podziwiać koszykarzy Śląska. Maćka Zielińskiego, Adama Wójcika, Dominika Tomczyka, całej tej ekipy. Każdy chciał być jak oni, no i tak jakoś się złożyło, że się dostałem do drużyny, bo miałem dobry rzut.

NW: Niewiele osób wie o twojej paskudnej kontuzji z którą praktycznie borykasz się do dziś. Na pewno miałeś momenty zwątpienia. Co lub kto wtedy „trzymało cię przy życiu”? I co byś poradził młodym zawodnikom, by przede wszystkim trzymali się swoich marzeń, dążyli do obranego wcześniej celu?
KCh: Bardzo chciałem wrócić po kontuzji za wszelką cenę. Może nie zdawałem sobie z powagi urazu, który trwa do dzisiaj. Jedynie magiczna rękawiczka mnie uratowała. Natomiast trzeba być naprawdę zdeterminowanym i nakręconym tak, że nie widzisz innych alternatyw jak na tamten moment. Nie widziałem innych alternatyw, jak tylko powrót do grania. Bardzo chciałem wrócić, chciałem to poczuć i udało mi się to zrobić. Oczywiście już nie byłem tym samym zawodnikiem co przed kontuzją. Natomiast to co się udało zrobić po po tym urazie to myślę, że aż ponad stan. Udało się, przy tym urazie nerwu promieniowego, z którym do dzisiaj gram występować. To naprawdę myślę, że całkiem nieźle się to skończyło.

NW:  Jak ta kontuzja wpłynęła na Kamila?
KCh: Ograniczyła zdecydowanie mój rozwój, no bo grałem też bardzo dużo z piłką w ręku, więc też byłem gdzieś tam kreatorem gry. Niewiele osób wie, że w grupach młodzieżowych grałem jako rozgrywający. Później niestety ta kontuzja zahamowała ten rozwój i stałem się bardziej takim zawodnikiem zadaniowym, więc myślę, że głównie ograniczyła ten mój rozwój. No i cóż?. Czy mnie zmieniła? Troszeczkę pokory człowiek nabiera w obliczu poważnych rzeczy, do różnych sytuacji. Więc tak bym to podsumował.

NW: Jesteś Wrocławianinem. Tytuły mistrzowskie (poza juniorskimi) zdobywałeś w barwach Stelmetu Zielona Góra. Czy nie pomyślałeś sobie kiedyś – „Kurcze fajnie by było być mistrzem ze Śląskiem”?
KCh: To jest jedyna rzecz, której nie udało mi się poczuć, zdobyć to mistrzostwo Polski ze Śląskiem Wrocław, z tym seniorskim, bo mam trzy medale złote, ale w grupach młodzieżowych, w juniorach, juniorach starszych, ale z tym seniorskim Śląskiem nie udało mi się. Udało mi się Puchary Polski zdobyć ze Śląskiem i medale brązowe, dwa srebrne, ale niestety tego złota się nie udało. Tak się historia potoczyła. Dzisiaj wiem, że te osiągnięcia są super – na rzeczy, które robię, gdzie działam po Polsce. To fajnie, że taka przygoda mnie spotkała, po tym jak się Śląsk rozpadł w 2009 roku.

NW: Czy uważasz się za spełnionego koszykarza? Czy jednak sądzisz, że można było osiągnąć coś więcej i z perspektywy czasu uważasz, że pewne rzeczy zrobiłbyś inaczej.
KCh: Myślę, że mogę powiedzieć, że jestem spełnionym, zadowolonym zawodnikiem. Zdobyłem Mistrzostwo Polski dwa razy, grałem w drużynach, które walczyły o najwyższe cele. Różne role pełniłem przez swoją całą przygodę z basketem, więc to jest akurat fajne, co dzisiaj miło wspominam. Jedyne, co myślę, że mógłbym zadbać, to bardziej szanować swoje ciało. I to bym chyba zmienił bardziej. Po prostu zadbać o to, żeby być jak najdłużej zdrowy i czasami nie za wszelką cenę ryzykować pogorszenia kontuzji. Bo wielokrotnie się zdarzało, że człowiek grał naprawdę z bardzo bolesnymi urazami.

NW: Teraz płynnie przechodzimy do klubów w miastach gdzie żużel jest niemal religią. Czy występując w Stelmecie Zielona Góra czy Polonii Leszno czułeś, że miasta te „Żyją żużlem”?
KCh: Tak. Tak zawsze było czuć, a zwłaszcza jak się przyjeżdżało w sierpniu na rozpoczęcie przygotowań, no to wiadomo, że jak były mecze to po mieście chodzili kibice obu drużyn, więc tutaj rzeczywiście można było odczuć. Jak robi się ciepło w Lesznie, to siłą rzeczy czasami mniej tego kibica jest u nas na meczach, albo generalnie wtedy było ich mniej na naszych meczach. Tylko szli na żużel. No jasne, że wiadomo, że to są religie, więc tak to wyglądało.

NW: Ile razy byłeś na zawodach żużlowych i gdzie to było?
KCh: Byłem min. na Sparcie Wrocław, gdy zdobywali Mistrzostwo Polski (mecz finałowy sezonu 2021 – dop. red.). Wtedy Maciek Janowski szalał na Stadionie Olimpijskim i leciała piosenka Mroza – „Złoto”. Więc to było super przeżycie. Nawet z Marcinem Gortatem byliśmy wtedy. On kibicował Motorowi Lublin. A my wspólnie z Maćkiem Zielińskim oczywiście Sparcie. Więc wówczas byłem – na pewno. No i chodziliśmy w Zielonej Górze na mecze. Kilka razy nas zaprosił klub na rozpoczęcie  sezonu. Nawet załapaliśmy się na odrzutowce przelatujące nad stadionem.

NW: Czy pamiętasz swój pierwszy raz…? Na meczu żużlowym? Może przypominają się Tobie jakieś drużyny, które wtedy walczyły?
KCh: Nie pamiętam. Ale już było to ładnych parę lat temu.

Ciąg dalszy rozmowy z Kamilem Chanasem nastąpi…

Zdjęcie: archiwum Kamila Chanasa