Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego ( https://www.facebook.com/photo/?fbid=122169449408263907&set=a.122096781884263907 ).

Tym razem kamyczek do ogródka Metanolu. Będzie długo, zawile i „nudno”. Tylko dla wytrwałych. Z jednej strony istotnie bardzo dobrze, że ściganci mają od kilku lat swoją reprezentację, słuchaną i braną pod uwagę. Z drugiej – szkoda, że „tylko” w sprawach, najoględniej, bieżących wypłat i spraw związanych z aktualnymi kontraktami żużlowców. To mało? Pewnie nie. Przez lata nikt nie liczył się ze zdaniem zawodników, a to (jednorodne i spójne) takoż pozwalało sobie wybrzmieć nader rzadko. Czego więc chce Sierak, że „czepia się” Cegielskiego i jego dziecka? Ano – rozszerzenia poczynań. Na wciąż startujących nie ma co liczyć. Cegła wie o tym najlepiej. Są zbyt zajęci… sobą zazwyczaj. Skoro jednak powiedziało się A, warto dodać B i C. Naturalnie rzecz w zabezpieczeniu emerytalnym zawodników po zakończeniu kariery, ale też wsparciu byłych gladiatorów. Czy zatem żużel nad Wisłą mógłby stać się rodzimą NBA? Być może, choć warunki działania, należy to przyznać, zupełnie różne. Jak to więc działa za Oceanem? Od dawna i coraz skuteczniej. Nie obyło się wszakże bez kontrowersji i gwałtownych sporów. Zatem po kolei. Lokaut i system emerytalny na tapet.

W lidze NBA władze rozgrywek co kilka lat, od wielu już sezonów podpisują umowę, generalnie płacową, ale nie tylko, ze związkiem zawodowym graczy. Innymi słowy, na tamtejszym gruncie rozgrywki nie ruszą tak długo, jak długo Metanol nie dogada się z… no właśnie. Jeżeli rzecz ma dotyczyć wyłącznie Ekstralipy, to „wystarczy” porozumienie ze spółką Ekstraliga SA. Jeśli ma być rozwiązaniem dotyczącym dyscypliny w ogóle, to już niezbędne byłoby osiągnięcie kompromisu z federacją czytaj PZM. Amerykanie mają nieco „łatwiej” bowiem na ich podwórku „wystarczy” dogadać się z podmiotem zarządzającym ligą. Mimo to już czterokrotnie w historii mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem lokautu.

Te najgłośniejsze były dwa. Pierwszy z przełomu 1998 i 1999 roku. Przed sezonem 1998 w ciągu poprzednich trzech lat miały miejsce dwa lokauty: spór pracowniczy, który trwał ponad dwa miesiące w 1995 oraz krótki strajk w 1996, który zakończył się w ciągu trzech… godzin. Jednak w obu przypadkach gracze i właściciele doszli do porozumienia przed rozpoczęciem sezonu, a przed startem rozgrywek 1998 NBA była jedyną dużą ligą sportową w Stanach Zjednoczonych, która nigdy nie odwołała meczu z powodu strajku.

Sześcioletnia umowa zbiorowa obowiązywała od września 1995, ale zawierała klauzulę umożliwiającą właścicielom klubów NBA wznowienie umowy po trzech latach, jeśli ponad 51,8 procent „dochodu związanego z koszykówką” przeznaczano na pensje graczy.

W sezonie 1997–98 aż (jak na Amerykańskie warunki naturalnie) 57 procent dochodów związanych z koszykówką przeznaczono na wypłaty dla graczy, podczas gdy poprzednia umowa przewidywała podział 48 procent. Według NBA, 15 z 29 drużyn odnotowało straty w tym sezonie. NBPA (związek zawodowy zawodników) zakwestionowało tę liczbę. Właściciele ligi głosowali nad ponownym otwarciem CBA(Porozumienia zbiorowego) 23 marca 1998 r., a głosowanie zostało zakończone większością 27–2. Głównym problemem były pensje graczy, które właściciele chcieli ograniczyć. Pułap wynagrodzeń był częścią CBA od 1983 r., ale zawierał luki, które pozwalały zespołom przekraczać limit wynagrodzeń. Wśród nich był „ wyjątek Larry’ego Birda ”, nazwany na cześć byłego gracza , który był jednym z pierwszych beneficjentów tej zasady. Wyjątek Birda umożliwiał zespołom wydawanie nieograniczonej ilości pieniędzy na ponowne podpisywanie kontraktów z własnymi graczami, co powodowało znaczny wzrost wartości kontraktów z wyższej półki. Właściciele klubów chcieli usunąć wyjątek i nałożyć limity na maksymalne pensje graczy.

A co z tym Birdem? Otóż Nazwa tego wyjątku wywodzi się od wieloletniego gracza i ikony Boston Celtics, Larry’ego Birda, gdyż właśnie on stał się przyczyną jego utworzenia – grał w tym klubie w latach 1979-1992 i Celtics nie mogli zaoferować mu wyższego kontraktu przy jego przedłużaniu, gdyż salary cap (limit płacowy) zostałby przekroczony. NBA zezwoliło na przedłużenie takiego kontraktu bez konsekwencji i wprowadziło ogólną zasadę, że dozwolone jest przekroczenie salary cap przy przedłużaniu kontraktu (na najwyżej 5 lat) do wysokości maksymalnego możliwego kontraktu (czyli kontraktu opiewającego na 25 milionów dolarów lub 25% wysokości pułapu w danym sezonie – w zależności od tego, która z tych wartości jest większa). Pełne „prawa Birda” przysługują zawodnikom grającym od trzech lat w jednej drużynie. Co ciekawe, „prawa Birda” danego zawodnika były transferowane razem z nim, gdy przechodził do kolejnego zespołu.

Lokaut wywołał obojętność wśród większości amerykańskich fanów sportu, którzy uważali, że chciwość została wykazana przez obie strony. To podobne nastawienie do tego, jakie kibice wyrażali podczas strajku Major League Baseball (liga baseballu) w latach 1994–95 . Sondaż CBS News – New York Times przeprowadzony w październiku 1998 r. wykazał, że opinia większości kibiców na temat zawodowej koszykówki nie została szczególnie zmieniona przez wstrzymanie rozgrywek.

Przedstawiciele mediów często krytykowali właścicieli i zawodników. Dziennikarz sportowy Tony Kornheiser opisał spór pracowniczy jako spór „między wysokimi milionerami i niskimi milionerami”. Artykuł w Newsweeku nazwał lokaut „niezrozumiałym i niegodziwym sporem między rywalizującymi gangami milionerów”. Bill Saporito z Time uważał, że każda ze stron ucierpiała na skutek lokautu pod względem strat finansowych i negatywnego rozgłosu. Stern (komisarz NBA) powiedział, że poczynił ustępstwa w porozumieniu, podczas gdy Hunter stwierdził, że strony „obie do siebie mrugnęły”. Tak czy siak sezon skrócono po tym, gdy adwersarze w burzliwych okolicznościach wypracowali konsensus.

Tego było jednak mało. W 2011 roku doszło do kolejnej wojenki. Naturalnie o pieniądze. Po przedłużających się negocjacjach i kilku niedotrzymanych terminach właściciele i gracze w końcu osiągnęli wstępne porozumienie 26 listopada 2011 r., kończąc lokaut . Nowe CBA (Umowa zbiorowa), zostało ratyfikowane 8 grudnia 2011 r., co pozwoliło na rozpoczęcie skróconego, 66-meczowego sezonu.

Podsumowując i upraszczając nieco, to nie gracze a właściciele ogłaszali przerwę. Tamże jednak mamy zupełnie inne warunki działania. Żaden prywatny inwestor nie zgodzi się by firmowane przezeń przedsięwzięcie okazało się deficytowe i przynosiło straty. A kluby NBA są oczywiście prywatne i „muszą” na siebie zarabiać, wliczając w to zyski właścicieli. Możliwe w naszej szlace? Teoretycznie… . I chyba jedynie teoretycznie.

A co z wątkiem emerytalnym i zabezpieczającym byłych graczy? W USA i ten „problem” rozwiązano. Historia systemu emerytalnego w NBA sięga 1957 roku, kiedy władze Ligi uznały oficjalnie Unię Zawodników za związek, uprawniony do reprezentowania ich praw i wysuwania żądań. Pierwszym i nadrzędnym celem Unii było stworzenie systemu socjalnego zabezpieczającego finanse koszykarzy po zakończeniu przez nich karier. W 1962 roku ówczesny Prezydent NBPA Tom Heinsohn był bliski finalizacji negocjacji, na podstawie których zawodnicy, którzy rozegrali co najmniej 5 lat w NBA mieliby zapewnione 100 dolarów miesięcznie (a w przypadku weteranów grających powyżej 10 lat – 200 dolarów miesięcznie) po osiągnięciu 65 roku życia. Ostatecznie do porozumienia doszło w 1964 roku w Bostonie, tuż przed pierwszym transmitowanym na całe USA meczem gwiazd. Zawodnicy zagrozili bojkotem tego widowiska, w związku z czym po długich i zaciętych rozmowach, strony osiągnęły konsensus i plan Heinsohna wszedł w życie.

W 1992 roku powstała National Basketball Retired Player Association, czyli Unia Emerytowanych Zawodników NBA. Jej założyciel, Dave Bing, a także Jack Marin – gracz NBA w latach 1966-1977 oraz prawnik aktywnie zaangażowany w walkę o prawa byłych zawodników, podjęli współpracę. W jej wyniku doszli do wniosku, że wysokość emerytur powinna wzrastać proporcjonalnie do wysokości pułapu płacowego. Niedługo później, w 1993 roku, doszło do wielostronnego spotkania między przedstawicielami władz Ligi (z jej komisarzem Davidem Sternem na czele), Unii Zawodników oraz Unii Emerytowanych Zawodników, reprezentowanej przez Marina. Ten ostatni zwrócił uwagę na przeoczenie norm wynikających z CBA dotyczących wspomnianej waloryzacji emerytur w stosunku do salary cap, a także przekonał uczestników spotkania do podniesienia systemu emerytalnego do górnej granicy określonej przez amerykańskie prawo federalne.

Obowiązek proporcjonalnego zwiększania wysokości emerytur jest od tamtej pory wprost zapisywany w CBA, by uniknąć jakichkolwiek wątpliwości interpretacyjnych. Dzięki powyższym zmianom, obecny system jest dość prosty i bardzo korzystny dla graczy: wysokość emerytury zależy od liczby sezonów rozegranych przez koszykarza, przy czym nie ma tu znaczenia liczba spotkań czy jakiekolwiek statystyki – co najmniej jeden mecz w danym sezonie gwarantuje zaliczenie go do „puli sezonów” uprawniających do pobierania emerytury NBA. Wysokość świadczeń stanowi pewien ułamek salary cap i obecnie minimalna stawka to 62,786 dolarów rocznie (za rozegranie 3 sezonów), zaś maksymalna to 209,489 dolarów (za rozegranie 11 i więcej sezonów).

Marcin Gortat także korzysta z tych rozwiązań. Pobiera emeryturę z NBA. Zaczyna się ją wypłacać rok po zakończeniu kariery i prawo do niej przysługuje tym, którzy nie trudnią się pracą zarobkową. Gortat wypracował sobie w NBA świadczenie na poziomie 8,4 tys. dolarów miesięcznie, a więc jest to kwota wyraźnie przekraczająca poziom 30 tys.zł.

Tak więc, mówiąc najogólniej, zadbano jednym ruchem o prawa emerytalne zarówno czynnych zawodników jak też byłych graczy. Można? Okazuje się, że można. Dlaczego zaś to tak istotne rozwiązanie? Ano choćby z powodu liczby bankructw byłych gwiazd. Według „Sports Illustrated” 78 proc. byłych zawodników NFL bankrutuje lub popada w poważne finansowe kłopoty w ciągu dwóch lat od zakończenia kariery. Związek Zawodowy Graczy NBA ogłosił w 2008 r., że 60 proc. jego członków bankrutuje w ciągu pięciu lat od ostatniego sezonu na boisku. Cóż. Prawda jest taka, że wielu z nich grało „od dziecka”. Nie było przy tym czasu na solidną edukację, a spore profity osiągane w sporcie nie szły w parze z „mądrością życiową”. Zresztą, skąd ci młodzi, słabo wykształceni ludzie mieli znać wartość pieniędzy? Uczelnie kończyli zwykle „za grę”. Takie amerykańskie „Collegium Tumanum” można by rzec.

Czy te rozwiązania są „przenoszalne” do rodzimej szlaki? Wprost z pewnością nie. Ale. Skoro ktoś wymyślił już dynamit, prąd i benzynę, nie ma powodu silić się na oryginalność w tej materii. Warto skorzystać ze stosowanych zasad, dostosowując rzeczone do naszych realiów. I tu widzę pole do działania dla Metanolu. Ściślej zaś – ugór do zagospodarowania. Szczególnie w kwestii byłych gladiatorów. Ilu ich zostało? Kilkudziesięciu? Jeśli nie wzory z NBA, to może „chociaż” drobny, procentowy odpis z zarobków aktualnych grajków na rzecz fundacji. I nie musi to być fundacja PZM bowiem co do jej skuteczności zdania są podzielone. Można powołać własną i najpierw zbierać, a potem dzielić. Emerytury, szczególnie dla tych z nadwątlonym zdrowiem, bądź nadal startujących, przy tym na niższym od SGP poziomie, że tak zażartuję, takoż by nie zawadziły. Zatem pora do… pługa. Ten ugór też powinien rodzić plony.

Przemysław Sierakowski

fot.ilustracyjne publiczny FB

#sport#fundacjapzm#pzm#motorsport#motosport#speedway#sgp#speedwaygp#zuzel#pgeekstraliga