Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=61557917217134)

We Wrocławiu Kowolik 2 razy przywiózł… Magica na 1-5, a uważa się go za bohatera. Wybił z głowy Maćkowi jazdę parą i holowanie za uszy. Dwa razy takie samo otwarcie bramy przy krawężniku, którego powinien pilnować. Fakt, Janowski wyjątkowo szybki w tych wyścigach nie był, ale pewnie gdyby nie oglądał się na młodego, to dwójeczka mogła wpaść. Trochę to wyglądało u Kowolika, jak szybka fura w połączeniu z nieświadomością, co z tym szczęściem zrobić. Kilku takich „drugich Gollobów” już było. Nawet we Wrocku. Choćby Gusts wyhamował z tych właśnie powodów, ponieważ „kontuzje wstrzymują jego rozwój” jak głosi oficjalny komunikat. Zalecam oglądanie biegów (tych ze swoimi błędami także) aż do bólu. Może coś przeniesie się na tor. Rozumiem, że młody, ale z tym rzekomym „ma czas”, to bym nie przesadzał. Najlepiej od razu uczyć się poprawnie.

Bydło powinno stać w oborze. To o kibolach bez mózgu. Przy całym szacunku dla pożytecznego bydła zagrodowego. Tym razem ze szczególnym uwzględnieniem tych od skandalicznego darcia japy podczas minuty ciszy poświęconej zmarłemu w tych dniach Bogusiowi Nowakowi. Hańba. A sam mecz w Gorzowie? Kvech zrobił dychę w dwóch (1,0). To odważny, szalony, z fantazją… jeździec bez głowy. Nie widać u Czecha postępów. Jeśli nie wejdzie level wyżej, to pozostanie jak Milik albo nasi hokeiści w latach osiemdziesiątych. Za słabi na grupę A, za mocni na drugą dywizję. Curzytek wraca po kontuzji, zatem dni Czecha mogą być policzone. Dlaczego Chomski „mordował” Miśkowiaka, a nie dał szansy Paluchowi? Bo juniorzy jadą mu na przemian co drugi mecz u siebie, a Stal potrzebuje skutecznego na wyjazdach „Miśka” w play off. Jest w tym pewna logika. Ja bym się nie czepiał. Jeśli Misiek odpali, to będzie bezsprzecznie wartość dodana. Jeśli nie – nic się nie zmienia. W play off można będzie wypuszczać juniora zaliczającego akurat dzień konia o ile taki się przytrafi.

GKM (znów) bez kropki nad i. Byli blisko bonusów z Zieloną i Wrockiem u siebie. Teraz wygraną w Lesznie mieli na wyciągnięcie ręki. Gdyby doliczyć te 4 oczka meczowe, które mogli zgarnąć, ale nie potrafili, to już tylko rywala w PO by wypatrywali, a tak… . Dalej nic pewnego i dalej wypatrują bezpiecznego utrzymania. Generalnie o czym innym a propos Smoka. Szkoda Koldiego. Czego by nie wyartykułował po zawodach – mowa ciała pokazywała zmęczenie pospołu z załamaniem i niepewnością. A teraz jeszcze mama umarła Jankowi. Współczuję, wspieram i mocno trzymam kciuki. Kołodziej sprawiał wrażenie faceta zmęczonego niemocą i realnie przejętego potencjalnymi skutkami ewentualnego dzwona. To była poważna frustracja, obok której nie sposób przejść obojętnie. Na przerwę i „dojście do siebie” nie ma czasu. Ot, rola zawodowego sportowca. Ty „musisz” dawać tłumom radość, bez względu na wszystko. Jeśli nie – zrazu pójdzie hejt i prześmiewcze „komentarze”. Będzie o panienkach, milionerach, o tym że nikomu łaski nie robi, a jak się nie podoba, to kasy w Biedrze czekają i takie tam… „mądrości” dorzucające do pieca. Jeszcze raz zatem. Janek – współczuję, wspieram i mocno trzymam kciuki.

Zadyszka Motoru faktem. Holder, Cierniak, teraz jeszcze Domin i Fredka. Prawdziwa „klęska urodzaju”… odwrotnego. Zmarzlik się ogarnął (w miarę, choć bez błysku), dorzucił Przyjemski i jeszcze wystarczyło na Czewę. Coś lubelakom przy Alejach przestało służyć. Za moment decydujące fragmenty sezonu – zdążą wrócić? Włókniarz ma problem z Torresem. Słabo wszedł w sezon, potem dociągnął, a teraz znowu wyraźnie dołuje. Hansen musi się podciągnąć i Kacper z Mikkelem jechać równo, żeby załatać. No i juniorzy. Ilość póki co, już drugi sezon (przynajmniej), nie idzie w parze z jakością. Owszem, bywają przebłyski, ale to jeszcze nie poziom wygrywania drugiego wyścigu u siebie. Po Miśku i Świdnickim powstała wyrwa, dotąd bez solidnego zastępstwa.

SEC nie wywołał ekstazy pośród grudziądzkiej publiki. Patrząc na rezultaty można się obawiać o ligowy bój Gołębi z Lwami. Tylko… . To był SEC. Liga rządzi się swoimi prawami i ma swoją… nawierzchnię. Ja bym się nie przyzwyczajał do sukcesu częstochowian przy H4. A turniej? „Tradycyjnie” rozkręcający się Madsen, potem nasi (widać wyraźną poprawę u Pitera) i… Australijczyk, czyli local matador rzekomo bez sprzętu, „pochowany” przez jeden z portali i mojego ulubionego tfu(rcę) epokowych przemyśleń takoż dociekań. Czy Australia leży w Europie? No oczywiście… nie. Ale co tam. Weźmy choćby IMEJ. W 1979 mistrzem starego kontynentu został Ron Preson z… USA – pewnie potomek (nie mylić z Potomakiem) europejskich imigrantów, bo nie Indianin z pochodzenia. Rok później na pudle stali Tony Briggs (ten od dmuchawców) i Dennis Sigalos, a w kolejnym (1981) wygrał Shawn Moran – takoż Europejczyk pełną gębą. Zresztą w „dorosłej” wersji IME nie lepiej. Podium zajmowali m.in. Barry Briggs (tato Tony`ego) czy słynny Ivan Mauger – obaj z Nowej Zelandii (to taka wyspa nieopodal… Europy). Komu więc wadzi Fricke w SEC niech się… odwoła.

I na koniec jedna jeszcze charakterystyczna obserwacja. Życie nie znosi próżni. Pamiętacie co zajmowało nasze umysły, rozpalając emocje do białości miesiąc, dwa miesiące, czy choćby tydzień temu? No właśnie. I na tym „cudzie niepamięci” żerują marynarki. Robią co im się podoba, a w razie ewidentnej wpadki wyciszają medialnie temat i mają święty spokój. Nadal więc wozi się bloczki z podpieczętowanymi zaświadczeniami o zdolności do startów. Dalej sędziowie mają zamknięte usta, a o obustronnym walkowerze w Gorzowie niewielu pamięta. Wciąż tory są betonowe, a na zdradliwych i zagrażających życiu nakazują dla odmiany ściganie, odwrotnie niż wówczas, gdy pokropi jak ksiądz kropidłem, ale równo po całości i bezpiecznie. Komisarze takoż maja się dobrze. I tylko opasłe tomiska regulaminów wciąż pęcznieją i wciąż beznadziejne. Dziękuję za uwagę

Przemysław Sierakowski

fot. ilustracyjne – JKRacing fb