Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)
W poprzedni weekend doznałem osobistego, długotrwałego, nawykowego opadu szczeny. Nie żeby dzięki Zmarzlikowi u niego w domu podczas dorosłego SGP. Dzień wcześniej doznałem onego. Patrzyłem na nietuzinkowe umiejętności, czytanie toru, dobór fury i wyrachowaną, zimną kalkulację z odrobiną kontrolowanego szaleństwa i nie mogłem wybić się z podziwu. O kim że to? Ano o Mateuszu Cierniaku podczas gorzowskiej rundy SGP2. Szkoda, że na stadionie tak niewielu mogło się tym upojnym widokiem zachłysnąć i zachwycić. Tor był bardzo trudny, potem trudny, a w trakcie zawodów zmieniał się radykalnie. Wysechł i stwardniał. Nie każdy potrafił obserwować skutecznie, a już wyciągnąć odpowiednie wnioski li tylko pojedynczy ściganci. Mateusz był tym razem genialny. Pod każdym względem. Gdy patrzyłem na jego sylwetkę. Przeciągnięte wejścia pod płot, piki w krawężnik, planowanie ataków, zabieranie ze sobą rywala, nie zaś nieprzemyślane zrywy na full gaz – byłem wręcz wniebowzięty i zrazu na myśl przyszedł mi jeden wniosek. Cierniakowi juniorowi codzienne obcowanie z Bartkiem Zmarzlikiem służy. Podgląda mistrza wielu. Nieliczni potrafią na tym korzystać. Mati jest niezwykle rozsądnym, powściągliwym chłopakiem, który doskonale panuje nad potencjalnym „podjaraniem się’. Jest też bardzo bacznym, takoż bystrym obserwatorem. Dozór ojca, równie rozsądnego faceta, oazy spokoju i chodzącego konkretu – Mirka – nie jest najwyraźniej niezbędny juniorowi, by ten nie rozmienił talentu i dokonań na drobne, radośnie czerpiąc garściami z uciech doczesnego świata. A te kuszą. Szczególnie gołowąsów. Kluby, acz niekoniecznie sportowe, wyzwolone panienki z uporczywym nietrzymaniem… nóg razem, używki i odżywki itp. itd. Cierniak family potrafi znaleźć idealny balans, na tym etapie stawiając głównie na naukę i rozwój. Paradoksalnie pomaga młodszemu Cierniakowi kontuzja Domina. Zyskał dodatkowe wyścigi w meczu. Podejmuje wyzwania w nominowanych. I coraz częściej potrafi podołać. Jestem zachwycony, choć zdaję sobie sprawę, iż w tym wieku i na tym etapie, zarówno gwałtowne wahania formy sportowej jak też życiowej, bywają niszczące pod wieloma względami. Tak czy siak Mateusza w Gorzowie nie tylko oglądało się z wypiekami na twarzy, ale także słuchało doskonale i to w obcym (dla wielu) języku. W przyszłym roku Mateusz będzie już seniorem, aczkolwiek z tym „gorzowskim” usposobieniem wróżę mu świetlaną przyszłość. W mojej skromnej ocenie, to po Kuberze, kolejny z bardzo nielicznych, rodzimych kandydatów do osiągania światowych szczytów. Póki co zaś, za ów ekscytujący i skuteczny występ w Gorzowie – brawo, brawo i jeszcze raz brawo. Czapki z głów. Chłopak rośnie w oczach. Wygrał cykl w poprzednim sezonie, ale wówczas „dopiero” zdobywał i nie aż z takim przytupem to się odbyło. Fachowcy wiedzą doskonale, że łatwiej wgramolić się na wyżyny niźli się na nich utrzymać. Mateusz nie dość, że potrafi się odnaleźć, to widać gołym okiem bardzo duże postępy w porównaniu z ubiegłoroczną wiktorią. Zatem – trzymam kciuki za dorosłego Cierniaka.
A propos zaś wzorca z Sevres pod Paryżem. Zmarzlik zwyciężył był w Gorzowie kontrolowanym szaleństwem z dużą dozą determinacji, popartą niebagatelnymi wprost umiejętnościami i ryzykiem. On nie wygrywa srebra. On w swojej głowie przegrywa złoto, a to doskwiera, więc… robi co może, by nie ulec i zgarnąć maxa. Ma wszystko. Po co mu to? Skąd tyle motywacji i parcia na wynik? Czyżby to geny? Nie wiem i nie muszę wiedzieć. Grunt, iż to jego zacietrzewienie służy emocjom. Dla jednych pozytywnym, dla innych niekoniecznie. Ale skrajne uczucia wywołuje. Temu chyba nikt nie zaprzeczy. Dziś zachwycamy się akcją w ostatnim łuku finałowego wyścigu, dumni ze zwycięstwa. Ja jednak uhonorowałbym specjalną nagrodą im. Jasona Doyle`a… Leona Madsena. Tylko dlatego, że wytrzymał i nie runął pod baloty – mamy sukces Bartosza. Gdyby Madsen okazał się cwaniakiem/mięczakiem/albo Doyle`m (niepotrzebne skreślić) – zamiast euforii przeżywalibyśmy dramat po wykluczeniu Zmarzłego. Innej opcji nie było. Brawo Bartek i czapki z głów przed Leonem. Dodatkowy plusik za publiczne podziękowanie ze strony kiniczanina za postawę fair play Hamleta. To potrafią jedynie najwięksi.
Nie ma ostatnio dobrej prasy jeden z dwójki „Polaków” w GKM. Gleb Czugunow zdaje się być mocno zagubiony. Brakuje farta na torze, a do tego doskwierają przygody po za nim. Dodam, iż owe turbulencje wywołuje z własnej inicjatywy. Porusza się zaś w tym obszarze, jak klasyczny słoń w składzie porcelany. A to barwnie i kategorycznie w formie i treści, acz absolutnie niedopuszczalnie, przekraczając wszelkie granice rozsądku i przyzwoitości, wyraził publicznie recenzję pracy dziennikarza, od którego pierwej przyjął zaproszenie do jego autorskiego programu. Można było kwieciście wbić szpileczkę, jednak z wyczuciem i klasą, nie zaś włażąc na salony z buciorami, a wręcz w gumofilcach. Oberwał zasłużenie po kieszeni od Ekstralipy, to wykombinował żeby kibice zrzucili się na karę, boć słabo jedzie, to i słabo zarabia. Szybko usunął zrzutkę z „genialną” koncepcją własną, bo ta już zdążyła rozgrzać wielu do temperatury wrzenia. Teraz, znowuż z własnej, nieprzymuszonej woli, wrzucił do mediów społecznościowych fotkę z psem, gdy stoją na pomniku ofiar Holocaustu w Berlinie. Oj. Boli. Niezbędnym zdaje się spec od cenzury zamieszczanych bezmyślnie treści. Mentor potrzebny od zaraz.
Przyszła kolej na sprawozdawców i dziennikarzy, skoro o ten wątek zahaczyłem. Magazyn w Canal+ i gwiazda Noskowicza. Tenże uparł się nie wiedzieć czemu, iż jego zdaniem klasowy zespół nie wypuszcza wygranej z rąk jak Toruń z Częstochową. Byli tamże bardzo dobrzy praktycy z Cegielskim i Jabłońskim, był powściągliwy i rezolutny prowadzący i ci próbowali nieco ostudzić, zrazu „wyprostować” spaczone „wnioski” autora złotej myśli. On zaś pozostawał nieprzejednany, kilka razy konsekwentnie i stanowczo powtarzając, że jego zdaniem klasowy zespół i dalej jak na początku. Gdybyż owo dotyczyło drugiej połówki starcia futbolistów na wakacjach z potężną Mołdawią w Kiszyniowie – miałyby rzeczone wywody jakiś sens, tudzież podstawy. Nawet graniczące z pewnością. To jednak żużel, zatem sport, wbrew pozorom, bardzo indywidualny. Tu wynik zależy w znacznej mierze od stanu nawierzchni, jej zmian w trakcie zawodów, właściwego czytania tychże, dyspozycji i dostosowania sprzętu, takoż formy dnia zawodnika etc. Mógłbym tak długo wymieniać. Przyczyny i skutki. Z kopaczami nadmuchanej skóry nie ma to wiele wspólnego, a podobne toruńskiemu zwroty akcji w końcówkach meczów żużlowych, to chleb powszedni dyscypliny. Noskowicz jednakowoż wie lepiej, czemu dał wyraz w Magazynie. Na marginesie. Jest taki korespondent w RMF, który o pożarze w burdelu i łowieniu ryb opowiada z jednakowym, sztucznym, drażniącym „przejęciem”, pokrzykując przy tym i pędząc jak lektor w reklamie wygłaszający narzuconą formułkę ; „przed użyciem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy lek… itd.” Odnoszę wrażenie, iż imć Noskowicz nawet pochówek relacjonowałby z identyczną emfazą. To wielce drażniąca maniera. Chyba, że mówimy o cygańskim pogrzebie z muzyką, tańcami, gorzałką i imprezą nad mogiłą. Nie tak dawno red. Puka (to ten „zrecenzowany” przez Czugunowa), w rozmowie z Mirkiem Jabłońskim, zaparł się, że wie lepiej od ojca co działo się z jego synem podczas pobytu w szpitalu. Przy tym zarzucał Jabłońskiemu kłamstwa i przeciąganie wątku w mediach. Odczucia miałem jak Gleb, acz powstrzymałem artykułowanie, kontent, iż Miro sam nie wymierzył sprawiedliwości na poczekaniu, bo cierpliwość musiał mieć nadwyrężoną do granic. Teraz inny ekspert wie lepiej od ścigantów z dorobkiem i wieloletnim stażem na różnych owalach całego świata. To jakaś epidemia? Samych „geniuszy” przyjmują do redakcji?
O Toruń zaczepiłem. Toruń miesza – to nie pomaga. Różny tor. Różny układ par. Co mecz kombinacje. Żadnej stabilności i spokoju. Wciąż nerwowo i „elektrycznie”. Nie tędy droga. Ciszej jedziesz – dalej dojedziesz. Pokora i praca, nie zaś podkręcanie publikatorów i bezustanne eksperymenty. Pora powściągnąć emocje i rozpocząć żmudny, pozytywistyczny etap pracy u podstaw. Tyle. Tylko i aż. A już zupełnie z innej beczki dodam, że bardzo przygnębiające wrażenie robi pusta Motoarena. Piękny obiekt bez kibiców. To nie wygląda dobrze
Na początku zająłem się batalią o tytuły SGP. Te jednak dla mnie pozostają w cieniu spotkania weteranów. Gorzów był ponownie gościnny dla byłych gladiatorów i ludzi żużla. To już wręcz taki miejscowy, doroczny obrządek. Boguś Nowak firmuje owe zloty, Marek Towalski, Stasiu Maciejewicz i kilku innych wkładają w organizację spotkań mnóstwo serca i czasu, zaś darczyńcy, na czele z ENEA zasilają budżet. A potem to już czas wspomnień, anegdot i pogaduch. Ze swadą, humorem i w doborowym towarzystwie. Niektórzy rozgadali się do tego stopnia, że o mały figiel przegapiliby zawody. Grono gadatliwych nadal liczne i zacne. Pielęgnujmy jak długo można. Bezcenna tradycja.
Na koniec kilka słów o przyspieszonych umowach przedwstępnych. Pre kontrakty dopuszczalne ale tajne. Podpisać możesz, ujawniać nie musisz. Tu zdecydowanie popieram prezesa Świącika. Na rynku wciąż bezrybie. Kandydatów niewielu. Dowiadujesz się w ostatniej chwili, że masz problem i zostajesz z ręką w nocniku, bo równorzędnych zastępców brakuje. Rajder niby negocjuje z dotychczasowym pracodawcą, poniekąd sondując co by ewentualnie jeszcze można ugrać, a tymczasem już dawno szrajbnął był papierek u innego i tylko do tego mu ta wiedza, by przekonać się, czy nie przestrzelił. No i o mediach w dwóch zdaniach. Czas domysłów w sprawie przyszłości Wiktora Przyjemskiego uważam za otwarty. To pierwsze zdanie. I drugie. W przyszłym roku zapowiada się spory kłopot z obsadą pozycji znaczącymi zawodnikami U24 – zmienią regulamin pod potrzebę chwili?