Zaledwie 48 lat. Tyle miał Tomasz Orłowski, który wczoraj spoczął na zawsze wśród tych, których kochał – rodzin, przyjaciół i tych, których jednoczyła wspólna pasja: speedway. Tomek był człowiekiem wyjątkowym, który swoim życiem pokazał, że pasja może stać się czymś więcej niż tylko hobby. Dla niego speedway był nieodłącznym elementem życia, a jego miłość do tego sportu przenikała każdą chwilę jego codzienności.

Już od najmłodszych lat Tomek trenował w szkółce żużlowej, marząc o własnych sukcesach na torze. Wraz z przyjaciółmi, Grzegorzem Rakiem i Pawłem Staszkiem, zaczynał swoją przygodę z tym sportem. Jednak los miał dla niego inny plan – wypadek przy bramie wyjazdowej z parku maszyn zakończył jego karierę na torze, zanim tak naprawdę zdążyła się ona na dobre rozpocząć. Ale Tomek się nie poddał. Zamiast rezygnować z marzeń, stał się nieodzownym elementem lubelskiego speedwaya, spędzając lata machając flagami przy tej samej bramie, przy której jego przygoda się zakończyła. Był człowiekiem oddanym temu, co kochał – przez wiele lat pomagał w treningach szkółki, amatorów, a nawet pierwszej drużyny, zawsze gotów wspierać trenera Mariana Wardzałę.

Dla Tomka speedway był czymś więcej niż tylko sportem. To była pasja, która napędzała go do działania, bez względu na przeciwności losu. Nic nie cieszyło go bardziej niż sukcesy drużyny, którą tak bardzo kochał. Kiedy jego klub zdobył trzeci tytuł Mistrza Polski, Tomek promieniał dumą. Był barwną postacią, która potrafiła dogadać się z każdym. Jego poczucie humoru i zdolność do żartowania z samego siebie sprawiały, że z łatwością zjednywał sobie ludzi.

Ale speedway to nie była jego jedyna miłość. Tomek od wielu lat był również motocyklistą, jeżdżąc na swojej czarnej Yamaha Special 750, z 1981 roku – kapryśnej bogini, jak ją nazywał. Swojego choppera nazwał „Perła”, a wspólna droga, którą przemierzali, liczyła tysiące kilometrów. Był członkiem największego klubu motocyklowego w Polsce i na świecie – Road Runners MC Poland Chapter Lublin. Razem z nimi przejechał niezliczone trasy, zawsze wierny swojej miłości do motoryzacji.

Tomek nie opuścił żadnych zawodów – od tych juniorskich, przez ligowe, aż po te najwyższej rangi, europejskiej czy światowej. Był jedną z najstarszych osób funkcyjnych w klubie, obok Marcina „Mrówy” Wnuka i Rafała Niedzieli, kierownika parku maszyn. Razem z bliskimi dzielił tę pasję – podczas gdy Tomek stał na bramie i machał flagami, inni, jak jego znajomi, spełniali się w innych rolach, tak jak fotografowie dokumentujący te chwile. Razem tworzyli zgraną drużynę, nie opuścili żadnych zawodów.

Tomek był człowiekiem niezwykle wrażliwym, zawsze gotowym pomóc innym. Szczególnie bliskie były mu osoby niepełnosprawne i dzieci – angażował się w różnorodne akcje charytatywne, pomagając tym, którzy tego najbardziej potrzebowali.

Był również utalentowanym muzykiem – menadżerem, założycielem, wokalistą, autorem tekstów i gitarzystą zespołu rockowego Raven. Grupa ta, powstała pod koniec lat 90., zdobyła uznanie na scenie muzycznej, biorąc udział w licznych imprezach plenerowych i klubowych na terenie całego kraju. Ich muzyka łączyła prostotę bluesa z cięższym brzmieniem rocka, tworząc niepowtarzalny styl, który przyciągał fanów z całej Polski. Raven nie tylko bawił, ale także pomagał – zespół wielokrotnie wspierał akcje charytatywne, grając na rzecz niepełnosprawnych dzieci i młodzieży.

Tomek był jedyny w swoim rodzaju – człowiek, który potrafił połączyć pasję do speedwaya, muzyki i motoryzacji, a jednocześnie pozostawać wrażliwym na potrzeby innych. Jego idolami byli Hans Nielsen oraz Phil Morris, których podziwiał za perfekcję i profesjonalizm w swojej dziedzinie. I choć Tomek nigdy nie wszedł na tor jako zawodnik, stał się legendą – jednym z tych, którzy na zawsze pozostaną w pamięci klubu i wszystkich, którzy go znali.

Tomasz Orłowski był człowiekiem, który żył pełnią życia, zawsze podążając za swoją pasją. Jego odejście to ogromna strata, ale to, co zostawił po sobie – wspomnienia, przyjaźnie, uśmiechy – pozostaną na zawsze. Będzie go brakować na każdym meczu, w każdej chwili, gdy flagi nie będą powiewać z taką energią, jaką wnosił on sam.

Spoczywaj w pokoju, Tomek.

Minigaleria autorstwa Patrycji Knap wspominająca „Orła”: