Niedawno na stronie sportowe fakty.wp.pl pojawił wywiad jakiego dla tego portalu udzielił Tai Woffinden. Wiadomo jak zakończył się ostatni finał drużynowych mistrzostw Polski. Brytyjczyk przystąpił do niego z niewyleczoną kontuzją ręki. Dodatkowo po upadku na torze stracił przytomność. A oliwy do ognia dodała wypowiedź prezesa WTS Andrzeja Ruski.

Na początku Tajski wyjaśnił swoją sytuację po przedmeczowej wypowiedzi jakiej udzielił dla telewizji:

Widziałem wiele rzeczy na twitterze. Zacznijmy od tego, że nie mam żadnego konfliktu z Andrzejem. To była moja decyzja, by ścigać się w finałowym meczu we Wrocławiu. Nikt mnie do tego nie zmuszał. Być może wiele osób uzna, że mój przedmeczowy wywiad był niepotrzebny, ale trzeba wiedzieć, że przed zawodami jest wiele emocji. Powiedziałem dokładnie to, co czułem.
Miałem za sobą jeden trening i nie miałem na nim żadnego problemu z jazdą. Co prawda w lewej ręce sprawne były tylko trzy palce, ale w sobotę zdołałem wyjechać na tor aż sześć razy. Czułem się całkiem dobrze, ale rzeczywiście miałem świadomość, że nie jestem przygotowany w stu procentach. Gdyby te zawody miały odbyć się na jakimkolwiek innym obiekcie w Polsce, to najprawdopodobniej w ogóle nie rozważałbym startu. Tor we Wrocławiu jest jednak bardzo duży, do tego łatwy technicznie.
– wyjaśnił Brytyjczyk.

Po niefortunnych wypowiedziach zarówno zawodnika jak i prezesa krążyły legendy o konflikcie Tajskiego z Rusko:

Rozmawialiśmy w czwartek, bo już wcześniej mieliśmy umówione spotkanie w klubie. Wszystko jest w porządku. Nawet nie poruszaliśmy tego tematu. Rozmawialiśmy o sezonie, drużynie, planach na przyszłość. to była normalna rozmowa. Zapewniam, że nie ma mowy o żadnym konflikcie. Pracujemy ze sobą już 11 lat, a po takim czasie nasza relacja jest na zupełnie innym poziomie. Czasami coś dzieje się w ułamku sekundy. Ja coś powiedziałem w wywiadzie, on musiał odpowiedzieć. Takie sytuacje, to nieodłączny element sportu. Działamy pod ogromną presją w nerwowych warunkach.
Jedyną konsekwencją mojego występu było to, że poza jednym meczem finałowym w Polsce musiałbym wrócić do jazdy w Szwecji, Wielkiej Brytanii i Grand Prix. Nie jestem typem zawodnika, który wróci tylko do jednych rozgrywek, a w innych będzie zasłaniał się kontuzją. Wyznaję zasadę wszystko, albo nic. Po treningu uznałem, że jestem gotowy na jazdę.

Brytyjczyk wyjaśnił dlaczego doszło do wypadku:

Mój pierwszy wyścig był udany. W drugim wyścigu wyprzedziłem Jacka Holdera, a w trzecim miałem wypadek. Czułem, że jestem dużo szybszy od rywala jadącego przede mną. Nagle zauważyłem jednak, że zaczyna przycinać do wewnętrznej, by zamknąć lukę przy krawężniku. Próbowałem hamować nogą, ale było już za późno. Pomyliłem się. To nic nadzwyczajnego w żużlu, bo zdarzało się to już wielu zawodnikom. Konsekwencje były jednak poważne, bo straciłem przytomność na około minutę.

A tak mówi o swoim zdrowi i opiece medycznej Tajski:

Pierwszych pięć dni po wypadku było dość kiepskich. Cały czas czuję ból głowy, mam także zaniki pamięci. To dziwna sprawa, bo nawet dzisiaj miałem sytuację, gdy jedna z osób nawiązywała do naszej wczorajszej rozmowy, a ja w ogóle jej nie pamiętałem. Na szczęście żona była obok i ona wyjaśniła mi o co chodzi. Na szczęście utrata pamięci dotyczy krótkich okresów czasu. Lekarze zalecili mi odpoczynek, ale nie musieli tego robić, bo pierwsze dwa dni po wypadku i tak nie byłem w stanie robić nic więcej poza leżeniem w łóżku.
Na szczęście wszystko inne jest w porządku. Mam jeszcze lekkie poparzenie na klatce piersiowej, ale to drobnostka. Muszę jednak przyznać, że sytuacja z moją głową nieco mnie przestraszyła. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie miałem. Przyzwyczaiłem się do złamanych kości. Nie przeżywam kolejnych kontuzji, bo wiem, że każda złamana kość dość szybko się zrasta. Z głową jest jednak inaczej.
Tak jak powiedziałem, po raz pierwszy zmagam się z taką kontuzją i nie jest to dla mnie łatwe. Pierwsze dwa dni spędziłem w łóżku. Czułem się tak źle, że poprosiłem ludzi pracujących w hotelowej recepcji, by co dwie godziny dzwonili do mojego pokoju i upewniali się, że wszystko jest ze mną w porządku. W tym samym hotelu przebywali także moi znajomi, przekazałem im mój numer pokoju i na wszelki wypadek zostawiałem otwarte drzwi. Z perspektywy czasu żałuję, że nie zostałem dłużej w szpitalu. Wolałem jednak wyjść do hotelu, bo myślałem, że tam będę mógł odpocząć.

Nan zarzut, iż wypadek na torze był wynikiem jego nie w pełni sprawnej dłoni Woffinden odpowiada:

Być może tak było. Z perspektywy czasu zawsze łatwo się mówi o takich sprawach. W tamtym momencie wydawało mi się, że mam wystarczająco dużo miejsca. Wyszło jednak tak, że ja przyspieszałem, a zawodnik przede mną zwalniał. Stało się, co się stało. Dziwią mnie jednak opinie ludzi, którzy uważają, że powodem wypadku była moja kontuzja. Przecież gdybym nie mógł jeździć, to nie pojechałbym tak dobrze w dwóch pierwszych biegach. Myślę, że realny wpływ kontuzji na to, co się wydarzyło to jeden procent.

Na szczęście teraz jest już odrobinę lepiej, ale wciąż jestem zły, że nie mogłem wystartować w ostatnim Grand Prix oraz nie pomogę mojej drużynie w finale ligi brytyjskiej. Ścigaliśmy się cały sezon, by wywalczyć złote medale, a przez kontuzję straciłem najważniejsze mecze. – powiedział w swoim stylu Brytyjczyk.

Źródło: sportowe fakty.wp.pl

Zdjęcie: Bogielczyk Foto