Andrzej Zieja skazany był na żużel. Urodził się 14 października 1980 roku we Wrocławiu, więc dziś obchodzi 43 rocznicę urodzin. Jest synem byłego zawodnika Sparty, nieżyjącego już Henryka Ziei. Ojciec póki żył (zmarł w 2001 roku) wspierał w karierze żużlowej swojego syna.

Andrzej licencję żużlową otrzymał w wieku 17 lat w 1997 roku. I w tym samym roku zadebiutował w ekstralidze żużlowej. W dwóch biegach zdobył jeden punkt. Było to w meczu 3 rundy DMP. 13 kwietnia 1997 roiku Sparta walczyła w Toruniu z Apatorem. Wrocławianie wysoko przegrali ten mecz 64-26.

Na torze pojawił się jeszcze w kilku czwórmeczach Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski grupy 4. Najlepszy występ zanotował w Pile. 29 lipca w trzech startach zdobył 6 punktów (3,2,1).

Tor w Pile jakoś szczególnie upodobał sobie wychowanek Sparty. W finale DMP w 1999 roku rozgrywanym w Pile pomiędzy Polonią a Atlasem Wrocław Andrzej Zieja jako ostatni pokonał w polskiej lidze wielkiego Hansa Nielsena. Mąło kto o tym dziś pamięta. Wiemy, że jako pierwszy profesora z Oxfordu pokonał Eugeniusz Skupień w Lublinie 1 kwietnia 1990 roku.

W kolejnym sezonie (1998) Andrzej Zieja nabywa doświadczeń na zapleczu ekstraligi żużlowej w Kolejarzu Opole. Wówczas Wrocławianie także występowali w tej klasie rozgrywek. Na Stadionie Olimpijskim, Zieja występując przeciwko Atlasowi zdobył 10 punktów w pięciu startach. Odjechał 105 biegów i z bonusami zdobył 172 punkty. Jak na 18 letniego zawodnika wynik całkiem dobry. Uzyskał średnią 1,638 pkt/bieg.

Już w następnym sezonie wrócił do Wrocławia i stał się jednym z podstawowych juniorów. Wystąpił w 16 meczach. A na Stadionie Olimpijskim skandowano: Andrzej Zieja, w tobie nadzieja.

Później występował w klubach z Rawicza i Gniezna. W zespole Niedźwiadków był bardzo lubiany, zwłaszcza, że w 2002 roku, w wieku 22 lat był najlepszym zawodnikiem Kolejarza, ze średnią 2,194 pkt/bieg.

Z Rawicza przeszedł do Gniezna i nie był już tak skuteczny jak wcześniej. W 2007 roku, w wieku 27 lat był w niesamowitym gazie. Był to najlepszy sezon w karierze wychowanka Sparty. W Kolarzu Rawicz uzyskał średnią 2,333 pkt/bieg. Wszystko było dobrze do czasu…

Podczas eliminacji Mistrzostw Polski Par Klubowych w Rawiczu 26 lipca 2007 roku w drugim starcie na Andrzeja Zieję najechał doświadczony Andrzej Huszcza reprezentujący barwy PSŻ Milion Team Poznań.

Po zdarzeniu Andrzej Zieja ma bliznę po siedmiu złamaniach w wyniku tego wypadku. A tak sam mówi o tym wypadku:

Prowadziłem, a Huszcza wjechał mi w plecy. Polecieliśmy i jeszcze Trojanowski. Tragiczny wypadek. To mnie skończyło. Siedem złamań. Kręgosłup – pęknięty jeden kręg. Złamana kość udowa, nadgarstek, żebra. I jeszcze obojczyk, ale tego nie zdiagnozowano. Po trzech tygodniach się okazało, że źle zrośnięty. Do dziś widać, że krzywy. Lekarz powiedział – “pan już ożeniony, to nie będziemy łamać na nowo”. A wszystko zdarzyło się trzy tygodnie po narodzinach córki Dominiki. Natalia miała wtedy trochę na głowie. Skutki odczuwam do dziś. Najbardziej to udo ześrubowane. Jakieś następne złamanie to noga do amputacji. Mam podłużny pręt przez całe udo i cztery rygle – na dole i na górze, żeby się udo nie okręciło. A ostatnio to kolano w drugiej nodze wysiada. Więzadła rozwalone. Już trzeci miesiąc kuleję.

Andrzej Zieja był ulubieńcem rawickich kibiców. W mieście z południowej Wielkopolski zawsze mógł liczyć na ciepłe, miłe przyjęcie podczas różnego rodzaju zawodów. Kiedy w lipcu 2007 roku podczas eliminacji Mistrzostw Polski Par Klubowych, rozgrywanych na torze Kolejarza, doznał poważnej kontuzji, klub wraz z miejscowymi fanami zorganizował zbiórkę pieniędzy.

Udało się zebrać pokaźną sumę i wydawało się, że po zakończonej rehabilitacji Zieja będzie ponownie stanowił o sile Kolejarza, tym razem już pierwszoligowego. Jak się później okazało, wychowanek WTS-u Wrocław w sezonie 2008 w niczym nie przypominał siebie sprzed roku, kiedy to do momentu upadku z Andrzejem Huszczą legitymował się średnią w lidze równą 2,33 pkt/bieg. Wystąpił w zaledwie dwóch spotkaniach, przed własną publicznością z GTŻ-em Grudziądz (w jednym z biegów miał szansę dowieźć dwa punkty do mety, jednak na ostatnim okrążeniu zdefektował mu motocykl) oraz na wyjeździe z Lotosem Gdańsk. Nie zdobył w nich punktu. Od połowy maja nie pojawiał się już w składzie Niedźwiadków.

Prezes RKS-u, Dariusz Cieślak, po tych nieudanych meczach Andrzeja Ziei stwierdził- Na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że Andrzej Zieja nie jest brany pod uwagę przy ustalaniu składu naszego zespołu w rozgrywkach sezonu 2009.

Niestety wypadek z Andrzejem Huszczą nie tylko zakończył żużlową karierę Andrzeja Ziei. Wychowanek Sparty nie poradził sobie w życiu prywatnym. Jak powiedział w wywiadzie dla portalu Po bandzie w 2020 roku:

– Finansowo nie dałem rady. Wiesz, bez pracy szybko idzie. Miesiąc to w aucie przespałem, ale to zima była. Dopóki paliwa nie zabrakło, mogłem się ogrzać. Płakać się chce… Wiem, że to w dużej mierze moja wina i często mam ochotę to zakończyć. Nawet siostra się ode mnie odwróciła. A ja głupi zgodziłem się kiedyś na sprzedaż mieszkania własnościowego w jej interesie. No ale wtedy jeszcze piłem, podpisałem, co mi podstawili. Byłem też w noclegowni przy Dworcu Głównym, ale wszedłem i wyszedłem. Materace w holu na podłodze, wszy na ludziach. Nie jestem wybrednym człowiekiem, bo nie jestem już teraz, ale żeby te warunki były chociaż jakieś. W końcu kolega mnie przygarnął, ale tak wiecznie nie może być. Głowa pełna, człowiek myśli, co dalej. Mam jeszcze tylko w garażu łódź taką motorową do sprzedania, to by na chleb z masłem było. No ale to pewnie nie sezon na takie historie. Jeszcze przed więzieniem kupiłem sobie kilka takich rzeczy na wakacje, chociaż w sumie nic nie wyszło z tego, bo mnie zamknęli.

Zieja nie siedział bezczynnie: – Jedno cv poszło do szpitala na Fieldorfa. Na takiego gościa, co pacjentów po salach wozi, wywozi śmieci. A drugie do szklarni w Siechnicach. Tam, gdzie pomidory dojrzewają i gdzie taka łuna jest na niebie. Gdzieś tam jeszcze coś poszło, ale, wiesz, że na budowę się nie nadaję. Przez to kolano dwulitrowej coli na pierwsze piętro nawet nie wniosę, jakaś operacja by się pewnie przydała. Gdyby tak Pan Bóg chciał mnie zabrać, ale nie chce. A ja zmęczony psychicznie tym jestem. Przygarnął mnie kolega. Póki co, odzewu brak. – Ze szklarni dzwonili, że na razie mają stałą obsadę. A szpital milczy. Trochę dziwne, bo niby brakuje teraz rąk do pracy i ludzie się wirusa boją. Ja się nie boję. Szkoda, bo niedługo to jakiś namiot chyba obok krzaków rozbije.

Światełkiem w tunelu pozostaje tylko córka, Dominika:

– Teraz się nie widujemy, bo wirus, ale nawet wczoraj żeśmy rozmawiali. Miała lekcję wideo z panią nauczycielką. Dominika powiedziała, że mnie kocha. Gdyby nie ona, już by mnie nie było… Mam prawo jazdy kat. B. Busem mogę jeździć, towar rozwozić, albo na ciecia gdzieś iść i pilnować. Byle jakiś stały dochód mieć, bo tak się nie da żyć – z goryczą mówił wtedy Zieja.

Nie piję, no co ty. Głos mam taki, bo… Wyć mi się chce. Kolega mi życie uratował i dach nad głową jest. Gdyby nie ten wirus, pewnie coś już bym znalazł. Zaraz by się człowiek inaczej poczuł, dowartościowany choć trochę. A tak czuję się jak odrzutek na planecie. W puszce chociaż żreć trzy razy dziennie dali, a tu… Nie mogę koledze na głowie siedzieć. Gdyby tylko cokolwiek ruszyło. Bo ciężko psychicznie – żali się były żużlowiec.

– Kolano bardzo doskwiera. Przysiadu nie zrobię, ludzie mnie wyprzedzają, jak chodzę. To też nie pomaga.

W 2000 roku Andrzej Zieja trafił na leczenie do zamkniętego ośrodka Nadzieja. Znalazło się parę osób, na czele z Agnieszką Chamioło z wrocławskiego MOPS-u, które pomogły Andrzejowi w walce z nałogiem.

Wierzymy, że tak jak na torze, tak i w życiu prywatnym Andrzej wygrał z nałogiem i może zająć się nie tylko pracą, ale i wychowaniem swojej córki, którą tak bardzo kocha.

Źródło: po-bandzie.com.pl

Zdjęcia: sparta,wroclaw.pl, kolejarzopole.pl