Zapraszamy na kolejny felieton z cyklu Piórem Sieraka – żużel niezależnym okiem. (https://www.facebook.com/photo?fbid=124847723685996&set=a.124530137051088)
Co to za tytuł? Cóż. Taki żarcik. Ale warto poświęcić chwilkę, żeby rozkminić. Prawda, że brzmi „naukowo”? Nobliwie i inteligentnie. Sęk w tym, że nie niesie ze sobą właściwie żadnej treści. Tak to współcześnie działa. Chcesz zabłysnąć, aspirując do elity intelektualnej – wymyśl „mądre” określenie, a potem lansuj gdzie bądź, byle się osłuchało i przyjęło, a w pewnych kręgach mogą cię uznać wręcz za filozofa. A że przekaz zerowy, deficyt myśli, takoż próg inwencji sprowadzony do podstawowej umiejętności korzystania z… internetu – koszty własne zdobytej „pozycji”, czasem niemal mołojeckiej sławy.
Tytułowy bełkot tym razem niezmiernie przemyślanym jest. Tak się bowiem składa, że w przestrzeni publicznej co i rusz wybrzmiewają nowe, nieznane, a inteligentnie brzmiące słówka, zwroty i zapożyczenia. Jeśli zaś zdołają przesiąknąć pod strzechy pospólstwa, zrazu stają się nadużywanymi, boć… modne. Nie inaczej w kreujących częstokroć nowomowę mediach. A już gdy który to, na ten przykład, mąż stanu (znaczy: polityk) ojcem narodu i zbawcą usiłuje zostać, a przynajmniej tak być postrzeganym – górnolotnych sformułowań w ustach owego ponad miarę. Morze potoczystego słowotoku bez odrobiny znaczącego przekazu. Jeśli jeszcze kwiecistość wypowiedzi idzie w parze z treścią, jej zawartością merytoryczną, odkrywczością i epokowością przemyśleń – pół biedy. Znacznie gorzej, gdy stanowi jeno sztukę dla sztuki, zaś po wyciśnięciu wody w garści nic nie zostaje. Konkluzje jak z podręcznika akwizytora, a złote myśli z poradników internetowych aż hulają. Jakie czasy, takie elity chciałoby się zakpić.
Ot, nowomowa. Jak się któryś uczepi „trudnego” słówka, wartko znajduje naśladowców, powtarzających i lansujących owo. Że to niczego nie zmienia w treści? Ale jak brzmi! Dodam – jak wysublimowanie brzmi. Mamy więc pauperyzację w miejsce zubożenia. Antycypację zamiast przewidywania. Dywersyfikację miast zróżnicowania itd. Itp. Zwroty zrazu nieprzeniknione i wymagające zachodu, by je rozszyfrować. Przydające używającemu, naturalnie wyłącznie jego własnym zdaniem, splendoru takoż inteligencji pospołu z nowoczesnością. Skoro bowiem zna i używa „takich” sformułowań – znaczy wykształciuch, elita, światowiec. W zestawieniu z nienachalną najczęściej zawartością merytoryczną całej oracji, tudzież tęskniącą za rozumem facjatą wygłaszającego – brzmi nader często groteskowo, jednakowoż ślad w czasoprzestrzeni zaznacza trwale. Pono nawet znaczący. Bywa, że pamiętany. Acz nie zawsze w sposób zamierzony przez autora.
Jeśli mówca ograniczy się do stosowania wyszukanych zwrotów – i tak da się strawić. Gorzej, gdy w pakiecie usiłuje nas na siłę „amerykanizować” samemu próbując stać się bardziej jankeskim niż kowboje. Obok bowiem kwiecistego słownictwa, w pakiecie, otrzymujemy zazwyczaj całą gamę zapożyczeń i obcych wtrętów. Te wszystkie powszechne dziś „iwenty”, „hity”, „mix zony”, „bekstejdże”, czy „macz daje”. Mnie to razi. Szczególnie w przypadku nadużywania nie w formie synonimu, a jedynie dla poklasku. Uważam za Mikołajem Rejem: „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. Albo też za Słowackim: „Chodzi mi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa: A czasem był jak piorun jasny, prędki, A czasem smutny jako pieśń stepowa, A czasem jako skarga nimfy miętki, A czasem piękny jak aniołów mowa… Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem”. To wcale nie nader skomplikowane zadanie. Przy tym nie wymusza stosowania np.zakamuflowanych, bądź wprost głoszonych wulgaryzmów, dla „podbicia” efektu. Głoszącemu zaś może przydać splendoru. Zaiste – warto próbować.
Urzeka szczególnie staropolszczyzna. Wiele jej choćby w Trylogii. Niestety to już przeszłość. Nie wskrzesimy. Niewielu docenia piękno, barwność, takoż kwiecistość polszczyzny. Pędzimy i chcemy być „cool”, albo „trendy”. Inaczej zadrwią, obśmieją, będzie obsuwa towarzyska. Za alienacją nikt nie tęskni. Znaczy – wyobcowaniem. Jak to się ma do żużla? Identycznie. Już nie szlaka, a speedway. Już nie wiraż, już corner. Już nie motocykl – teraz to bike. Już nie trener – coach. Już nie kierownik startu – start marshal. Zawodnik został rajderem – bo brzmi dum(r?)niej. Tak światowo. Tośmy się zangielszczyli – cokolwiek to oznacza, a chyba nic dobrego. Bywamy bardziej angielscy od samych Anglików. Trendu nie odwrócisz, a szkoda. Chętnie poczytałbym o dezynwolturze marynarek wobec szeregowców, czy transparentności poczynań żużlowej władzy Taki frant.
O czym jeszcze poczytałbym kontent, bez tytułowej tromtadracji? Ano choćby o terminarzu. Zrazu nieuzasadniona, długa przerwa przy najpiękniejszej i najpewniejszej pogodzie, po czy gonitwa na złamanie karku po kilka tysięcy wiorst, by zdążyć zarobić ścigając się dzień po dniu – takoż z mizernym uzasadnieniem merytorycznym. O torach, co to gładziutkie, równiutkie i twardziutkie aż miło… się jeździ, ale nie ściga. I publika grymasi, głosując nogami – omija stadiony. Nie tego widać chcą. Chcą emocji, w deszczu, na przyczepnym, w błocie i nie lubią pogodynki, dzięki której odwołuje się mecze, jeszcze zanim dobiegnie termin rozegrania. I nie lubią śrubokręta. I nie interesuje ich, że teraz w „takich” warunkach, to się nie da ścigać. Zróbcie zatem tęgie głowy, żeby się na powrót „dało”. Poczytam z zainteresowaniem o przedsięwzięciach PZMot w dziedzinie logistyki i traktowania reprezentantów jak… reprezentantów, a nie maszynek do startów, przewozów i użyczania sprzętu oraz teamów własnych. Dieta w przydrożnej knajpie, kilka dni za kółkiem, własny bus, własny sprzęt i zmartwienie… też własne – ot wysoce nieprofesjonalne podejście do profesjonalnego, wyczynowego sportowca. O tym bym poczytał, tylko kto puści parę z gęby w dobie kar i zakazów? Wyobrażacie sobie „Lewego” docierającego własnym sumptem do Kataru, bukującego wcześniej na własną rękę wikt i operunek, a potem przebijającego się przez korki swoją bryką, żeby zdążyć na mecz w którym zagra we własnych trampkach? O reprezentacji też zresztą chętnie poczytam. Na przykład o tym do czego nominacje, skoro FIM nie organizuje niczego oprócz „dziwnego” SoN, co to nawet oficjalnej rangi mistrzostw globu nie uświadczyło? Drużynowo pościgać się nie ma z kim i nie ma o co, a indywidualnie, to patrz wyżej: „Jasia ma!”. O obsadzie i nominacjach w SGP bym poczytał. Najlepiej głęboką, merytoryczną analizę tumiwisizmu i powielactwa, dojącego polaczków Discovery. Np. pod hasłem: „Dlaczego BSI było złe, a Discovery jest jeszcze gorsze?” Jeden młody, zdolny, ledwie trzydziestotrzyletni Kim Nilsson wiosny nie czyni. Nieprawdaż?
O wielu ważkich i ważnych kwestiach bym poczytał, by się czegoś dowiedzieć, może nauczyć – tylko kto ma to roztrząsać? Uwikłane w „patronaty”, życzliwe władzom media? A może sami zainteresowani? Złożą samokrytykę, wraz z firmowymi marynarkami? Nic się nie zmieni. Pokrzyczą media tytułami podczas transferów. Będą się prześcigać w nadużywaniu sformułowań w rodzaju: „już w kwietniu pisaliśmy jako pierwsi”, albo to: „mamy tę informację jako jedyni”, czy też: „wiemy już gdzie…” itp. itd. Tylko jaka jest wartość i zawartość tych rzekomych sensacji? Moim zdaniem? Arywistyczno-idiolatriacyjna. A męczcie się