Przez ostatnie sezony mieliśmy w Ekstralipie syndrom beniaminka. Ta zaraza jednak rozlewa się coraz szerzej. Jak covid. I nie bierze jeńców. Teraz mamy już przynajmniej trzy ekipy, które zdaniem niektórych nie nadają się kompletnie do elity. Być może. Pytanie tylko – dlaczego? Szwedzi jeszcze ciągną przyzwoite rozgrywki ligowe, acz zainteresowanie fanów 65+ wyraźnie słabnie. Potrzebują impulsu. Takiego szwedzkiego, żużlowego Małysza i… bułki z bananem.
Od pewnego czasu nietrudno zaobserwować w naszej najlepszej, rzekomo, lidze świata pewną prawidłowość. Otóż beniaminkom trudno skompletować skład na walkę o utrzymanie. Do niedawna. Obecnie wygląda to jeszcze… gorzej. Nie tylko aspiranci z niższej ligi mają problem. Są budżety. Jest więc kasa. Nie ma jednak gwarancji udziału w play-off i kółko się zamyka. Nawet tych niechcianych od potentatów brakuje, by połatać. Jedynie połatać w tym wypadku. I to nie tylko beniaminkom brakuje. Na osiem ekip potrzeba minimum po czterech i jednego młodego, zdolnego U24. Zatem pięciu dla ośmiu ekip, czyli 40 chłopa z potencjałem. A ilu ich zostało? W porywach 20 ścigantów na poziomie gwarantującym cokolwiek. Przy tym z reguły tych najlepszych zgarniają z rynku najbogatsi na tzw. umowy sponsorskie i zarazem gwarantujący przynajmniej cztery dodatkowe mecze (wypłaty) w sezonie. No bo, mimo lobbowania, wciąż pokutuje w żużlu system płacenia za punkty. Wiele razy pisano i mówiono o tym, by ową szpetną zasadę odesłać do lamusa. W żadnej innej dyscyplinie nikt nikomu nie płaci wprost uzależniając stawkę (przynajmniej jej znaczną część), od uzyskiwanych rezultatów. W kosza bądź siatę nie bulą za zdobyte oczka. W futbolu też nie płacą za zdobyte gole. Jest kontrakt, na kwotę ma się rozumieć i jeżeli nie spuścisz z tonu, to możesz liczyć w kolejnym roku na podobny, wyższy jeśli się wychylisz, bądź otchłań gdy wyraźny zjazd akurat ciebie dosięgnie. W speedwayu pokutuje „stara” zasada wynagradzania za zdobycze, z jednoczesnymi uwierającymi didaskaliami. A to gdy kontuzja i miesiące bez wypłaty, a to gdy zjazd formy, wylatujesz z zestawienia i nadal… nie zarabiasz. Bo współczesny sport, to niestety głównie kasa. Chcieliśmy, podobno, zawodowstwa – to je mamy. Z wszelkimi skutkami.
Cóż więc czynić? KSM – byłoby to jakieś rozwiązanie, tyle że sztuczne i niechętnie odbierane w środowisku, szczególnie tym wpływowym. U24 też się średnio sprawdza. Nie żeby pomysł z gruntu zły. Wartościowych ludzi deficyt. Kilku, nielicznych najsmakowitszych, takoż ściągnęli do swych dream teamów najmożniejsi. Z juniorami jedni optują za wersją zmiana warty, drudzy pomstują na brak szkolenia, pewnie rację mają po trosze jedni i drudzy, nie zmienia to jednak faktu, że na tym bezrybiu i rak ryba, a obserwując wyczyny niektórych małolatów już tylko drugiego rzutu w Elipie oraz na zapleczu, że o trzeciej dywizji nie wspomnę, to włos się na głowie jeży. Dokąd jedziemy motorku? To wydaje się podstawową zasadą współczesnego szkolenia narybku, nielicznego bardzo i w dużej mierze nie nadającego się… bardzo. Tylko co począć? Za brak licencji w sezonie kary, a nie każdy ma portfel i renomę jak Sparta, by co rok wyłożyć kilka złotych i przechwycić adepta innym dla „zaliczenia” licencji. I nawet nie mówimy o modnym i słynnym wiele lat temu „kaperownictwie”, bowiem niektórych przed certyfikatem kupuje się za drobne li tylko po to, by owi, w nowych barwach zdali i uzyskali. Owszem. Bywa, że podkupuje się talenty mniej zasobnym za bilety będące prawnym środkiem płatniczym w Polsce, bo widać tamże potencjał. Ale też nie zawsze. Tak czy siak coś należy przedsięwziąć i to metodą uderzenia pięścią w stół, bowiem podzieleni różnicami interesów, radykalnymi różnicami, prezesi żadnego konsensusu nie wypracują.
Na tę chwilę mamy piątkę mocniejszych i trzech kandydatów do spadku, rozdzielających miejsca między sobą. Dzięki temu w większości spotkań wyjazdowych z ich udziałem u potentatów emocje jak na grzybach. Tyle tylko, że to nie wina zainteresowanych klubów. A przynajmniej nie tylko ich. No i jak co roku. Kto by nie awansował – będzie statystował. Choć mówi się o potencjalnych, solidnych wzmocnieniach Falubazu, gdyby tym razem żadne Krosno nie uwaliło mocarstwowych planów Zielonki. Fajna liga. Taka (nie?) przewidywalna.
Jeśli zaś padło o uderzeniach. Co tam panie z oponami? Ano nic. Dalej śmigamy na lewusach od producentów-oszustów. I jakoś nikomu szczególnie nie wadzi. Czyli, że za kasę można sobie kupić nawet uprawianie fikcji? Zamiecione pod dywan, afery nie ma. A miało być tak pięknie. Kamery, wywiady, panienki w strojach ludowych. No i takie te felernie „miętkie” ładne, jak z UNR-y. To co dalej? Odpuszczamy sprawdzanie gaźników, pojemności, tłumików, decybeli, nitro w paliwie i czego tam jeszcze ostatnio nie weryfikowano. No bo po co? Skoro są równi i równiejsi, to na co komu następna wojenka.
W Szwecji wyraźny deficyt. Liczących się rodzimych rajderów naturalnie. Ich liga prezentuje bardzo przyzwoity poziom, a dla naszych ścigantów, to znakomity, nieźle płatny poligon do sprawdzania w boju nowinek i pomysłów, takoż łapania formy. Tylko. Szweda nie uświadczysz, a już młodego, dającego radę i nadzieje – to zupełnie. W składach jeszcze po dwa, czasem trzy nazwiska się pałętają, ale żeby przesądzały o wyniku zespołu, to już niekoniecznie. Bardziej na sztukę. Trochę jak u nas z tymi nowymi licencjami młodzików. Na trybunach sielankowo. Piknikowe leżaczki, piwko, kiełbaski nic tylko zaczynać sezon grillowy. I fajnie. Ja jednak obserwuję także tam niepokojące zjawisko. Średnia wieku jak na torze. Mocno idzie w górę. Większość to fani 65+. Młodzieży jak na lekarstwo po obu stronach pasa bezpieczeństwa. Larum grają. Jeśli prędko nie stanie się cud i nie pojawi jakiś szwedzki, żużlowy Małysz z sukcesami i bułką z bananem, by rozpalić tłumy, to będzie oznaczało zmierzch kolejnej speedwayowej nacji. No bo kto i jak długo zechce podziwiać na półwyspie skandynawskim wyjazdowe mistrzostwa Polski?
Wreszcie smutno na koniec. Coraz liczniejsze szeregi niebiańskiego dream teamu. Szczegóły tragedii nie mają znaczenia. Wielu ich. Zbyt wielu. I znowu. I kolejni. To kiedy wreszcie, panowie z PZM i Metanolu – ruszy serio i efektywnie ten nieszczęsny, od tak dawna obiecywany żużlowy telefon zaufania z dyżurnym psychologiem? To kiedy nabierze realnych kształtów pomoc, usystematyzowana i zasilana częścią pieniędzy z puli za prawa transmisji? To kiedy wreszcie zawodnicy zdecydują się łaskawie „odpalić” po kilka drobnych na waciki, w formie procentu od zarobków, by poprawić los starych, dawnych gladiatorów? Może i jestem nudny, ale nie spocznę póki coś realnego w tej materii się nie zdarzy. Realnego i efektywnego, nie zaś efekciarstwa pod publiczkę. Kolejny były ścigant z góry ogląda zawody. Ilu jeszcze trzeba, żeby ruszyć sumienia i… dupy ze stołków? Mnie propagandowe spoty z byłymi gladiatorami w roli głównej nie rajcują. Znam prawdę. Systemowe rozwiązania panowie. Powtórzę – systemowe. Nie akcje, zrzutki, koncerty, licytacje, czy spoty pod publiczkę, by „władze” zagrały skuteczność, przychylność i życzliwość środowisku. Kompleksowo, systemowo i… to najważniejsze, zasilanie kasą przez PZM takoż współczesnych ścigantów, a nie kibiców. To należy zrobić, a nie spoty na alibi dla rządzących żużlem.
Lewandowski, Pawliczak, Jeppesen – co łączy tych chłopaków? Ano każdego z osobna określano mianem odkrycia sezonu. No i potwierdza się stara prawda, że pośpiech to jest wskazany przy łapaniu pcheł, albo jak się ma biegunkę. Apelowałem o rozwagę i powściągliwe przypinanie łatek. Każdy z tych wymienionych i kolejnych „obdarzonych” takim tytułem, z pewnością czymś się wyróżnił, bądź wyróżni, ale na Boga – znaj proporcjum mocium Panie. To zwykle sympatyczni młodzi ludzie, z papierami na jazdę, tylko u progu kariery. Mają prawo do błędu, do ostrego zjazdu formy, do chimerycznych występów – takie są prawa młodości. Na stabilizację przyjdzie pora. Zatem skoro jednemu czy drugiemu zdarzy się bieg, a nawet mecz życia, to jeszcze nie powód by nadużywać kolorowych określeń. Zawsze z boku łatwiej obdarowywać laurkami, orderami, albo wymierzać klapsy, tylko oni mają jeszcze kruchą konstrukcję i niewielką wiedzę praktyczną, w starciu z brutalnym światem, szczególnie medialnym. A słuchają i czytają. Najpierw chwilowe zachwyty, a zaraz potem lawinę krytyki z pewną dozą krytykanctwa. Owszem. Motywujmy pozytywnie. Pochwalmy, gdy zasłużą, ale powściągliwie. To słowo zdaje się sponsoruje dzisiejszy felieton.
Tylko bez nadmuchiwania balonika ponad miarę, bo gdy guma strzeli to i trzask i huk i po paluchach można oberwać, a na koniec nic nie zostaje. Robi się cieplej wokół. To może mieć znaczenie. Wtedy niektóre fury zaczynają gadać. A raczej odpowiadać. Dotąd tylko gaworzyły. A jak pod tyłkiem niesie, to stopniowo łapiesz swobodę jazdy i wszystko wraca na właściwe, nomen omen, tory. Gorzej, gdy nic nie chce zatrybić. Pamiętacie metodę Małysza? Kiedy nie szło jechał na kopyto do Ramsau i tam trenował kilka dni by wrócić jak nowo narodzony. Czy żużlowi Małysze tak zdołają? Szczególnie Dudek. Znajdzie swoje Ramsau? Oby, bo to kawał zawodnika. Medali IMŚ nie przydzielają losowo. Junior to już nie jest, ale w obecnych realiach przed nim jeszcze kilka lat ścigania. Na jakim poziomie? Tego nie wiem, ale trzymam kciuki. Zawsze lepiej zejść ze sceny w glorii, niźli cichaczem opuszczać pokład w niesławie.
A w Grudziądzu wreszcie mają drużynę i po ostatnich harcach u siebie z Lublinem – chwilowo, oby docelowo, sprzyjający tor. I to bardzo dobrze. Wszak bliższa koszula ciału… . Tu nie jestem obiektywny, bo serce wyrywa się z piersi. Nie kryję się z tym. To z kolei tłumaczy czasem mocniejsze prztyczki. Tak jednak należy. Żeby nie zagłaskać na śmierć. Pono trener to ten który widzi czego widzieć nie chcesz, słyszy czego słyszeć nie chcesz i mówi czego nikt inny ci nie powie. Taka żużlowa szczerość bez złośliwości.
fot.ilustracyjne – publiczny fb