Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=61557917217134)

Bartosz Zmarzlik zawalił w Cardiff gdzie dotąd szło mu całkiem smacznie. To fakt. Po tych zawodach nasz mistrz znalazł się pod totalnym ostrzałem „fachowców” z hamaka przy grillu. To też fakt. Łatwo przychodzi nam popadanie ze skrajności w skrajność. Szczególnie, gdy komuś z czołówki akurat noga sie powinie. Naszej, nielicznej, topowej ekipy dodam zrazu dla jasności. Wróćmy zatem na chwilę do podstaw. Zmarzlika można kochać, bądź nienawidzić, ale jedno pozostaje niezmienne. NIGDY W HISTORII nie mieliśmy równie utytułowanego żużlowca. Takie są fakty. Wszelkie spekulacje z cyklu „co by było gdyby” nie mają sensu bowiem… nie było. Uszanujmy zatem obiektywne, bezdyskusyjne dokonania nie będąc przy tym bezkrytycznymi. Krytycznymi, ale nie krytykantami „szczęśliwymi”, że trafiła się wreszcie okazja, by wszystkie swe nagromadzone żale i frustracje wylać jednorazowo na głowę mistrza. Często w nienachalnie dyplomatyczny sposób – dodam. Nie trzeba Bartosza ubóstwiać. Nikomu nie musi odpowiadać styl bycia i życia Kiniczanina. Nikt nie musi wielbić jego techniki jazdy. Każdy ma prawo dostrzegać mankamenty. Tylko tak z ręką na sercu – ilu z tych co to dziś radośnie trąbią: „A nie mówiłem” – rzeczywiście cokolwiek mówiło, gdy był na topie i wygrywał jedną ręką? Zakładam się, iż niewielu. Ja akurat nie należę do fan clubu Zmarzlika, ale zawsze zachowywałem proporcje. Bo tak należy. Co boskie Bogu… .

Historia dokonań Bartka w SGP nie jest tak odległa. Sezon 2016. Młokos. Medal. Junior z Gorzowa w debiutanckim sezonie jako pełnoprawny uczestnik zdobywa brąz. Ktoś złorzeczył? Narzekał? Tak uczciwie proszę. A kiedy w 2014 nastolatek z dzikusem wygrał rundę na Jancarzu? Ktoś miał pretensje? Uwagi? Nie bądźmy tacy „drobiazgowi” ani „pamiętliwi”. Cykl 2016 nie zapowiadał krążka. Wykruszył się na dwie rundy przed końcem lider – Jason Doyle. Już podczas przedostatnich zawodów na Motoarenie dopilnował złota Hancock, a w dalekiej Australii o dwa pozostałe medale bili się w finałowym turnieju Woffinden, Ch. Holder i właśnie małolat z Polski. I kto wówczas nie był szczęśliwy? Bez wygranej rundy, ale z krążkiem. Pierwszym. Tym najlepiej smakującym. Po euforii przyszedł odpoczynek. Następny sezon nie dodawał wiary. „Tylko” piąta lokata. Zawalone Teterow, słabe starty w Krsko i Dyneburgu. Pozostał niedosyt. Jedynie na kilka miesięcy. W 2018 Bartek dorzucił drugą wiktorię (nomen omen w… Cardiff) i zgarnął srebro. Brakowało niewiele. I wreszcie. Rok 2019. Przełom. Tym razem Zmarzlik uniknął słabszego wejścia w sezon, nie pogubił punktów i spełnił marzenia swoje oraz kibiców. W Toruniu, dzielnie broniąc przewagi nad szarżującym Madsenem – dowiózł złoto, dorzucając trzy wygrane turnieje. Ktoś nie wył ze szczęścia? Nie poleciała łezka? Jeśli nawet dziś tak napisze – nie uwierzę. Potem to już po polsku. „Musiał”. Kolejne tytuły cieszyły, ale pojawiali się malkontenci. A to obsada nie taka. Bo gdyby „tamten” Gollob dzisiaj to… . A to tory sprzyjają i duża część zawodów w Polsce. A tylko u nas wygrywa. I takie tam… filozofie. Kiedy w 2021 dzieląc się wygranymi po 5 w covidowym cyklu, tytuł wydarł Bartkowi minimalnie Artiom Łaguta – miałem wrażenie, że część kibiców jest… zadowolona. Czemuż to?

Teraz Zmarzlik zawalił jeden turniej w miejscu, gdzie dotąd szło mu bardziej niż dobrze. Jedne zawody. Pierwsze od pięciu lat!!! W cyklu prowadzi z przygniatającą przewagą. Wnioski? Te rodzime znad Wisły? Naturalnie dla wielu już się skończył, nie ma pod siodłem to nie potrafi, przegrywa bez klasy i takie tam. A ja przekornie napiszę tak – nawet gdyby Bartosz Zmarzlik nie zdobył już żadnego medalu IMŚ. Nawet gdyby nagle uznał, że się naścigał i skończył karierę. Nawet wówczas, a jest to niemal tak prawdopodobne jak siódmy tytuł Rickardssona, jesteśmy Mu winni szacunek za to, czego dokonał. Przypomnę dla utrwalenia – NIGDY W HISTORII POLSKA NIE MIAŁA TAK UTYTUŁOWANEGO ŻUŻLOWCA. On to osiągnął. Pracą, talentem, determinacją, umiejętnościami. Bez względu na to, co ktokolwiek z nas napisał, nie napisał albo napisze. Bo to wyłącznie Jego dzieło i wąskiej ekipy współpracowników. Można pastwić się nad brakiem stażu na Wyspach, nieumiejętnością holowania partnera za uszy, czasem eksperymentu z nowymi silnikami itd., itp. Tylko to wszystko niczego nie zmienia. Bartosz potrafił – my nie. Dał nam emocje, wzruszenia, adrenalinę, łzy szczęścia. Dał nam dumę i radość w czystej postaci. Tego nikt nie odbierze Zmarzlikowi.

Pamiętacie casus Tomasza Golloba? Dzisiaj hołubiony. Wzruszające pożegnanie z reprezentacją podczas SGP na Narodowym. Mistrz jest tylko jeden. To obecnie. A wcześniej? W czasie kariery? Grillowany przy każdej okazji, przez każdego. Przemielony w każdą możliwą stronę. Albo to Boyce znokautował naszego mistrza, a cały parking składał się na grzywnę. Albo to we Wrocku większość parku maszyn jechała dla Śwista przeciw „Chudemu”, a kibice trzymali kciuki żeby bydgoszczanin przegrał. Każdy arbiter za wykluczenie Tomasza (bardziej lub mniej niesłuszne) dostawał owacje na stojąco. A słynne „ścierwo na kiju”? Jak reagowaliście? Tylko tak z ręką na sercu proszę. To chyba nasza narodowa przypadłość, że wielkich doceniamy po zakończeniu kariery, niezależnie od dziedziny, albo wtedy, gdy „świat” doceni. W trakcie to zwykle masowa orka, szydera i dzikie wyczekiwanie na potknięcie, by trafiła się okazja dopiec za wszystkie czasy do trzech pokoleń wstecz. Koniec i bomba – kto czytał ten trąba. Ferdydurke.

I już na marginesie. Uwielbiamy poczucie krzywdy. Maćka Janowskiego ewidentnie wydymali w Cardiff. To już się dokonało. Płacz nad rozlanym mlekiem niczego nie zmieni. Listy protestacyjne takoż nie. Brakuje nam nadal autorytetu. Nie masz nikogo, kto byłby w stanie uderzyć pięścią w stół zanim, a nie post factum. Przykre. Zawsze lepiej zapobiegać niźli leczyć. Komu to skutecznie wytłumaczyć? Kto zdoła tę „antypolskość” wyeliminować? Obawiam się, że aktualnie nie ma takiego. Nadal będziemy więc licytować się o prawo organizacji turniejów, przebijając już niebotyczne stawki… między sobą. A kiedy przyjdzie do sporu – polegniemy, bo „wszyscy” jadą przecież przeciwko nam – czyż nie? Czemuś biedny? Boś… . Zacznijmy się wreszcie szanować.

Przemysław Sierakowski

Fot. Jarek Pabijan (za zgodą autora)