Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)
Puchar MACEC miał być świętem dla Rumunów w Braili, a tu myk i nasi wymyślili bonus na Skałce w Dzień Niepodległości. Trochę zimno będzie. I Rumuni niezbyt szczęśliwi. Reklamowali zawody jako „finałowe” a tu… klops. Znowu wszystko przez Polaków. I jak mają nas lubić w żużlowym świecie? Co prawda Braila przyciągnęła mimo wszystko w granicach 2 tys.fanów, co jak na tamtejsze warunki stanowi niemal rekord świata. I chwała za to pasjonatom-organizatorom. Ponownie też, jak nie często ostatnimi czasy, ożyła. Niesmak jednak pozostał. I po co to komu? Od czasu Pucharu Pokoju i Przyjaźni Rumunia to żużlowy zaścianek. Jest tor. Nie bardzo ma kto się na nim ścigać. Lepiej jednakowoż tak, niż jak w Bułgarii. Zaorać, albo czekać kiedy zarośnie. Nie pomagamy peryferiom speedway`a.
Nasz mistrz Bartosz wciąż w doskonałej formie. Jakkolwiek nie interpretować owego stwierdzenia. Zmarzlik nie folguje. Skoro złoty sezon, to i złoty tweet numer dwa się udał. Mówią co światlejsi, że o juniorkę na przełom lat 30-tych i 40-tych nie musimy się już kłopotać. Bartek zadbał, przy znaczącym udziale Sandry, by żużel nad Wartą/Wisłą/Wisłokiem (niepotrzebne skreślić, potrzebne dopisać) – nie zaginął. Pogratulować skuteczności. Nie tylko na torze.
Skoro zaś o mistrzu. Wszyscy rozpaczają nad ciężkim losem Lublina po wyborach, oprócz… samego Lublina. Prezes Kępa wyrzucił z siebie ostatnio nieco żalu do świata, ale też miał prawo nie wytrzymać. Mimo to jednakowoż pozostałbym powściągliwy w publicznym wyrażaniu opinii. Splendoru nie przyniesie, dobytek zabezpieczony, zatem po kiego grzmota? A czy powstanie nowy stadion? Okaże się, choć coś mi podpowiada, że żaden lokalny kacyk nie jest samobójcą, więc ktokolwiek nie przejmie sterów w okolicy bądź stolicy, nie zechce narażać się wielotysięcznej rzeszy potencjalnych wyborców. Pewnie więc na stadion takoż znajdą się zaskórniaki. Kto by nie rządził. Koniec końców to finał wieńczy dzieło.
Padło o finałach. Wziął się i zakończył przygodę ze speedway`em Ernest Koza. Ostatnio kapitan Unii Tarnów. Nie był wielkim grajkiem, ale dosyć długo znajdował zatrudnienie w niższych ligach. Walczył o przetrwanie z niezłym, momentami dobrym, czasem miernym skutkiem. Wreszcie skapitulował. Dzięki Ernest. Tacy jak Ty to sól dyscypliny. Żeby gwiazdy mogły błyszczeć, potrzeba tła. Bez, w najlepszym tego słowa znaczeniu – wyrobników Twojego pokroju, nie byłoby żużla na żywo w wielu miejscach. Polisy, Bobery, Tondery, Kaczmarki, Dróżdże, Łęgowiki, Cyfery, Chmiele i inne Orwaty – mocno, szczerze i życzliwie trzymam kciuki. Obyście trwali i wytrwali. Bez Was ani rusz. Ktoś musi radować spragnioną żywego ścigania publikę również na drugoligowym froncie. Nakarmić emocje. Dać przyczynek do namiętnych sporów i rozpamiętywania. Nie każdy może i musi być zaraz Zmarzlikiem. A przepaść finansowa między szczeblami jedynie się pogłębia. Zatem. Trzymajcie się pasji jak nie przymierzając – mokra koszula… części ciała w której plecy tracą swą szlachetną nazwę .
Baron w domu. Trochę pozwiedzał i teraz pora zweryfikować umiejętności w rodzinnym gnieździe. Wrócił tam skąd wyfrunął. Zadebiutował w Apatorze, by już pierwszy sezon okrasić złotem DMP i MDMP. Rok później, za pierwszym trenerem – niechcianym wówczas w Toruniu – Janem Ząbikiem, trafił na chwilę do GKM. Zrazu stał się idolem i liderem. Do zdobyczy w lidze, dorzucił srebro MDMP i… czmychnął do Wrocławia. Tamże m.in.sięgnął po kolejne trzy z rzędu tytuły DMP jako zawodnik. Ząbik przyjaźnił się ze zmarłym ojcem Piotra panem Zygfrydem. Nawet przez moment prowadzili wspólny biznes. To weteran rodzimych szkoleniowców kierował początkowo karierą młodego Barona. Sentyment z pewnością pozostał. Obydwu zresztą. W IMŚJ Piotr nie zawiesił krążka, ale warto przypomnieć z kim wówczas rywalizował. Rok 1993 – debiut w finale światowym. Wygrał Joe Screen po zwycięskim barażu z Mikaelem Karlssonem. Trzeci był… Rune Holta, który pokonał toruńczyka. Gdyby Baron zaczął zawody jak skończył – byłoby w Pardubicach pudło. Po dwóch seriach miał ledwie oczko. Potem trzykrotnie wygrywał, by polec w wyścigu decydującym o medalu. W następnym roku szału nie było. Co interesujące – decydujący bój miał miejsce w norweskim Elgane. Wówczas nie była to żadna niespodzianka. Istniało wiele obiektów zdolnych organizować największe imprezy. A i krajów mieliśmy jakby więcej. Tylko 6 punktów Piotra i jeden wygrany bieg. Połóżmy to wszakże na karb 13 numeru startowego. A na pudle Screena wymienił z brązem mało znany Australijczyk Jason Crump. Pozostali piętro wyżej. Po zakończeniu kariery zajął się Baron szkoleniem. I to z jakim skutkiem! Widać podopieczni mu ufali i nie stosowali metod własnego trenera. O czym to? Ano we Wrocku, gdy wprowadzano protoplastę dzisiejszych „zegarkowych” mierników wykonanej pracy i włożonego wysiłku, co sprytniejsi, a takim Piotr był, siadali na ławeczce, odpalali szluga i machali nóżkami w powietrzu, żeby maszynka nabiła trening. Z taką świadomością, czy raczej jej brakiem, podopieczni Barona nie osiągnęliby tyle, ile zdobyli pod czujnym okiem fachowego i bystrego coacha. Teraz historia zataczała koło. Piotr wraca skąd wyszedł, a ściśle – wyjechał na żużlowe salony. Jaka będzie owa weryfikacja? Pożyjemy – zobaczymy.
Ciekaw jestem także jak zakończy się rawicka saga. Najpierw imć Knop ściął leszczyńską gałąź, na której siedział, bo przyśniła mu się lokalna potęga. Krótko po, jak kilku wcześniej w różnych miejscach, ostatnio choćby Ireneusz Nawrocki z Rzeszowa, odchodzi w niesławie, zostawiając po sobie spaloną ziemię. Klasycznie. Oby tylko znaleźli się w Rawiczu pasjonaci, gotowi przejąć i uporządkować stajnię Augiasza, czy raczej Sławomira. Szkoda zasłużonego ośrodka. Kiedy Florian Kapała wracał, jakże by inaczej – pociągiem, do domu po zdobyciu tytułu IMP, witało bohatera całe miasteczko. Tradycje zatem zacne, acz współczesność niezbyt chwalebna. W tle przy tym, a jakże – zaległości finansowe i „heroiczny” bój prezesa o kasę za perełkę. Z cyklu: znacie? To posłuchajcie. Najbardziej na tej wojence może stracić sam Franek Majewski, ale to nie mój cyrk, więc też nie moje małpy. Jak zasieje, tak zbierze. Knop wygląda na zdeterminowanego, czemu i nie dziwota. Nawet za te podłe punkty w końcówce trzeba by chłopakom uregulować. Inaczej nie będzie honorowo. A że w biznesie przyszły chudsze lata, to i chwytamy się czego bądź żeby połatać. Taka zaś sytuacja stawia Franka w kiepskim położeniu. Czy zatem otwarta wojna z niedawnym dobroczyńcą jest właściwą i skuteczną metodą?
O wojnach wspomniałem. Marek Grzyb obwieścił o wycofaniu się Prokuratury z części (pono na razie jeno części) zarzutów. Robi się interesująco. Czekam z zaciekawieniem. PR na tę chwilę dla Sadowskiego. Synowiec zarzucił publiczną wymianę „uprzejmości”. Zmora podnosi nieśmiało głowę w mediach. A tu taki „pasztet”. Będzie zaskakująco? Nie wiem. Liczę tylko, że tym razem do Sądu strony udadzą się po sprawiedliwość nie zaś po wyrok.
I już na zakończenie. Serce się raduje na widok ostatnich fotek Patricka Hansena. Jest walczak. Oby tylko nic na siłę. Nie pospiesznie. Nie nazbyt wcześnie. Widać jednak, że leczenie postępuje, a walka o powrót do ukochanego speedway`a coraz bardziej zapowiada wiktorię. I za to chwała. Samemu zawodnikowi, ale też zgromadzonym wokół i pomagającym medykom, rehabilitantom i trenerom. Jest moc i wierzę, że batalię zwieńczy sukces. Trzymaj się Patrick. Wytrwałości i cierpliwości. A jak braknie wsparcia, to zawsze może podjechać Magic z gadżetami, jak ostatnio na oddział dziecięcy jednego ze szpitali. Chwalebne.
fot. ilustracyjne – publiczny fb