Chwilę musiałem się zastanowić, aby młodym ludziom uzmysłowić pewną różnicę, o którą onegdaj zostałem zapytany. Zacznijmy od,,wczoraj”, czyli ubiegły wiek. Żużel jako marna odnoga motoryzacji, ze względu na ilość zawodników na świecie, rozwija się niewspółmiernie wolno w porównaniu do sportów samochodowych. Ale jednak idzie do przodu, choć po drodze dużo ofiar.
Do historii i to dosłownie przechodzą Jap, ESO, FIS, czy bliższe nam Weslake ,czy Godden. Brak dużego rynku zbytu owocuje zerowym zainteresowaniem żużlem dalekowschodnich potentatów motocyklowych. Socjalistyczna Jawa do czasu opiera się manufakturom, do czasu aż Giuseppe Marzotto zwiększa moce wytwórcze.
Po drodze żegnamy silniki dwuzaworowe, mamy cztery zawory, długi i krótki skok, pozycja leżąca silnika i inne. Technologia cały czas prze mimo wszystko do przodu. Towarzyszą temu zawsze eksperymenty i wprowadzane różnymi drogami nowinki, mające na celu uszczknąć setne sekundy, a jak się da to i więcej.
Kurtyna czyli granica między wschodem , a zachodem jest szczelna. Trzeba mnóstwo zabiegów, aby uzbroić się w dobry sprzęt, bo w tamtą stronę Jawa potrafi sprzedać lepszy nowy model, za lepsze pieniądze. Taki kapitalizm w socjalistycznej fabryce.
Niektórym udaje się być na topie mimo wszystko. Wyjazdy z reprezentacją, nie mówiąc o startach w lidze angielskiej są drogą do lepszego sprzętu i osprzętu. Jeszcze na początku lat osiemdziesiątych widywano zawodników w tzw. waciakach na zawodach, nie mówiąc o treningach na których ten strój miał być skutecznym antidotum na otarcia.
Kolorowe kombinezony, ach co za zmiana.. Czarny sport przestaje być czarny, bo stroje coraz bardziej kolorowe, a i o czarny tor coraz trudniej… Na dłużej zostały niebieskie fabryczne błotniki, tuningowane po upadkach młotkiem i cięte jak koszty, aż z przodu daszek 5cm wystawał.
Ale nadeszło ,,dzisiaj „, o kurtynie mało kto pamięta, bo nowe fajne kolorowe. Ceny sprzętu w internecie, tunerzy oferujący bryki samojadące. Prezesi, sponsorzy, dobrodzieje w różnych konfiguracjach sprawiają, że jak już są, to trzeba wykazać się talentami wieloma, aby zaistnieć wśród ścigantów w lewo.
To wszystko co powyżej to taki duży skrót, jakby po starcie od razu był drugi wiraż i to czwarty raz mijany.
Wrócę do ,,wczoraj” w innym aspekcie. Ciśnienie. Parcie jest zawsze, czy w czubie, środku, czy dnie tabeli. Zawodnicy cechują się przede wszystkim ambicją. Co z tego wynika? Ano widowisko, samo ubranie się w rynsztunek żużlowca sprawia, że niektórzy już czują się mistrzami.
A umiejętności? Wystarczyło na licencję, to jak trzeba w meczu wystartować, to ciśniemy. Cóż… dużo walki o przeżycie na ambicji sprawiło ,że wielu niedoszłych mistrzów skończyło nim zaczęło. Wielu młodych ludzi nie do końca przygotowanych na prawdziwą jazdę wystawiano do składu – bo było ciśnienie. Takiemu wystarczyło powiedzieć: ty tego nie zrobisz.. A pupilem publiki zostać marzył każdy, kto plastron zapinał…
Jak kogoś prąd dziś smyra po kończynie przed zmianą pogody, to nie powód do narzekania, bo mogło już nic nie boleć…
No właśnie i w ten sposób przeszedłem do ,,dzisiaj”: Jakiś czas temu, stęskniony wybrałem się na drugoligowe starcie wielkopolskich ekip. Tęsknota za widokiem motocykli bez hamulców itd. sprawiła, że myśli o tym poziomie rozgrywkowym przegnałem precz i.. Zaskoczenie to mało powiedziane, nawet organizatorzy o dziwo zmieścili się w 130 minut. Ale zawody zacięte do ostatnich metrów, bez złośliwych podjazdów, wywożenia w płot, ściganie w kontakcie, pożegnanie po meczu. Profeska. I większość to młode chłopaki, ale umiejętności już poważne.
Pewnie nie zawsze tak jest, lecz głupawych chamskich zachowań, sztucznych uślizgów, nadmiernej agresji nie widać. Profesjonalizm zaczyna się w przedszkolu, 17-latek na torze ma 10 lat treningu za sobą,12 miesięcy w roku w urozmaiconej formie.
Suma remanentu: Porównanie żużla z ub. wieku do dzisiejszego jest więc możliwe. Tylko wypada to jak porównanie Pana Zenona Plecha zaczynającego w liceum na klubowej dwuzaworówce (na pięciu adeptów), do 9 letniego Alka Deca jeżdżącego ,,od dziecka”. Alek na torze pod Śremem zarżnął już parę pit bike’ów i męczy już „250tkę”, ale czy za parę lat będzie mistrzem?? Może i nie, ale z dużą dozą pewności zakładam, że koń go nie poniesie i będzie czym się emocjonować.
Puenta: nie porównujmy! Se ne vrati.
Lucjan Parzonka
Nowe komentarze