16 lat temu 27 maja 2007 na torze w Krośnie rozgrywano mecz w ramach drugiej ligi żużlowej pomiędzy KSM Krosno a zespołem Olymp Praga z Czech.

W spotkaniu tym przeważali gospodarze. Jednak w wyścigu siódmym tego spotkania doszło do tragedii. W wyniku upadku na tor i zderzenia z bandą, mimo prawie godzinnej reanimacji na miejscu zginął 20-letni czeski zawodnik Michal Matula.

W trakcie trzeciego okrążenia Matula zahaczył o motocykl klubowego kolegi Pawla Fuksy. Michal Matula z całym impetem uderzył w bandę wyłamując kilka jej metrów. Następnie upadł w pasie bezpieczeństwa. Natychmiast został przewieziony do szpitala.

Jak poinformował Radio Rzeszów lekarz meczu w Krośnie, Robert Woźnica, czeski zawodnik doznał wielonarządowych obrażeń – urazów płuc, serca i oskrzeli. Pomimo trwającej ponad godzinę reanimacji nie udało się go uratować.

Mecz w Krośnie został przerwany. Trzytysięczna publiczność uczciła śmierć Czecha minutą ciszy.

Michal Matula, Krosno 27 maja 2007

Poniżej przypominamy artykuł, który ukazał się kilka dni po śmierci Matulij w Nowiny24 napisany przez Ewę Gorczycę.

Ciągle jeszcze słyszy trzask łamanych desek. Ma w oczach motor sunący po bandzie. Widzi nienaturalnie skręcone ciało młodego czeskiego żużlowca.

– Co to było: sportowa złość, ambicja, młodzieńcza fantazja? – zastanawia się Krzysztof Rażniewski, lekarz zawodów i fan żużla.

Od czasu, gdy miał 5 lat i dziadek po raz pierwszy zabrał go na żużel, Krzysztof Rażniewski obejrzał tysiące wyścigów. Setki upadków i karamboli. Był świadkiem jak sześć lat temu na krośnieńskim torze silnik motoru śmiertelnie uderzył w głowę Wojtka Kiełbasę. Jak w zeszłym roku motocykl przejechał po kręgosłupie Rafała Wilka.

– Ale to, co zdarzyło się w ostatnią niedzielę, było najbardziej wstrząsające – mówi.

Tego dnia dyżur lekarza zawodów przypadał nie jemu, ale koledze, Robertowi Woźnicy. Ale Rażniewski przyszedł na stadion przy ul. Legionów, tak jak zawsze od 18 lat. Nie usiadł na trybunach. Nie poszedł do parku maszyn, gdzie parkuje karetka. Stanął na murawie, niedaleko toru. – To miejsce, gdzie najsilniej odczuwa się emocje.

To był siódmy bieg. Czwórka zawodników weszła w ostatnie okrążenie. Gospodarze: Kasprowiak i Dądela odjechali czeskim rywalom na dobre sto metrów. To na nich skupiła się uwaga trzech tysięcy krośnieńskich kibiców, którzy przyszli dopingować swoje „Wilki”.

Rażniewski patrzył na Czechów. – Byłem jedną z nielicznych osób, które śledziły, co się dzieje na 3-4 pozycji. Czekałem, aż miną wiraż i wszyscy znajdą się na jednej prostej. Michal Matula jechał trzeci, bliżej wewnętrznej. Między jego motorem a bandą była luka. W tę lukę chciał wejść Pavel Fuksa. Wtedy Michal zawęził tor jazdy.

– Nie wiem, dlaczego oni walczyli między sobą – powie potem trener „Wilków”, Bernard Jąder.

Dlaczego Michał tak niebezpiecznie zjechał do bandy? Może na ułamek sekundy się zagapił? Może był zmęczony po wielogodzinnej podroży z Pragi?

– Może zadziałała sportowa złość? Ambicja? Młodzieńcza fantazja przy braku doświadczenia? Może nie chciał oddać tego jednego punktu koledze-rywalowi? – zastanawia się Rażniewski.

Krzysztof Rażniewski był światkiem wielu dramatów na krośnieńskim torze. – Ale to, co zdarzyło się w ostatnią niedzielę, było najbardziej wstrząsające – mówi.
Będzie tragedia!

Kiedy hak motoru Matuli zaczepił o motor Fuksy, Rażniewski poczuł, że wydarzy się coś złego. Puścił się biegiem przez murawę w kierunku toru, krzycząc w stronę kolegi-lekarza, który wszedł do parku maszyn.

– Wiedziałem już, że chłopak nie zapanuje nad motorem przed wirażem.

Motory Fuksy i Matuli sunęły szczepione w pełnym pędzie.

– Oni byli w połowie prostej, mogli jechać ok. 115 kilometrów na godzinę – mówi Janusz Steliga, prezes Krośnieńskiego Stowarzyszenia Motorowego.

Fuksa przytomnie puścił manetkę gazu. Być może ten ruch uratował mu życie.

– Tylne koło odbiło mi się od bandy, to uwolniło mnie od klinczu – opowie potem sędziemu.

Rażniewski: – Przez ułamek sekundy Matula ciągnął oba motocykle na pełnym gazie. Nagłe odłączenie Fuksy sprawiło, że postawił świecę. Michał nie zdążył położyć maszyny przez wirażem. Szedł na wyprostowanym kole. Nie zeskoczył. Całym impetem uderzył klatką piersiową w deski bandy. Z taką siłą, że nie miał żadnych szans.

W takich chwilach trybuny zamierają. – Nie ma przepisu, który nakazuje przerwać zawody, ale nie wyobrażam sobie, by mecz mógł toczyć się dalej – mówi Rażniewski.

Cisza zapanowała w hałaśliwym zwykle parku maszyn. Nikt nie grzebał w silniku, nie ustawiał maszyny. Kiedy ze szpitala dotarła tragiczna wiadomość, Pavel Fuksa klęknął przed pogiętym motorem kolegi. Płakał.

Mecz o czapkę śliwek

Ta tragedia nie miała prawa się zdarzyć na tym meczu – mówią zgodnie fani żużla i działacze. Obie drużyny były na dole druligowej tabeli. Praktycznie nie miały o co walczyć.

– To był mecz o czapkę śliwek – przyzna Maciej Jąder, syn trenera, zawodnik „Wilków”.

– Zapowiadał się raczej piknik a nie ostra walka – potakuje Rażniewski.

Wynik siódmego biegu był praktycznie przesądzony przed ostatnim okrążeniem.

Trener Bernard Jąder: – Michal mógł pojechać końcówkę tego wyścigu na luzie.
Rażniewski jest przekonany, że to był ambitny chłopak. Z rodziny o tradycjach żużlowych. Jeździł jego ojciec, jeździł dziadek. Nazwisko Matula coś znaczyło w czeskim żużlu.

Michal w genach odziedziczył miłość do czarnego sportu, ale los mu nie sprzyjał. Łapał kontuzje. Miał pasję, ale nie miał dość talentu, by odnieść sukces. Postanowił odejść.

– To miał być jego ostatni sezon – powie potem ojciec Michala Stanisławowi Gaździe, wiceprezesowi KSM. – Chciał się uczyć, szykowała mu się intratna praca.

Mecz w Krośnie był debiutem Matuli w II lidze na polskim torze. Dołączył do drużyny PSK Olymp Praga w ostatniej chwili, jako rezerwowy. Na fotografii z prezentacji ładny uśmiechnięty 20-latek stoi z brzegu: tylko on ma czarny kewlar (koledzy są w kombinezonach czerwono-niebieskich).

W pierwszym wyścigu Michal zaliczył uślizg, ale nie puścił kierownicy. Podniósł się i jechał dalej. Na mecie był ostatni, bez punktu. W czwartym biegu jechał ostatni, ale defekt motoru rywala zapewnił mu jeden punkt. Trener wystawił go jeszcze raz, w siódmym wyścigu…

Za dużo jak na jeden mecz

Kibice mówią: fatum. Wydarzenia, które przed zawodami wydawały się błahe, teraz nabierają znaczenia, składając się w złą przepowiednię.

Na treningu przed zawodami zderzyli się bracia Szyszkowie, bo jednemu z nich urwał się łańcuszek od sprzęgła. Krzysztof się przewrócił, złamał rękę. Podczas pokazu spadochronowego, zorganizowanego jako atrakcja dla kibiców, przed prezentacją zawodników, jeden ze skoczków nie trafił w boisko, zwiało go aż nad Wisłok. Karetka obsługująca zawody spóźniła się o 20 minut. Na próbie toru zapalił się motocykl Piotra Machnika. Pierwsza gaśnica nie zadziałała. Dopiero druga okazała się sprawna. Podczas pierwszego startu nastąpiła awaria zielonego światła.

Za dużo, jak jeden mecz – kiwają głowami przesądni.

Słyszałem, jak trzaskają deski

Tormistrz Stanisław Bednarz, ma twardy charakter: kiedyś trenował boks. Ale kiedy w poniedziałek rano przyszedł jak zwykle po meczu na stadion, rozpłakał się. – Stałem wtedy tak blisko. Słyszałem jak trzaskają deski, motor trze o bandę, chłopak bezwładnie spada. Trudno to będzie zapomnieć.

Pięć wyłamanych desek przy czarnym torze zastąpiono nowymi: szare drewno wyróżnia się na białej bandzie. Ktoś powiesił zdjęcie Michala, ktoś położył obok część jego motocykla, ktoś przyniósł sztuczną chryzantemę. Ktoś ciągle zapala znicze.

Dorota Bugno, studentka pochyla się, dokłada swoją świeczkę.

– Byłam na meczu żużlowym drugi raz w życiu, zabrał mnie chłopak. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś się odważę, po tym co się stało – zamyśla się.

Ostatnie brawa

Krzysztof Rażniewski: – Charakterystyczny zapach spalonego oleju, który unosi się nad torem, działa jak adrenalina. Nie przestanę kochać tego sportu.

Trener „Wilków” Bernard Jąder już zrobił swoim chłopakom odprawę przed kolejnym meczem.

– Mój syn też jest zawodnikiem. Na moich oczach miał wypadek. Ale nie potrafiłbym mu powiedzieć: przestań jeździć. Zresztą by mnie nie posłuchał.

Kibice klaszczą żużlowcowi, kiedy wygra bieg. Kiedy po upadku podniesie się z toru. Klaszczą – dla otuchy – gdy karetka, zabiera zawodnika do szpitala. Michal Matula też dostał takie brawa od krośnieńskiej publiczności. Ostatnie w swojej karierze. Już ich nie słyszał

Zdjęcia: krosno24.pl