Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka ( https://www.facebook.com/photo/?fbid=122164698812263907&set=a.122096781884263907 )

Amerykanie wymyślili u siebie salary cap. W największych i najbogatszych ligach (m.in.NBA, NFL) kluby nie tylko żyły ponad stan ale też siła sportowa ekip była bardzo różna. Postanowiono zaradzić i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jednym ruchem zlikwidować wszelkie nieszczęścia. Przyniosło efekt? Pierwotnie tak. Obecnie… .Raczej połowicznie. Kłopot w tym, że władze lig szybko zaczęły bagrować przy dobrym z założenia pomyśle. Wprowadzono tyle poprawek i wyjątków, że dziś założenia owego salary cap to już czysta teoria, choć pierwotnie rozwiązanie przyniosło pożądany efekt. Efekt wstrząsu i opamiętania. Zaraz za nim poszły jednak kombinacje klubowych włodarzy, i uległość zarządzających rozgrywkami. Dziś pierwotne założenia to już historia, ale faktem pozostaje, że kluby żyją nieco bardziej powściągliwie pod względem finansowym. Co do siły sportowej – polemizowałbym.

Cóż owo salary cap? Najoględniej – pułap wynagrodzeń. Inaczej limit wydatków na pensje zawodników zatrudnionych przez jeden klub w danym sezonie. Salary cap jest stosowane w niektórych ligach zawodowych, zwłaszcza amerykańskich (NBA, NHL, NFL). Ma wyrównywać szanse występujących w lidze zespołów i zapobiegać dominacji jednego z nich, ale również ograniczyć ryzyko bankructwa klubu na skutek przepłacenia zawodników. Salary cap niekoniecznie musi być sztywne, np. w NBA istnieją liczne, bardzo liczne, zbyt liczne sposoby ominięcia wyznaczonego limitu. W Europie mechanizm salary cap nie jest raczej stosowany, jednak co pewien czas powraca pomysł jego wprowadzenia w ligach piłkarskich. Autorzy w Stanach szybko zmienili pierwotne założenia. Wprowadzili tyle wyjątków, iż nawet zestawiając z Konstytucją USA uchwaloną w 1789 roku z późniejszymi 27 poprawkami, w tym dziesięcioma stanowiącymi Kartę Praw – nijak to się ma do radosnej twórczości współczesnych. Założenia zupełnie zgubiono zaś „poprawki” bossów zgodnie z zasadą, że lepsze jest wrogiem dobrego niemal przywróciły stan pierwotny. Ale wstrząs był. W Europie byłoby to trudne. Wolny rynek. Żadnych sztucznych ograniczeń. To założenia Brukseli. Możliwe do obejścia? Póki co nikt nie testował w praniu.

W rodzimym żużlu doszliśmy do finansowej ściany. Kluby bankrutują , bądź zbankrutowały, choć brakuje chętnych by to oficjalnie przyznać. A niewypłacalne są na potęgę. Co robić. Działać można dwojako, acz pod jednym względem jednakowo. Radykalnie. A to w formie czegoś na kształt salary cap oraz równolegle, w formie służących rozgrywkom decyzji centrali. Szlaka ma dziś mnóstwo pieniędzy. Znacznie, kilka razy więcej niż jeszcze parę lat temu. Co z tego? Ano… nic. Kluby przejadają coraz większe środki, zaś parafując niebotyczne kontrakty zadłużają się po uszy, często na kwoty stanowiące wcześniej kilkuletni budżet. Bez realnej kontroli. Z tych ogromnych środków nie masz żadnego pożytku dla dyscypliny. Wręcz przeciwnie. Ubywa środków. W ślad za tym ubywa zawodników. Długi zaś rosną. Czy to wyłącznie wina gwiazd? Nie. Nie. To byłoby nazbyt duże uproszczenie. Owszem. Główną pozycją budżetu pozostają wynagrodzenia, ale gwiazdorzy korzystają jedynie ze sprzyjającej koniunktury, braku rozsądku klubowych bossów i szkodliwych poczynań federacji. Tak jest wszędzie i w każdej dyscyplinie. Szlaka nie stanowi tu wyjątku. Żeby skutecznie ukrócić żądania należałoby wyeliminować pozostałe dwa czynniki. Niestety. Dzieckiem nie jestem. Naiwnym takoż bym siebie nie określił. W rozsądek prezesów nie wierzę. Jeśli mądra decyzja PZM nie zmusi ich do konkretnego działania – nie ruszą palcem. A czy federację stać na mądre decyzje – cóż… przemilczę. Wnioski nie są więc budujące. Orkiestra na Titanicu gra jeszcze… .

W Tarnowie potencjalny wybawca wycofał się zanim został świętym. W Gorzowie (jeszcze) nadrabiają miną, zaś nowy prezes deklarujący mówienie samej prawdy, twierdzi że nie znał sytuacji finansowej, spółki będąc równocześnie pełnomocnikiem zarządu. Częstochowa i inni wymownie milczą. W zasadzie oprócz Lublina i Wrocławia – pozostali, na wszystkich szczeblach, mają swoje problemy. Czyli co? Czekamy bezczynnie aż polegną, licząc iż na gruzach ktoś powiesi nowy szyld i zacznie od początku, skazując wierzycieli „starego” tworu na bankructwa? A jeśli cudu nie będzie i upadli poszerzą liczne grono „byłych”? Pytanie tylko czy tzw. środowisko zacznie krytykować różnych Nawrockich i współczuć biednym, oszukanym (pazernym?) zawodnikom parafującym bezpośrednie kontrakty ze sponsorami, wymuszając powrót do stanu pierwotnego, czy zechce „wytrzymać” i pozwolić działać terapii?

Przemysław Sierakowski

fot.publiczny FB

#speedway#speedwaysgp#sgp