W czasach krzyżackiej chwały, kiedy Toruń dumnie rósł pod znakiem czarnego krzyża, wielki komtur Pavlo von Cegielstein – zwany przez niektórych „Nieustępliwym” – postanowił, że Zakon Krzyżacki nie będzie rządził jedynie nad Prusami, ale nad całą Polską. W swoich wiekopomnych planach widział siebie jako niepodważalnego władcę sportowej chwały, mistrza, który postawi krzyżackie rzemiosło na pierwszym miejscu, a dzieci z grodów polskich, które odważyły się wystąpić przeciw nim, miały zginąć w cieniu jego zwycięstw.

Był jednak pewien problem. Krzyżacy, choć wprawieni i doświadczeni w sztuce wojennej, miewali swoje słabości, a młode rycerstwo z polskich grodów – zwłaszcza Lechici z Gniezna i Ślężanie z południowych krain – okazało się, jak na swój młody wiek, zbyt waleczne. U Krzyżaków zawrzało, zwłaszcza że dzieci Ślężan regularnie zdobywały laury na turniejach, których popularność poza murami Torunia była nikła, ale wśród najmłodszych wojowników cieszyły się sporym zainteresowaniem. Szczególnie młodzi Ślężanie, waleczni i nieustępliwi, a także ogromna ich ilość, przyciągały uwagę i irytację samego Cegielsteina, który nie mógł znieść widoku ich triumfu.

Aby ratować reputację zakonu, Cegielstein postanowił, że czas najwyższy dostosować zasady – a kto, jak nie on, miał prawo do wprowadzania nowości i „udoskonaleń” w przepisach? Ogłosił, że jedynie podczas przerwy letniej można rozgrywać najważniejsze zawody, kiedy młodzi rycerze wypoczęci z pewnością będą walczyć na pełnię swych możliwości. Niestety, nie wszyscy mieszkańcy Gniezna czy południowych grodów mieli czas i ochotę, aby zjawiać się w środku lata. „Takie zasady są dobre tylko dla najlepszych”, grzmiał Cegielstein, nie dopuszczając sprzeciwu.

Przez lata Krzyżacy twierdzili, że pod wodzą komtura Pavla dyscyplina rozwija się „ku chwale zakonu” i że młode pokolenie krzyżackie wyprzedza resztę Polski w sportowych podbojach. Aż nadszedł bieżący rok – i tu, ku przerażeniu Cegielsteina, dzieci Ślężan zmiotły wszystkie krzyżackie plany niczym halny południowy wiatr. To one zdobywały punkty i laury, to one wygrywały każdy pojedynek, zostawiając rycerzy toruńskich w tumanach kurzu.

Wieści o tej zaskakującej klęsce odbiły się echem w całym zakonie. Mówiono, że sportowa „prosperita” była jedynie iluzją, a młodzi rycerze, znużeni nowymi regulacjami komtura, licznymi zmianami zasad, w końcu niejednakowymi rozstrzygnięciami sporów przez arbitrów zaczęli przenosić się do innych dziedzin rywalizacji. Taki cios był bolesny dla Cegielsteina, który musiał słyszeć szepty, że jego nieomylność i wieczne zmiany przepisów sprawiły, że niegdyś dumna dyscyplina przechodzi kryzys.

Czy to był znak? Czy wielki komtur powinien ustąpić i uznać, że naród nie zawsze daje się prowadzić według jednego słusznego i wymyślonego przez niego wzoru? Legendy głoszą, że do dziś echo jego gniewnych okrzyków rozchodzi się po toruńskich murach, a dzieci Ślężan dalej zdobywają laury, ku niekończącej się irytacji wielkiego (niegdyś) zakonu.