To nie był mecz. To nie był żużel. To była corrida, parodia sportu, kompromitacja PGE Ekstraligi i wszystkich decydentów, którzy pozwolili na rozegranie meczu Krono-Plast Włókniarza Częstochowa z Betard Spartą Wrocław w warunkach urągających nie tylko zdrowemu rozsądkowi, ale przede wszystkim bezpieczeństwu zawodników. Tor? Nieregulaminowy. Sędzia? Niedoświadczony. Komisarz toru? Prowokujący. Komentatorzy? Milczący jak zaklęci. Decyzje? Skrajnie nieodpowiedzialne. Upadki? Zbyt liczne, by zliczyć. I tylko cud sprawił, że nikt nie został poważnie ranny lub gorzej – nikt nie stracił życia.
NIEREGULAMINOWY TOR – WSZYSCY WIDZIELI, TYLKO NIE SĘDZIA
– „Tor był nieregulaminowy” – powiedział po meczu trener Betard Sparty Wrocław, Dariusz Śledź, dodając:
– „Regulaminowy tor – czego wymagają władze żużlowe – jest równy na całej długości i szerokości. Tego w Częstochowie w piątkowy wieczór nie było!”
Racja! Każdy, kto choć raz oglądał zawody żużlowe, widział, że nadająca się do jazdy była tylko wąska nitka przy krawężniku – może 1/3 toru. Poza nią – bagno, błoto, maź i nagromadzony materiał. Kto próbował wyjechać na zewnętrzną, z automatu albo lądował na bandzie, albo tracił panowanie nad motocyklem. Upadek Artioma Łaguty? Próba wyprzedzenia po szerokiej, zakończona potężnym dzwonem. Upadek Kacpra Woryny? Próba zablokowania przeciwnika i wjazd w błoto.
To była walka nie z rywalem, ale z torem. Kpina z idei rywalizacji. Czysta ruletka i czekanie, kto się poślizgnie. Kto wyjedzie 20 cm szerzej, ten zderza się z ziemią. I PGE Ekstraliga patrzy na to z założonymi rękami.
Dan Bewley, który nie raz jeździł na torach o różnej przyczepności – ale na całej długości i szerokości JEDNAKOWYCH – stwierdził wprost, nie gryząc się w język (ciekawe, czy za to też zostanie przez władze ekstraligi ukarany?):
– Wyraźnie widać, że sędzia i komisarz toru nigdy nie byli zawodnikami. Niech to wystarczy za cały komentarz do beznadziejnej pracy obu tych panów.
IGNORANCJA, NIEDOŚWIADCZENIE, BRAK DECYZJI
Mecz sędziował Bartosz Ignaszewski, dla którego był to pierwszy mecz w roli głównego arbitra meczu PGE Ekstraligi. Fatalna decyzja goniła kolejną – mecz ciągnięto na siłę, bez poszanowania opinii zawodników. A ci nie mieli wątpliwości:
Żaden z zawodników nie chciał jechać. Żużlowcy mówili jasno, że tor nie jest bezpieczny. Przypomnę: regulaminowy tor to taki, który nadaje się do jazdy na całej długości i szerokości!
Czy taki sędzia powinien być arbitrem w kolejnych spotkaniach – podobno najlepszej – żużlowej ligi świata? My mamy poważne wątpliwości.
Mirosław Jabłoński poszedł jeszcze dalej i uderzył w komisarza toru Tomasza Walczaka:
– „Mi kiedyś groził i pan Demski nic z tym nie zrobił” – napisał wprost o Tomaszu Walczaku. To człowiek, który powinien odpowiadać za stan nawierzchni, a tymczasem jego działania były jedynie kolejnym elementem żenady.
A potem było już tylko gorzej. Bieg 14., bezmyślny, bezsensowny atak, Philipa Hellströma-Bängsa i karambol z udziałem Macieja Janowskiego. Szwed dostał żółtą kartkę, a Janowski… czerwoną. Skandal!
JAZDA GĘSIEGO I UPADKI – NAJLEPSZA LIGA ŚWIATA?
To, co miało być wizytówką światowego speedwaya, zamieniło się w cyrk bez bram. Festiwal upadków, jazda gęsiego, niekończące się przerwy na naprawę dmuchanej bandy. To była antyreklama żużla, którą zaserwowano przy pełnych trybunach i w ogólnopolskiej telewizji. Komentatorzy? Nie potrafili być stanowcy. Bez jaj, bez kręgosłupa. Powtarzali mantrę o „trudnych, wymagających warunkach, a także o popełnianiu błędów!, gdy któryś z zawodników wyjechał trochę dalej od krawężnika, lub gdy po wjeździe w to błoto po zakończonym biegu!, ale nikt nie miał odwagi powiedzieć wprost, że to nie tor był wymagający – to był tor niebezpieczny i nienadający się do jazdy, na pewno nie nadawał się do ścigania na całej długości i szerokości! I to dla prowadzących transmisję nie stanowiło problemu. Sporo osób zastanawiało się czy nie zaczną wypominać braki w wyszkoleniu doświadczonym przecież zawodnikom. Ale jeśli show robi jazda gęsiego -to mieli czym się napawać.
Niestety taki speedway to antypropaganda żużla. To jest parodia speedwaya i nie ma co zaklinać rzeczywistości. Jeśli ktoś po raz pierwszy pojawił się tego dnia na stadionie, czy też postanowił po raz pierwszy obejrzeć ligowy speedway, to na pewno kolejny raz tego nie zrobi. O taką promocje tej niszowej przecież dyscypliny sportu chodzi naszym władzom żużlowym? Jeśli tak to gratulacje idealnego strzału w kolano.
DWIE CZERWONE KARTKI. SPARTA PŁACI CENĘ
Jakby tego było mało – dwie czerwone kartki dla zawodników Sparty Wrocław.
Bartłomiej Kowalski, który upadł w 4. biegu, nie zszedł od razu z toru. Powód? Sam wyjaśnił to w emocjonalnym wpisie na Facebooku:
„W wyniku upadku w piątkowym spotkaniu mocno ucierpiała moja prawa ręka. Dlatego nie zszedłem od razu z toru – nie byłem w stanie się podnieść!”
Czerwona kartka za niemożność zejścia z toru po upadku? Gdzie tu empatia? Gdzie zdrowy rozsądek?
Janowski? Czerwona kartka za karambol, w którym sam ledwo uszedł bez kontuzji. To się w głowie nie mieści. Zawodnik ma prawo być sfrustrowany, po bezmyślnym (tak brak słów na zachowanie zawodnika gospodarzy) ataku Hellstroem-Baengsa, którego poniosła fantazja, mimo, iż wcześniej na wirażu po prostej startowej upadek zaliczył znacznie bardziej doświadczony żużlowiec Artem Łaguta. Tylko on nie skasował swojego rywala uderzeniem wyprostowanym motocyklem…
PYCHA PGE EKSTRALIGI KROCZY PRZED UPADKIEM
PGE Ekstraliga, która w 2024 roku ukarała kluby z Gorzowa i Grudziądza walkowerem za odmowę jazdy w złych warunkach, tym razem pozwala na rodeo. Żużlowcy mówią „nie”, a liga (sędzia i komisarz) ich nie słucha. Czy naprawdę ktoś musi zginąć, żeby działacze zrozumieli, że nie ma ścigania bez zapewnienia podstawowych zasad bezpieczeństwa (czyli równy i jednakowy tor na całej jego długości i szerokości) – to tylko tyle i aż tyle!)? Czy nie dość już było tragedii na żużlowych torach? Sporo byłych zawodników jeździ na wózkach inwalidzkich.
Gdzie byli ludzie z centrali? Gdzie był prezes ekstraligi Wojciech Stępniewski? Czy naprawdę nie widzą, że prowadzą ten sport w kierunku przepaści? Żużel to nie są igrzyska, szczególnie to nie są igrzyska śmierci, a zawodnicy to nie gladiatorzy walczący na śmierć w imię cesarza. To ludzie z rodzinami, którzy chcą wracać do domu – nie do szpitala albo kostnicy.
Piątkowy mecz z 6 czerwca br. w Częstochowie to symbol wszystkiego, co w tym sporcie najgorsze. Pycha, ignorancja, buta, brak refleksji, brak odpowiedzialności. Tylko zawodnicy trzymają jeszcze ten sport na powierzchni. Tylko dzięki nim to się jeszcze toczy – choć po piątku bardziej przypomina to pełzanie po błocie.
Czas krzyknąć głośno: STOP!
PGE Ekstraligo – obudź się, zanim krew poplami twoje logo.
Bo jeśli jeszcze raz powtórzy się taki mecz jak w Częstochowie –nie będzie już czego zbierać. Ale teraz – zgodnie ze strategią działania władz PGE Ekstraligi czekamy na srogie kary dla zawodników Betard Sparty Wrocław, którzy – przypomnijmy – w tej farsie jaką organizatorzy czyli ekstraliga żużlowa zaserwowała zawodnikom – nie chcieli brać w piątkowy wieczór 6 czerwca udziału! (zresztą podobnie jak ich koledzy z Włókniarza). Ale i tak byli „na musiku”, bo jak pokazuje historia za odmowe wyjazdu na tor i tak spotkała by ich sroga kara. Wybór był więc między dżumą a cholerą…
A tak wygląda regulaminowy tor wg komisarza toru i sędziego zawodów. Czyżby był równy na całej długości i szerokości?? (to nie jest fotomontaż):


Na koniec komentarz ze strony Kibic-żużla.pl:
Po raz kolejny ekstraliga uraczyła kibiców patospeedwayem z (chyba) przekroczoną granicą zdrowego rozsądku. A wszystko to w ramach najbardziej profesjonalnych rozgrywek na świecie, gdzie podkreśla się, że tor musi być równy na całej długości i szerokości. Wystarczy pogoda, która powoduje odwoływanie kolejnych imprez i z pięknych założeń zostaje tylko presja wyszukania odpowiednich terminów, zatwierdzonych przez telewizję. Życie..
W sieci oburzenie, ale zapewne ci najbardziej oburzeni jutro znów zasiądą przed ekranami. Media cieszą się, bo temat sam się napędza. Do tego można wałkować temat bezpieczeństwa.
Najbardziej dostało się sędziemu i komisarzowi. Z jednej strony słusznie, z drugiej oni właśnie po to są, żeby zbierać na siebie krytykę za narrację i decyzje podejmowane niekoniecznie przez nich. Życie…
Zawodnicy w końcu przerywają – rzadko bo rzadko, ale jednak – zmowę milczenia. Ciekawe co będzie dalej?
Zdjęcia: autor tekstu