Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)
Od lat, niestety bezskutecznie, Mirek Dudek organizuje turnieje Nice Cup na silnikach dwuzaworowych, próbując przekonać możnych żużlowego świata, by zechcieli łaskawie powrócić do… przeszłości. Od lat trwają akademickie dyskusje, głównie dziennikarzy o wyścigu zbrojeń i dopingu technologicznym w speedwayu, tudzież niedoskonałości siermiężnych prób kontroli. Od lat także, czołowi zawodnicy, szczególnie ci, którzy zakończyli czynną karierę, opowiadają się za obniżeniem kosztów w żużlu, ostatnio pędzących z prędkością Pendolino. Tyle że wciąż nic z tego nie wynika.
Starsi kibice żużla z pewnością pamiętają mecze rozgrywane przy opadach deszczu, często potężnych ulewach, kiedy nikt nie myślał o odwołaniu spotkania, a termin „meczu zagrożonego” w ogóle nie istniał. Nie było dmuchanych band, deflektorów, limiterów, odwodnienia liniowego i… komisarzy, Żużlowcy jeździli i wywracali się w prawie każdym biegu, ich kombinezony były uwalone w błocie. Współczesnym zawodnikom przeszkadza lekko wystający krawężnik lub główka od gwoździa w bandzie. Odmawiają udziału w zawodach. Żużlowcy jadący na ostatnim miejscu często obrażeni zawracają przed metą lub celowo wywracają się, aby przerwać niekorzystny dla swojej drużyny bieg. Mecze żużlowe przypominają bardziej show, a często cyrk, niż zawody sportowe z dawnych lat. Mnóstwo reklam, sponsorzy tytularni, sponsorzy strategiczni, partnerzy, sponsorzy premium, sponsorzy główni, sponsorzy biegów, sponsorzy klubów, sponsorzy zawodników.
Obecnie każdy mecz transmitowany jest w telewizji, tłem dla wywiadów telewizyjnych jest ścianka rodem z gali Oscarów. Każdy zawodnik ubrany od stóp do głów w reklamy swoich sponsorów popija napój energetyczny znanej marki. Panienki podprowadzające jak podczas gal bokserskich, machają kartonikami lub pomponami, wypinając swoje wdzięki prosto do kamery. Za krzywo ubraną czapeczkę z niewidocznym logo, bądź nieopatrznie „palnięte” klasyczne już „pojechałem jak pizda” można zarobić solidną karę, a Ekstralipa wciąż nawet nie myśli o ujawnieniu budżetu. Taki tabu żużelek dla grzecznych chłopczyków. Kicha z nędzą i tyle. Jak już się któryś wychyli, albo walnie focha, to mamy „aferę” na długie miesiące, z przesądzonym od początku rezultatem. Centrala ma rację, a jeśli nie, to patrz punkt pierwszy, bądź dajcie mi człowieka, a ja znajdę na niego paragraf, by zacytować klasyczne prawdy.
Kibice też mają swoje za uszami. Fani zamiast pasjonować się każdym wyścigiem nagrywają telefonami biegi, robią selfie i wrzucają na media społecznościowe. Doping na stadionach istnieje w zasadzie tylko i wyłącznie dzięki profesjonalnym konferansjerom, którzy z boiska zachęcają publiczność do skandowania nazwisk zawodników oraz nazw klubów. Chyba tylko zorganizowane grupy trzymają jeszcze fason. W momencie gdy drużyna przegrywa, doping milknie, kibice sukcesu, obrażeni, wychodzą przed biegami nominowanymi lub gwizdami żegnają swoją drużynę. Następnie z domu na facebooku wylewają pomyje na swoich ulubieńców. To nie jest fajne.
Bynajmniej nie chodzi mi o to, aby nie poprawiać bezpieczeństwa na torze, nie używać dmuchanych band lub zmuszać zawodników do jazdy przy wystających krawężnikach czy gwoździach w bandzie. Takie sytuacje z pewnością nie powinny mieć miejsca. Po prostu brakuje mi klimatu dawnego żużla, kiedy każdy zawodnik, często nie patrząc na swoje bezpieczeństwo, nawet o tym nie myśląc, bo nie miał przed oczami pliku banknotów i rosnących kosztów, w przypadku kontuzji powodujących bankructwo, dawał z siebie ile Bozia dała na licznik. A ryk silników, bez „nowych” tłumików obniżających głośność, zapach spalanego oleju silnikowego, kiełbasy z grilla oraz smak zimnego piwa o nieobniżonej zawartości alkoholu, radowały uszy, nozdrza oraz podniebienie sprawiając, że każda niedziela (a nie piątek) jednoznacznie kojarzyła się z żużlem.
Wspomniał jakiś czas temu Tomasz Gollob w rozmowie z Przeglądem Sportowym, że speedway zaczyna przypominać ściganie bolidów: – „Kiedy patrzę na żużel, to tak jakbym oglądał Formułę 1. Tyle tylko, że mnie to nie bawi. Nie ukrywam, że jestem zwolennikiem powrotu do silników dwuzaworowych. Takie rozwiązanie daje nam Jawa. Dwuzaworowy silnik oznacza bezpieczną jazdę i mniejsze koszty. Zawodnik musi więcej myśleć na torze, bo przy takim rozwiązaniu już nie da się jechać na pełen gwizdek od startu do mety. Silnik, o którym mówię, był sprawdzany podczas testów na torze w Lesznie. Co się działo? Normalnie funkcjonował. Miał pełen zakres obrotów, gaz można było swobodnie przymykać, otwierać i regulować. Była moc, a przy tym duża elastyczność. Dziś wygrywa ten, kto ma najlepsze silniki, a przecież nie o to chodzi. Proporcje muszą być wyważone”.
Trudno nie zgodzić się z naszym mistrzem. Sprzęt jest drogi, a producentem monopolista. Monopol jest zaś tylko wówczas dobry, gdy masz go w garści. Inaczej wróży to jedynie nieszczęścia. Sam zakup stanowi niestety jedynie początek. Koszty utrzymania są współcześnie niebotyczne, w największej mierze nieuzasadnione. Liczba przeglądów i remontów w sezonie powoli zakrawa na kpinę. Między raczkującym młodzikiem a wyposażonym w tenże sprzęt, bardzie niż doświadczonym, choć bez spektakularnych osiągnięć, geriatrycznym seniorem mamy przepaść. I nie jest to przesadzone określenie. Przepaść. Młody nie ma najmniejszych szans, bo nie ma tu równej rywalizacji.
Wróćmy do tego, co było dobre. Wszak lepsze jest wrogiem dobrego, jak powiada chińskie przysłowie. Po co i dlaczego mamy na siłę uszczęśliwiać zawodników oraz kibiców coraz wyższymi kosztami, kompletną utratą sterowności motocykla, równymi, asfaltowymi torami, bo na tych trudniejszych nie można bezpiecznie jechać, zaś latem silniki przegrzewają się na potęgę i eksplodują. Po co to komu? Nie jesteśmy i nie będziemy Formułą1. A jeżeli mamy się rozwijać, globalnie, jako sport, to dostępność nie może być ograniczona pieniędzmi, jak w przypadku rzeczonych bolidów. Spójrzcie na Kubicę i cały ten cyrk. W poprzednim sezonie jesteś championem, potrafisz się ścigać, ale w tym trafiłeś do podłej stajni i leżysz, jesteś bez najmniejszych szans na dobry wynik. Nie macie wrażenia, że w żużlu mamy to samo? Bo ja jestem o tym przekonany. Były JAP-y, Weslake, Goddeny, wcześniej Rudge, przy tym eksperymenty z różnymi Gerhardtami. Były też swojskie FIS-y, Esso i Jawy z Czechosłowacji – była konkurencja. Dziś mamy GM i tylko GM. Koncernom się nie opłaca, bo rynek maluczki i nie ma przełożenia na Franka z ulicy, Jawa nie może przebić się z przekonywaniem o celowości powrotu do dwuzaworówek, a w wyścigu zbrojeń z „obstawionym” w światowej centrali monopolistą nawet nie chce uczestniczyć. Cóż więc, gdy GM zaprzestanie produkcji i Marzotto wróci do hodowli indyków?
Obudźmy się, rozpoczynając wyrównanie szans i skuteczne szkolenie, od przywrócenia konkurencji na rynku producentów silników. Do tego celu prowadzi zaś tylko jedna droga. Wracamy do dwuzaworówek, długi skok i podnosimy głośność, dopuszczając stare, dobre przelotowe tłumiki. To na początek. I jeszcze jedno. Nie jest to artykuł sponsorowany. Bezinteresownie staram się pomóc Mirkowi Dudkowi i… Tomaszowi Gollobowi w lansowaniu pożytecznej idei. Sam Mirek mówi o tym silniku: – JAWA NSF to prototypowy motocykl żużlowy z dwuzaworowym silnikiem o pojemności 500 ccm. Nowy, tańszy i bardziej „elastyczny” silnik Jawy w przyszłości mógłby stać się alternatywą dla stosowanych obecnie, niezwykle drogich silników czterozaworowych 500 ccm.
Jak mówią jego twórcy, oraz dealerzy JAWY, jest to nie tylko rozwiązanie finansowych problemów w światowym żużlu, ale również wpłynie na bezpieczeństwo i atrakcyjność wyścigów. A tu FIM lansuje „pomysły”, naturalnie znacznie droższe, firmowane np. przez Tony Rickardsona.
No i jeszcze. Jeżeli UE nie wycofa się z EKO terroru, to „za chwilę” będziemy mieli produkt żużlopodobny, z silnikiem od pralki, ale bezgłośny. I wtedy spory ucichną… na dobre.
Zważywszy jednak dorobek i dokonania już tylko tej dwójki (Gollob, Dudek), wyraźnie opowiadającej się za zmianami w przepisach i konstrukcjach, przynoszących kolosalne oszczędności finansowe, bez wpływu na atrakcyjność zawodów – to jedyna, właściwa droga.
fot.ilustracyjne publiczny fb