Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)
Efekt Dunninga-Krugera to najoględniej sytuacja w której skromny, pokorny fachowiec nie uważa by był dość kompetentny, aby wypowiadać się publicznie, a nie daj Panie negować cudze opinie i wnioski. Nastał czas bezczelnych, zadufanych ignorantów.
Im więcej wiedzy zdobywasz, tym bardziej zdajesz sobie sprawę ze swej niedoskonałości. To prawda znana i stara jak świat. Po co więc ową wiedzę zdobywać? Nieświadomie można więcej, a przynajmniej ze spokojniejszą głową i bez wyższej matematyki takoż wyższej filozofii. Przy tym czasy takie, że tylko zarozumiali, bezczelni, aroganccy, a przy tym przekonani o swym wybitnym talencie i geniuszu przebijają się w realnym życiu robiąc spektakularne kariery, niezależnie od dziedziny. Pomijając Forresta Gumpa.
Moja polonistka jeszcze przed przyznaniem Nobla tytułowym naukowcom znała i promowała tę prawdę. Podawała przykład koła. Jeśli obwód to wiedza, jego pole stanowi świadomą niewiedzę. Wniosek był niezbyt optymistyczny dla wykształciuchów. Im więcej wiesz, tym bardziej zdajesz sobie sprawę ze swych ułomności, zatem pozostajesz w życiu skromnym, pełnym pokory chłopczykiem. Czyli naiwniakiem wedle współczesnych kanonów. Jako pokorny skromniś świata nie zawojujesz. Przynajmniej nie w tym życiu. Jako bezczelny ignorant, arogancki narcyz czy napuszony megaloman – to już inna historia.
Rozejrzyjmy się. I nie musi to być polityka, dziedzina najbardziej zafajdana ze znanych mi współcześnie. Wystarczy sport. Idol i bożyszcze – Adam Małysz. W końcówce kariery i po jej zakończeniu, kiedy na chwilę zamienił się w rajdowca, niemal w czambuł potępiał wszelkie związkowe zaniechania. A to mierziła mistrza znikoma ilość adeptów i marna baza treningowa. A to wypominał brak motywacji finansowej, przez co najzdolniejsi pośród przyszłych liderów kończą jako kelnerzy w knajpce na Krupówkach. A to czepiał się topniejącej liczby uczestników zawodów krajowych. To znowu potrafił wypomnieć, najoględniej, niegospodarność w spożytkowaniu dostępnych środków. Innym razem podkreślał obiektywne starzenie się kadry A, w połączeniu z niedostatkiem następców i coraz mizerniejszymi osiągnięciami juniorów made in Poland. I co? Ano miał rację.
Owe racje schował jednakowoż do kieszeni natychmiast po tym jak postanowił przestać być uczestnikiem Dakaru i znaleźć bardziej przyziemne, acz znacznie pewniejsze i dochodowe zajęcie. Pojednał się był z niedawnym adwersarzem, przyjął ciepłą posadkę dyrektora do spraw żadnych z taką samą odpowiedzialnością, w związku skoków narciarskich, mimo że wedle nazwy ten winien zajmować się on narciarstwem w ogóle, nie zaś wybraną dziedziną i nagle… okazało się, że problemów nie ma w polskich skokach najmniejszych, a jeśli nawet, to te były przez światłego prezesa przewidywane i rozwiązywane ad hoc. Tylko co z tego? Sam Orzeł został niedawno prezesem i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – wszystko jest jak należy. Czy aby na pewno? Od tej słodyczy w telewizorach podczas transmisji aż się mdło robi. Zatem klasycznie. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Żużel w tej materii nie wyróżnia się niczym z tłumu. Intrygi, nepotyzm, pajęcze sieci powiązań i zależności, po trupach do celu, sprytniejszy, cwańszy, silniejszy wygrywa. A że dyscyplina upada? Titanic wciąż przecież jakoś płynie. Najlepsi, choć nieliczni i przy braku liczącej się konkurencji, poszaleją ociupinkę. Najskuteczniejszy zdobędzie jedyny do wygrania tytuł SGP i gawiedź się ucieszy, zaś możnowładcy będą mieli w perspektywie kolejny, spokojny rok na stołkach. Chleba i igrzysk! To już było. Tylko końca owej historii nikt nie chce pamiętać.
O wielkości i zasadności kar, takoż rzekomym antidotum na wszelkie problemy poszczególnych klubów i zawodników wypowiadają się ostatnio bardzo chętnie wszyscy „eksperci”. W większości z mądrymi minami i rzekomo takimi przemyśleniami. Ci z efektem Dunninga-Krugera lekko niedoszacowanym, tak go umownie określmy, raczej nie udzielają się znacząco medialnie. Mają swoje wnioski, lecz nie uważają, by byli odpowiednio umocowani do publicznego ich ujawniania. Ci z przeszacowanym ego trąbią do woli, mówiąc i pisząc co wiedzą, miast wiedzieć co paplają. Nie wiem, czy to już koniec gehenny zawodników, klubów i dyscypliny zarazem. Wierzę, mam nadzieję, liczę, że wreszcie się opamietają i miast dziamgać o popierdółkach, zajmą się sprawami kluczowi, do tego sensownie. Oby nie było dalszego ciągu połajanek, sporów o wyższość jednych Świąt nad innymi, oskarżeń, bo zainteresowani najwyraźniej nie ogarniają już zamieszania jakiego sami narobili.
Teraz mamy nowy wątek rozwojowy i lajkujący portalom zarazem. Oto szacowna Komisja, złożona, jakże by inaczej, wyłącznie z ekspertów, znalazła genialne rozwiązanie problemów z procedurą startową. Zważywszy, że zmian dokonało grono, jak sami się określili, ekspertów, o efekty możemy być spokojni. Naturalnie dobre i pożądane efekty. Co prawda nie wiadomo jeszcze do końca czy to genialne rozwiązania i jak mają przenieść w niebyt różnej maści mikro i makro ruchy, czołgania, najazdy i inne takie, niecne postępki, tudzież kontrowersje, ale wiadomo, że dzieła owego kiedyś (mają?) dokonają. O samych pomysłach dowiadywać mamy się stopniowo. Trochę mi to przypomina sukcesywne ujawnianie przez kluby kolejnych transferów, z próbami wywołania sensacji, czy chociaż nadania im nutki tajemniczości, podczas gdy wszyscy wszystko wiedzieli znacznie wcześniej i to z wielu źródeł. Teraz niby nikt nic nie wie, ale w kuluarach mówi się, że… .Zastanawia mnie obecność w tym decyzyjnym gronie nielicznych byłych gwiazd szlaki. Były tam, bo rzeczywiście miały i mają coś do powiedzenia, a ich głos nie pozostał wołaniem na puszczy, czy też potrzebni byli jedynie na alibi dla autorów „dzieła”, żeby nikt się nie czepiał, że znowu marynarki same coś kombinują zza biurka.
Jak wymyślono U24, to jakoś ani decyzja, zdaniem autorów, nie należała najwyraźniej do nazbyt radykalnych, ani vacatio legis nie było konieczne, że o sprawdzeniu w boju nie wspomnę. Olśniło, ogłosiło się i jest. Kiedy ekstralipę można i należy poszerzyć do 10 zespołów, to już tak lekko, łatwo i przyjemnie nie jest. Konsultacje społeczne wymagane, a wiadomo, że gdzie dwóch Polaków tam trzy opinie i potrwa to w nieskończoność. Pośpiech niewskazany. Wstrzemięźliwość i rozwaga za to kluczowe. Ot jak przewrotne może być postępowanie tego samego grona w dwóch różnych kwestiach. A jak ktoś zacznie zbyt mocno gardłować, przy tym znajdzie słuchaczy? Albo się go wówczas oszmaci i publicznie unicestwi, albo jeśli to nazbyt ryzykowne – podkarmi jakimś patronatem, czy innym grantem jak stołek prezesa dla Małysza i w ten sposób przymknie usta. Już Chińczycy wiedzieli, że jeśli wroga nie można pokonać, to należy się z nim zaprzyjaźnić. Ja teraz zupełnie powinienem odpuścić wątek poszerzenia mimo, iż ciągnę go od kilku lat. Wszak żem z Grudziądza, to wiadomo dlaczego chcę większej liczby zespołów w elicie. Czyż nie? O tym zaś, że z przekonaniem trąbię o konieczności wręcz i walorach takiego ruchu od paru sezonów, na potrzeby chwili nikt nie zechce „pamiętać”.
Zatem czekajmy z utęsknieniem i wypiekami na twarzy, na uchylanie kolejnych rąbków tajemnicy rzekomego ogarnięcia procedury startu. Przypatrujmy kolejnym wielbłądom (upsss, przepraszam – kontrowersjom). Komentujmy gorąco wzloty i upadki. Wściekajmy się na tory. Zarówno te gładkie, asfaltowe jak też nieco „wyboiste”. Przy okazji, z pełną świadomością, że i tak nie mamy wpływu na podejmowane decyzje, ale w zamian z wiedzą, jak zacnemu gronu ekspertów owe zawdzięczamy. No bo przecież chyba nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że to nie pomysły „racjonalizatorskie” samych marynarek. No. Właśnie. Nikt nie ma?