Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)

Im mniej dygnitarzy w parku maszyn, tym lepiej. Lepiej dla drużyn, trenerów, teamów zawodniczych, funkcyjnych, telewizji – generalnie dla wszystkich. Dlaczego tak kategorycznie się sprzeciwiam?

Bo większość mądrali w krawatach, krótkich spodenkach, czy dresach wszystko wie lepiej i umie lepiej, a jeszcze jak nad sobą nie panuje, to po nieudanym biegu, czy rezerwie bluzgi i wypominki z cyklu „a nie mówiłem”, leją się nie tylko strumieniem, a rwącym potokiem wręcz. Nieważne więc kim jesteś i ile dałeś lub załatwiłeś kasy. Twoje miejsce jest na trybunie głównej, wśród VIP-ów, celebrytów i polityków. Tam dla klubu możesz coś zyskać. W parku maszyn tylko spieprzyć.

Wyobrażacie sobie, żeby w czasie meczów Legii, właściciel imć Mioduski siedział na ławce rezerwowych i stamtąd, zamiast trenera, dyrygował zespołem? Ja nie. Podobnie w siatkówce, koszykówce i wielu innych dyscyplinach. Usiądź wśród „godnych siebie”, weź drinka czy colę, zapchaj się popcornem i podziwiaj swoich. Tylko, na Boga, nie ingeruj, a już na pewno nie w trakcie zawodów. Przegrasz, nie osiągniesz celu – trudno, pomyłka w wyborach. Twoich wyborach. To ty wybrałeś, a przynajmniej ostatecznie zatwierdziłeś, na wniosek przez ciebie zatrudnionych ludzi. To ty wybrałeś sztab szkoleniowy, skautów i dyrektora sportowego. Jeśli poległeś, to wyłącznie twoja wina, bo źle dobrałeś lub zaufałeś niewłaściwym osobom.

Mioduski mógł najwyżej dopilnować, by z pozoru najważniejszy mecz sezonu gwizdał sędzia niby z innego miasta, więc neutralny, a jednak od lat słoikowy warszawiak. A że na dwie godzinki stracił wzrok, przy tym gwizdek mu się zacinał, miało być i to „zasługą” Mioduskiego. Ale w trakcie meczu zamiast piłkarzy na boisko nie wszedł.

Honory w tej materii dla właściciela Cracovii Janusza Filipiaka. Profesora Filipiaka, co też ma znaczenie. Od lat gość pompuje kasę w klub. Ale nie bezkrytycznie i bez ograniczeń. Przez lata nie dawało to efektu. Wciąż jednak był i jest w klubie i z klubem. Nie szaleje po dwóch kolejkach ze zmianami trenerów i połowy składu drużyny. Wreszcie, po latach balansowania między spadkiem a awansem, dopchał się, na chwilę, do europejskich pucharów. Na dzień dobry poległ jego klub we wstępnej fazie, podobnie jak przez lata z ligą. Mozolnie to idzie Filipiakowi, ale się nie zraża i konsekwentnie robi swoje. Pewnie wychodzi z założenia, że najlepiej pobierać lekcje od najlepszych, tutaj ojca Kamila Stocha, który powiadał coś na kształt „żeby raz wygrać, musisz kilkaset razy przegrać, inaczej nie nauczysz się wygrywać”.

Filipiaka akurat sportowa rzeczywistość traktuje mocno po macoszemu. Klub długo stał na krawędzi, bronił przed spadkiem, obecnie jest chwilowo wyżej, ale prezes nie szaleje. Z kasą, transferami, mocarstwowymi zapędami. Odpala kwotę i w ramach tejże zatrudnieni przezeń ludzie mają zbudować klubowi możliwie najlepszy wynik. Nie twierdzę, że żużlowi prezesi, czy mecenasi mają być równie poniewierani przez sportowy los, ściśle brak fartu ich zespołów, ale od krakusa (nota bene z bydgoskimi korzeniami) powinni uczyć się cierpliwości, konsekwencji i… braku parcia na szkło. A po Zdunku jadą… .

Dobry prezes, bez względu na dyscyplinę sportu, to ten, który potrafi dzielić kompetencje. Zatem zatrudnił, podzielił robotę i dogląda trzódki z zewnątrz. Jeśli uzna, że system nie działa, ma prawo reagować. Zwolnić, zamienić. Ale, na Boga, nie po dwóch kolejkach i nie na zasadzie „ja siama”. Ja wiem. Ja pokażę. Ja umiem. Ja zrobię. I takie tam ja ja. Ja osioł na czele, że tak to ujmę. Jak tak dalej pójdzie, to prezesi gotowi zastępować w klubie nie tylko trenera, menedżera, czy toromistrza, ale nie daj Boże klubowego lekarza. Jeśli zaufałem ludziom, uznałem ich za kompetentnych, to się tego trzymam. Jeśli źle wybrałem, pomyliłem się, to biorę to na klatę, a nie opowiadam publicznie, że wszyscy winni tylko nie ja, ale teraz to ja tu już tak posprzątam, że aż zalśni. Sęk w tym, że po sobie, bo wcześniejsze, jak pokazało sportowe życie, nietrafione decyzje personalne, to wyłącznie moja, prezesowska wina, bo to ja te nominacje przyklepałem.

Rozumiem, że niektórzy prezesi, właściciele, czy inni klubowi magnaci uważają, że wszystko wiedzą najlepiej, wedle zasady, że na sporcie to się podobno wszyscy znają. Podobno, bowiem gdyby tak było w istocie, to zupełnie zbędni byliby choćby papa Stamm, Wagner, Niemczyk, Antiga, Heynen, Cybulski, Lisowski, Herkt, Piechniczek, czy dzisiejszy jubilat – Kazimierz Górski i wielu, wielu innych, znakomitych, zasłużonych trenerów z sukcesami. Zatem niech się żadnemu z prezesów nie wydaje, że cokolwiek wie i umie lepiej od specjalisty i niech się zatem nie pcha siłą do parku maszyn w trakcie zawodów. A jeśli nadal nie czuje się przekonany, to proponuję, by na ten przykład sam sobie zoperował wyrostek, gdy przyjdzie potrzeba, bo przecież chirurg też partacz, a prezes wie i potrafi lepiej.

Liczę na zdrowy rozsądek klubowych bossów w tej materii. Po cóż dodatkowo stresować ekipę. Własną ekipę. Po co wkraczać, gdy obiektywnie nie ma takiej potrzeby. Po co wylewać z siebie żale, frustracje i emocje – na gorąco, w przypływie adrenaliny, do tego językiem dalekim od parlamentarnego zazwyczaj. Sobie jeno wystawiają takimi „występami” świadectwo. Warto też na czas meczu komórkę zostawić w domu. A nuż poświerzbi paluszek, wymsknie się coś o wrogach i bandytach, a nie przystoi i mimo skasowania wpisu kilka chwil później – smród pozostaje. Internet nie wybacza. A jest przy tym pamiętliwy. Cechą podstawową żużlowego establishmentu wszelkiej maści winna być powściągliwość. Cóż jednak począć, gdy w lidze mamy jedynie nieomylnych geniuszy (swoim zdaniem naturalnie), a ci nie przyjmują krytyki w pakiecie z porażką. Trzeba by samych mistrzostw corocznie dla każdego klubu, by zaspokoić nabuzowane ambicje, megalomanię i rozbuchane ego bonzów. Tylko… to niemożliwe, a sport, na szczęście nie jest ani sprawiedliwy, ani przewidywalny. Zatem – pokory i „umiarkowania w jedzeniu i piciu” drodzy nieomylni, genialni – słowem idealni. I nie zapomnijcie. Krzysztof Jarzyna ze Szczecina. To on pozostaje szefem wszystkich szefów.

fot. Tomek Jocz – ilustracyjne publiczny fb