Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)

Sanok się odbył. Niewielu zauważyło. Telewizory tylko w płatnym kanale = słabo. Ogólnopolskie jedynie wzmianką w telegazecie, na którą pies z kulawą nogą nie zagląda. A i to nie na stronie głównej. Okoliczna gawiedź, wyposzczona brakiem liczącej się konkurencji, szczególnie o tej porze roku, przybyła nawet licznie, acz nie jak za czasów „gdyby nie kobitki, to by nie było gdzie palca wcisnąć”. Było gdzie wciskać. No i wciskali. Szczególnie w branżowych mediach już… po zawodach. Wciskali mianowicie śpiewkę dla naiwnych o rzekomym pechu naszego reprezentanta. A ja tam jestem zadowolony. Ukończył z grubsza połowę startów, to i krzywdy sobie nie zrobił. Nie było specjalnie okazji. Wyciągają nasze marynarki Michasia raz do roku z zaświatów. Ten zaś radośnie i pewnie nawet po trosze szczerze, opowiada o aspiracjach i rzekomych szansach. Prawda jest jednak taka, że startuje na zabytkowym egzemplarzu kolekcjonerskim po stryju i właściwie tylko ten jeden raz w sezonie. Nie trenuje, nie ma na czym, ale decydenci upierają się żeby koniecznie zrobił sobie coś złego. Odrywają chłopaka od maszyny w fabryce i każą udawać. Czemuż? No bo. Klasycznie. No bo telewizory. No bo sponsorzy. No bo lokalni notable. I nikomu nie przychodzi do głowy, że ice speedway z szachami niewiele ma wspólnego. Choćby kolcami w oponach się różni, że o innych cechach nie wspomnę. Zatem odbyły się owe igraszki i harce oldbojów, ku uciesze… głównie organizatorów. Mniejszej miejscowych hokeistów, którym zdewastowano taflę. A Knapp? Nazwisko niby zobowiązuje, ale… . Z samego przyglądanie się nikt jeszcze majstrem nie został. To trochę tak, jakby nagle nie przymierzając Tomkowi Gaszyńskiemu (wybacz – pierwsze wpadło do głowy) przyszła fantazja wskoczyć w kevlar i opowiadać, że jutro wystąpi z dziką kartą podczas SGP na Narodowym. Że niedorzeczne? No jak to? A czym niby różni się od Michała Knappa? Jeden i drugi przez lata się przyglądali. Nawet od środka. Pierwszy Tomkowi Gollobowi, a drugi śp. Grzegorzowi. To dlaczego Gaszyński nie mógłby wystartować w zawodach najwyższej rangi? W porządku. Niby sobie dworuję, ale czy do końca? Ktoś tego Michała nakręca raz do roku na udawanie gladiatora za kilka drobnych na waciki dla niego, samemu zgarniając właściwe frukty. Brak wyobraźni? Zdecydowanie tak. Albo działamy jak Bóg przykazał. Organizujemy chłopakowi sprzęt, treningi i minimum dwa, trzy starty przed główną imprezą. Albo się… nie ośmieszamy. Kropka. Liczę, że to ostatni „występ” Polaka z łapanki. A Gale Lodowe niech się nawet odbywają. Byle bez aktorstwa. Marnego. Chce ktoś obejrzeć zawody – proszę bardzo. Uczestniczą amatorzy i hobbyści jednakowoż z praktyką i przygotowaniem do uprawianej profesji. Bez nuty narodowej, bo nikogo nie mamy.

Z innej beczki. Wróż i jasnowidz w jednym – pan poseł Robert Wardzała, zamienił się w Hioba i obwieścił rychły koniec tarnowskich Jaskółek. A to z powodu zadłużenia uniemożliwiającego finansowanie klubu głównego darczyńcy. Nie muszę dodawać, że to oczywiście z winy PiS, bowiem imć Robert reprezentuje polityczną konkurencję. Do grona żałobników zrazu radośnie dołączył były naczelnik Unii Zbigniew Rozkrut. Pomijając wywód, z grubsza, o tym że żołądki mamy równe, a niektórzy jedzą lepiej – niczego sensownego takoż ważkiego nie dodał. Wieści za Wardzałą rychły upadek klubu, bo… on tak twierdzi (może nawet ma takie życzenie?) Trochę mi to przypomina ogłoszenia przeróżnych proroków o rzekomo znanych im liczbach Lotto. Gdyby znali, to sami by wygrali i nie musieli polować na naiwnych. Wardzała to nazwisko, które wciąż znaczy w Tarnowie. Zdecydowanie bardziej jednak za sprawą dokonań ojca Roberta – pana Mariana. Nie przystoi walić jak w bęben, nawet jeśli coś jest na rzeczy, we własne gniazdo. Lepiej działać po cichu i skutecznie, najlepiej na rzecz. Nie zgadzam się przy tym z poglądami Marty Półtorak, a to że gdy bankrutujesz nie wolno ci się reklamować, bo nie masz środków. W dużym uproszczeniu. Są sposoby, by wyrok odroczyć, bądź zupełnie go uniknąć. A jednym z nich bywa skuteczna reklama (czytaj – zwiększenie sprzedaży). Można też użyć tzw.kreatywnej księgowości lub grać terminami zapłaty. Oczywiście z dalekosiężnym, realnym planem powrotu na szczyt, nie zaś jedynie na przeczekanie kosztem współpracujących ludzi i firm. Państwowy gigant (sorki – SSP) nie zbankrutuje. Mimo zielonego ładu i takich tam wymysłów. Przepraszam – pomysłów. Myli mi się jak procedowanie z procesowaniem. Politycy nie pozwolą zginąć. No i ktoś te nawozy „musi” produkować. A jeśli Wardzała niczego nie zepsuje, to od żużla Azoty także się nie odsuną. No chyba, że to się ma nazywać, iż gdyby nie pan poseł, to… ? Kto wie. Kto wie.

A propos Wiejskiej. W tych dniach gruchnęło w mediach o tym także, że jeden z najmniej aktywnych parlamentarzystów, wykazujący w obowiązkowym sprawozdaniu ponadprzeciętny majątek – Robert Dowhan, wystąpił ze stosownym wnioskiem i otrzymał akceptację, by czerpać z kasy podatników jako… zawodowiec. No cóż. Jak kraść to miliony powiada znane powiedzonko. Tu o kradzieży sensu stricto nie ma mowy, jednak duży niesmak pozostaje. Nie to co po korniszonach. Był już taki z wypasionymi brykami i siecią dochodowych usług, co to miał czelność (nadal ma?) pobierać zapomogi z kasy Sejmu tj.nas wszystkich. Dla refleksji więc zdanko, które miał każdorazowo wymawiać Socrates, ilekroć przechodził przez targ – Ileż jest rzeczy, których ja nie potrzebuję.