Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)

Wróciłem sobie z dwutygodniowych wakacji. Przeglądam głodny branżowe media, a tu… nic. Nie masz odpowiedzi na podstawowe kwestie. Widać władze liczą, że przykryją własną nieudolność a to finałem MIMP, a to SGP, a to wreszcie fazą play off w ligach. O co kaman? Ano o środę popielcową. Posypanie głowy popiołem, samokrytykę i mocne postanowienie poprawy. W sprawie IMP w Krośnie ma się rozumieć. I media jakoś bez zainteresowania. Nikt konsekwentnie nie ciągnie wątku aż do wyjaśnienia. Przewrotne. I bardzo, bardzo charakterystyczne. Jak za mrocznych czasów PRL. Choć nie. Wtedy, to chociaż wskazany na ochotnika towarzysz ową samokrytykę składał na łonie matki partii.

Nim o tym, słówko o arogancji. Pan przewodniczący Szymański był bardzo nieuprzejmy wbić szpilkę (swoim zdaniem, bo wyszło niezbyt dyplomatycznie, przy tym nienachalnie inteligentnie, że tak delikatnie to ujmę) imć Marcie Półtorak. Trąciło mocno narcyzmem oraz przekonaniem o swej nieomylności i bezkarności. To ja również zapytam w stylu (jeszcze) przewodniczącego. Nie wstyd Panu? Że dopiekł bez umiaru kobiecie? Niekoniecznie. Choć także. Pytam czy nie wstyd Panu „chwalić się” tak nędznymi nakładami na rzecz fundacji PZM? Kwotowo wypada jeszcze bardziej blado niż procentowo. Zapytałem u źródła. Jeden z byłych gladiatorów oświadczył, że ilekroć zwróci się do PZM o wsparcie, zazwyczaj słyszy – nie ma kasy. Przy tym boi się publicznie poskarżyć, bowiem jak twierdzi, mógłby stracić w ten sposób nawet dwa razy do roku po 1500 zł „zapomogi”. To uwłaczające. A przewodniczący chełpi się „dokonaniami” jakby było czym. Otóż drogi (niektórzy twierdzą, że bardzo drogi, a skrajni wręcz, że za drogi) panie Szymański. Podawanie tak żenująco niskich kwot, wykorzystywanie byłych zawodników do tworzenia klipów mających chronić Pański tyłek i przekonywać o życzliwości, takoż szczodrobliwości majestatu, to żałosna podłość. Nie będę bawił się w Wersal. Ruszcie dupy i zacznijcie rzeczywiście działać. Realnie i skutecznie. Żaden pojedynczy spęd pod kamerkę byłych gladiatorów np. przy okazji finału IMP, najlepiej na cudzy koszt, z okazją do ujawnienia facjaty przed kamerami, to zwyczajne świństwo i żerowanie na cudzym cierpieniu. Jest Pan beznadziejny w tej materii i tyle. A już cedzenie przez zęby pani Marty nie przystoi. No ale cóż. Jakie czasy, tacy dżentelmeni. Szkoda, że tylko aroganccy, agresywni, narcystyczni, egocentrycy, zwykle bez wiedzy i umiejętności branżowych, za to fachowi w materii tworzenia plątaniny powiązań i zależności robią „kariery”. Tylko ludźmi pozostają jakimi byli. I tu już zazwyczaj nie ma się czym chwalić. Wciąż brak systemowego rozwiązania kwestii (palącej) pomocy byłym zawodnikom. Nadal żadnego zainteresowania podzieleniem się kasą z praw transmisji. Wciąż żadnej koncepcji uruchomienia stałego źródła pewnego finansowania fundacji. I tylko gębę wepchnąć przed kamerę przy każdej sposobności. Tak to powinno Pańskim zdaniem wyglądać? Bo moim zdecydowanie nie. W „normalnej” firmie dawno wyleciałby Pan z hukiem z roboty za brak efektów, pomysłów i kreatywności. Tu ma Pan ciepło i „dożywotnio”, to zadbać trzeba o stołek nie o ludzi. Czyż nie? Żałosne i żenujące. Fundacja, z definicji, jest po to, by pomagać. Potrzebującym wsparcia. Nie zarządom tejże. Do refleksji mości Panowie szlachta.

Wracając zaś do IMP. Chcę wiedzy. Kto imiennie po stronie PZM zawalił? Jaką karę za ignorancję, dyletanctwo, zatem brak krztyny profesjonalizmu poniósł? Czy i kiedy zostanie ta wiedza upubliczniona? Nie interesuje mnie przy tym, czy stacja telewizyjna żądane kwoty odszkodowania ma wpisane w Umowie, czy nie. Jeśli dopną swego i owo odszkodowanie od Związku wygrają, oczekuję, iż nie zostanie ono wypłacone ze środków PZM, ani rozliczone z należności za prawa transmisji. Domagam się, by całą żądaną przez nadawcę sumę, z własnej kieszeni wybulił niekompetentny przedstawiciel PZM w Krośnie „nadzorujący” prace torowe. Personalnie i ze środków prywatnych. Może wtedy zrozumie, że „nawet na sporcie” trzeba się znać, a nie dogrywać epizodyczne rólki na cudzych plecach. Bom ci ja „władza” przeca, a ta nieomylną z założenia jest. Arogancja marynarek osiąga nieznane dotąd pułapy. I to należy przekreślić. Łatwo nie będzie, bo też czwarta władza uwikłana w patronaty i inne cuda. Ale… . Kropla drąży skałę. I nie rzecz w zamianie. Rzecz w poprawie. To bardzo istotne. Ktoś zamierza się wytłumaczyć, skąd „genialny” pomysł wprowadzenia do IMP mini Grand Prix zabijający sensacje, legendy i ukochaną przez kibiców niesprawiedliwość rozstrzygnięć? Kto wymyślił, z kim konsultował i kogo pytał o zdanie w sprawie pozbawienia DMP organizacji finału? Jednego finału. Wreszcie. Kto, na jakich zasadach i za jakie pieniądze wykombinował pośrednika do „organizacji” z niejasnymi kompetencjami, a raczej ich brakiem, podobnie jak z deficytem jakiejkolwiek odpowiedzialność tegoż za cokolwiek? Związkowi płacono, czy związek zapłacił pośrednikowi? Ile i za co płacono? Wreszcie. A co z pracownikami działu promocji, PR i marketingu PZM? Sami by nie poradzili? No bo skoro tak, to obecność trzeciej ręki może rodzić domysły. Daleko idące. Korupcyjne. I niekorzystne dla (jeszcze) władzy. To co Panie Szymański? Będą wyjaśnienia? A może kolejne zruganie a la Półtorak? Szczerze? Nie wierzę w reakcję PZM inną niż straszenie prawnikami i sądami. Żeby sprawę zamieść pod dywan potrzeba czasu i ciszy. Przy tym zadbania na poczekaniu o zamknięcie ust głównym mediom. I to dawno zostało opanowane. Pamiętacie te scenę z filmu „Kler”? Ja tak.

Kowalski się kończy? Nie. Nie. Nie żeby Bartek. Tenże doskonale wykorzystał swoją szansę. Nieobecność Cierniaka z odnowionym(?) urazem barku. Problemy złotego dziecka z Bydgoszczy i wszystko wydawało się podane na tacy. Ale… . Bańborowi tor się przykleił do motocykla. Ot fart debiutanta i obraz poziomu młodzieży zarazem. Mały figiel i wywinąłby numer faworytowi. To zarazem przykład profesjonalizmu oraz umiejętności juniorów (niestety – niezbyt budujący). Ile wart jest ów szczęściarz Bartosz pokazują doskonale wyniki w lidze. Szczególnie te wyjazdowe. A tu? Trafił furę, dołożył do niewielkiej fachowości dużą dawkę brawury i… zdobył srebro. Że nie do końca zasłużone. No pewnie. Na dziś powieli najwyżej drogę Matiego Świdnickiego i kilku innych medalistów, o których świat dawno zapomniał. Bo świadomość mocno deficytowa na tym etapie. Szczególnie własnych braków. Ale komu to przeszkadza? Zapisał się w annałach? No pewnie. Publika oszalała na jego punkcie? No pewnie. Rozstrzygnięcie było niesprawiedliwe? No pewnie. Czyli wszystko tak, jak kibice kochają. A tu jeszcze swojak. I to ten, na którego nikt nie stawiał. Zatem od rozpaczy (absencja Cierniaka), po euforię (krążek Bańbora). Nie można tak z IMP? A sam szesnastolatek? Oby zbyt wcześnie nie uwierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. W każdej dyscyplinie sportu pod czapką niezbędne jest znacznie więcej niż tylko włosy.

A propos Kowalskiego zaś. Tym razem RKRacing z Cierpic. Czyżby się kończyła dobra passa? Tak to wygląda. Zmarzlik – hegemon, coraz częściej morduje się niemożebnie. Wpadki to już nie wpadki, a codzienność. Widać, że fury Zmarzlikowi nie pomagają. Osiąga dobre i bardzo dobre wyniki mimo, a nie za sprawą sprzętu. Zdobywa je całym sobą. Kunsztem, determinacją, brawurą, umiejętnościami, fantazją i szaleństwem. Kiedy więc rozwód? Co nagle, to po diable. Nie w tym metoda. Widać jednak, że Ryszard musi podrapać się mocno po głowie. Miał swoich 5 minut Peter Johns, mieli inni. Ostatnio to nasz majster rozdawał tytuły. I co? Tylko artysta głodny jest wiarygodny? Syndrom spasionego kota? Musiałbym nie znać Kowalskiego. Pamiętam, że kiedy miał zawodniczy epizod w GKM, to przy stosowaniu przepisu o dwóch minutach do startu nigdy by nie zdążył pod linki. Co wyjazd, to remont silnika. Tak żartowali koledzy z toru. To on sprawiał, że zawody ciągnęły się niemożebnie. Żart naturalnie, ale pokazujący podejście i charakter Kowalskiego. Rychu coś wykombinuje. Kwestia czasu. Oby krótkiego. Na marginesie zaś zawodów w Cardiff. Przypomniało mi się, co parę lat temu powiedział mi w wywiadzie ich zwycięzca Martin Vaculik. Dziś kroczy po debiutancki krążek w IMŚ, a wówczas stwierdził w rozmowie: „Jeśli któregoś ranka obudzę się z przekonaniem, że nie będę już mistrzem świata – tego dnia zakończę karierę”. Iluż to prześmiewców „zrecenzowało” wtedy owo wyznanie w komentarzach. A iluż „fachowców” gotowych było z miejsca odesłać sympatycznego Słowaka do nowych profesji. I co? Można jak Nykanen albo Schlierenzauer, a można jak Żyła, czy Kubacki. Krok po kroku. Życzę Martinowi tego upragnionego medalu. Jeszcze daleko, a inni chętni depczą po piętach. I nie zamierzam tu przekonywać, że np. taki Vacul zasłużył bardziej niż ktokolwiek inny, a taki Jack Holder ma jeszcze czas itp. itd. Nie w tym rzecz. Medale są trzy. Chętnych 16. Zawsze ktoś będzie „pokrzywdzony”. Taki bezlitosny bywa sport. Ale Martinowi zwyczajnie, życzliwie, po ludzku życzę, by spełnił swe marzenie i… zamknął usta prześmiewcom sprzed lat. Podobnie jak dobrze życzę każdemu, z nielicznymi wyjątkami. Te zaś (wyjątki) dotyczą głównie aroganckich, zadufanych person. Niekoniecznie żużlowców. I to by było na tyle.

fot. ilustracyjne – publiczny fb