Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=61557917217134)

Ruszyły Igrzyska w Paryżu. Mam wrażenie, iż współcześnie zupełnie zdeptano ideę barona Pierre de Cubertein`a o tym, że ważny jest udział a nie zwycięstwo. W obecnym, rozbudowanym, globalnym przemyśle sportowym, zawodowym ma się rozumieć, nie ma miejsca na romantyzm. Bogiem jest pieniądz, zatem wygrywa sprytniejszy, lepiej umocowany w federacjach światowych takoż MKOl i… bogatszy. O ile nie stwierdzi ten czy ów (przed Igrzyskami masowo), że medal IO nie ma realnej, przeliczalnej wartości nad którą warto się pochylić. Lepiej więc zgłosić kontuzję, albo przynajmniej przemęczenie i nie ryzykować przerwy w późniejszych, znacznie lepiej płatnych startach. Doping? Był jest i będzie. Nie. Nie ten z trybun. Faszerują się wszyscy, nie wiadomo tylko jak bardzo i czym. Wygrywają zaś ci, którym udało się nie wpaść. Bo ich stać na system wczesnego ostrzegania. Taki swojski Janosik (kierowcy wiedzą o czym piszę). Kiedyś w NRD stworzono linię produkcyjną przyszłych mistrzów. Dzieci odbierano rodzicom (te zdolniejsze) by w imię rozwoju socjalizmu trafiały w tryby bezwzględnej machiny. Bez kontroli, bez sentymentów, bez odrobiny refleksji czy współczucia. Dzieciaki doroślały. Hurtowo zdobywały medale, a potem… . A to zmiany płci, a to zaskakujące ataki serca, a to… generalnie na śmietnik historii, bo już niepotrzebni. Aż żal myśleć. Potem było jeszcze EPO, Armstrong i Ben Johnson. Kowalczyk trąbiąca głośno o epidemii astmy w kadrze Norwegii. Okazało się nie tylko tej zimowej. Ale zaświadczenie od specjalisty posiadają, więc im wolno „legalnie” poprawiać wydolność. Nikt już w tych dniach nie pochyla się nad kolejnymi dopingowiczami tyle tego. Spowszedniało. A i medale mogą zostać odebrane po kilku latach, bo wymyślono jak sprawdzić dziś niesprawdzalne metody dopingowe. Zdeptano pierwotną ideę. Teraz, ta obecna, to raczej „cel uświęca środki” niźli cokolwiek innego. Ale nic. Jak powiedział Pawlak do stewardessy w samolocie wracającym z Ameryki – przyjdzie przywyknąć. A nasi? Jeśli cudem pobiją medalowy rekord towarzysz minister Nitras obwieści sukces obecnej ekipy POnieważ zwiększono nakłady (nie żeby rzeczywiście coś zwiększono, albo stworzono coś genialnego i wydajnego – pod potrzeby propagandy chwili ogłosi). Jeśli zaś nie daj Panie noga się powinie, to naturalnie zdaniem szefa resortu, wyłącznie z winy PiS, boć nie stworzyli systemu (sam też niczego nie stworzył, ale wolne media gotowe „zapomnieć” dopytać). Na szczęście coraz mniej chętnych do organizacji „takich” festynów. Dochody dyskusyjne, zamieszania mnóstwo i właściwie można tylko stracić a nie zyskać. Mnie to trochę przypomina odległą historię. Chleba i igrzysk! – zakrzyknął znudzony lud i cesarz uległ. A „chwilę” później… nie było już Cesarstwa.

Wróćmy jednak do szlaki. Za nami bardzo ciekawy piątek. Zielona znowu pięknie… przegrała. Ktoś kiedyś powiedział, że aby Falubaz wygrał czwórka liderów musi odpalić jednocześnie. Coś w tym jest. Tym razem kluczowym okazał się deficyt obronionych biegów przez Pitera. Raz zerwał się Kvech, swoje Mały i Przemo. Z jajem Rasmus. Niestety. Ponownie niewiele, ale jednak… zabrakło. Po stronie Motoru odrodzony Zmarzlik. Sponiewierany czterokrotnie przez Hampela Domin też w miarę, acz w trzech pierwszych startach. Dorzucił wolny acz waleczny Fredka. Kluczem był jednak mądrze i skutecznie jadący Mateusz Cierniak. Taki U24 to ja rozumiem. Nawet Bartkowi pomagał w trasie. Holder dla odmiany w odwrocie i ponownie przeciętny. Coś niedobrego dzieje się z kangurem. Fury nie jadą. Frustracja rośnie. A play off coraz bliżej. Ktoś jeszcze coś o rzekomym dream teamie, finansowanym przez SSP, a złożonym z niechcianych w poprzednich klubach obcokrajowców?

W Grudziądzu egzamin praktyczny z taktyki prowadzenia zespołu zdawał Robert Kościecha. I wypadł wręcz celująco. A łatwo nie było. Początkowo „coś” jechał tylko Fricke. W drugiej serii obudził się MJJ, by w trzeciej zawalić. Wadim pierwsze dwa wyścigi do zapomnienia. Wrócił w trzeciej serii na dobre. MJJ i Jaimon zatrybili w czwartym rozdaniu. Kostek nie miał lekko, ale nie czekał i trafiał z rezerwami w punkt. Nawet Małkiewicz z zerem za Pludrę niczego nie zmienia. Nie było pola manewru, mógł jechać tylko junior, a Kevin błysnął wcześniej w starciu z Vaculem. Ta korekta też się broni. Gorzów przegrał mecz w którym prowadził 10 oczkami. Czy zawalili? Raczej nie. Tym razem błyskotliwy Paluch nie tylko zamienił bezbarwnego Miśkowiaka, ale dostał też wyścig w nominowanych. Na swoim, wysokim poziomie pojechał tylko Thomsen. Pozostali w kratkę. Pamiętam taki mecz GKM z Piłą w 1999. Po trzech wyścigach wszystko w łeb. Potem mozolne odrabianie strat i wreszcie euforia w ostatnim po podwójnej wygranej pary Hamill Dados nad Flisem i… Nielsenem, która dała dwupunktową wygraną gospodarzom. Takie spotkania pamięta się latami. Majstersztyk. I wtedy i teraz. Szkoda tylko, że tak szybko i tak… bezrozumnie (żeby to ładnie ująć) ujawnili się zrazu zwolennicy spiskowych teorii dziejów. To zaburza zasłużoną radość w mieście nad Wisłą. No i małe ostrzeżenie. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze 2 punktów meczowych. Same się nie zdobędą. To jeszcze nie koniec emocji. W sezonie 2021 do 7 bezpiecznej lokaty wystarczyło… 7 oczek. Rok później 12 choć ostatni Ostrów miał 0, więc właściwie utrzymanie dawał wygrany dwumecz między zainteresowanymi. W ubiegłym roku było to 10 punktów. W tym już GKM zdobył 11 i nadal niczego nie może być pewny.

Druga runda IMP w Bydgoszczy była taka… typowo bydgoska. Jedna ścieżka dla szaleńców bez zawahania pod płotem. Dla mnie? Akcja turnieju w XX. Domin od szczytu pierwszego łuku do wyjścia dwoma kołami po płocie z wyprostowaną kierownicą, koło za kołem. Cudo. Miód malina. Jak słynna akcja Emila w Czewie. Trzeba być pozytywnym wariatem i dysponować niezwykłą odwagą. Oprócz tego powtórka drugiego wyścigu po upadku Buczka… w komplecie. Dlaczego? No i Zmarzlik. Po pierwszym starcie pokazał ile znaczy współcześnie idealnie spasowana fura. Bez tego nawet mistrz świata nie istniał. Potrafił jednak błyskawicznie wyciągnąć właściwą lekcję i dalej był już szybki. Aż do barażu. Wówczas zabrakło prędkości i zakończyło delikatnym dzwonem. To już przynajmniej drugi w ostatnich dniach. Wcześniej w SoN. Nie zdarzało się dotąd… . Grunt, że Bartosz cały, to w kontekście SGP. Na szczęście tu arbiter „wytrzymał” podejmując właściwą sportowo decyzję. Zwyciężył Kubera. Najsprytniejszy i najszybszy w finale. Pozostała trójka pięknie cięła się do ostatnich metrów. Było co oglądać.

A potem przyszła niedziela. Najpierw luzacka, acz przetrzebiona Sparta o mały figiel spuściła z ligi Leszno. Tym razem jakieś takie zagubione i jakby… na wyjeździe. Tam jednak równie ciężko jak w… WTS. Janek po kontuzji, z pełną głową, a do tego z oczywistych powodów przygnębiony. Zengi rzekomo prosto ze szpitala na tor. Jakaś tajemnicza póki co przypadłość. Ratajczak takoż powrót po urazie. Zastanawiam się – podziwiać determinację, czy ganić za brak rozsądku? W obliczu degradacji – pewnie wychwalać, choć gdyby nie daj Boże jakiś dzwon… . Po stronie wrocławskiej zabrakło Magica. Ściśle – jego punktów. Jakiś taki był… nie Janowski. Kurczowo, sztywno, właściwie tylko krawężnik. Czyżby syndrom dnia poprzedniego? Poszło w IMP, nie poszło w lidze? No i starali się wrocławianie nie zrobić Bykom krzywdy. W X wygrał Krawczyk. W tym momencie miał 2,2,3. Aż prosiło się żeby po równaniu w XI zastąpił Andersena. Wyścig pewnie i tak na straty, ale nie zgubiłby wiedzy o nawierzchni. Wówczas udział w XIV odsłonie miałby większy sens. Ale co ja się tam znam. Tęższe mózgi myślały.

Wreszcie Toruń. I to adekwatne stwierdzenie. Wreszcie. Co prawda duet Przedpełski, Lampart nadal w śpiączce, ale na tle słabszych gości, błysnęli toruńscy juniorzy na czele z Antkiem Kawczyńskim. Brawo. No i Duzers. Jemu IMP nie zaszkodziły. Widać wyraźnie falę wznoszącą. Oby nie do pierwszego remontu. Czasem i tak bywa z nagłymi objawieniami… sprzętowymi. Po stronie gości zawalił męczący się, acz ambitny Torres. Tu ewidentnie brakuje prędkości. Nie załatał Hansen, a po starcie wiózł dwa razy prowadzenie. Cóż. Błędy, błędy, błędy. Pono mężczyzny nie ocenia się po tym jak zaczyna. Młodzież „tradycyjnie” rzekłbym. Szału nie ma. Mimo wszystko gotowało się. Najpierw Drabik junior wygłosił orację względem umiejętności i zachowań Pawła Przedpełskiego. Z bliska, żeby przekaz dotarł precyzyjnie. Po finałowym biegu starli się zaś liderzy. Już w boksach. Michelsena całkowicie rozumiem. Leon pojechał jak egoista, tak… Zmarzlikowo. Wywiózł i zablokował Mikkela, na czym stracili obaj, a drużyna przegrała podwójnie. Też bym się wkur…zył. Może nawet wypłacił Madsenowi należność… z liścia. Kiedyś podobnie miał w Polonii wielce zasłużony zawodnik, a potem trener Andrzej Koselski (przy okazji serdeczne pozdrowienia). Ten to musiał odpalać dyplomatyczne fajerwerki żeby pogodzić ogień z wodą (klan Gollobów i Protasiewicza). Koniec końców ówczesna Bydgoszcz zdobyła tytuł, zatem – można. Tylko warunek. Gwiazdy będą skakać sobie do gardeł z powodu wyników sportowych, a nie… finansowych.

Dwie rundy do objawienia. Gęsto na dole. Matematycznie każdy od Torunia poczynając, może jeszcze być czwarty, albo… ósmy. Scenariusze mniej i bardziej prawdopodobne już królują na portalach. Ten idealnie trafiony, bo prawdziwy – tradycyjnie napisze życie. Komu radość, komu smutek? Bądźmy cierpliwi. Za chwilę wszystko się wyda.

Przemysław Sierakowski

fot. ilustracyjne – publiczny fb