Pisałem niedawno o zbliżającym się krachu na „rynku” żużlowym. Przewidywałem problemy PZM z UOKiK. Zapowiadałem dopuszczenie farbowanych lisów. Część jeszcze przed nami, ale już powoli możecie mnie tytułować „wróż Sierak”. Doraźnie tematy ważne i ważkie medialnie przykryło okno transferowe. Sensacje w związku z tym? Chyba żadnych. Może z wyjątkiem jednej. Majewski odstrzelony.
Co prawda żaden z niego żużlowiec, także lider, ale mam nieodparte wrażenie, że jednoznaczny głos rzeczonego przeciw startom „Polaków z odzysku” nie był bez wpływu na decyzję. Czyją? Zbyt maluczkim jam ci jest, by dociekać. Przy okazji. Mnie również możecie śmiało nazywać rasistą. Tak przynajmniej określa taką postawę mój wielki (nomen omen) imiennik, imć Termiński. Ja również byłem i jestem przeciw. Globalnie. Te wszystkie Miedwiediewy, Owieczkiny i inne… Łaguty, powinni pojechać na Ukrainę, by na własnej skórze przekonać się co tam putler wyrabia. A pobór ochotników w Rosji wciąż trwa. Nie zaś z bananem na licu, zarabiać kokosy. Pod flagą, czy bez niej. Z hymnem, czy bez. Jakie to ma znaczenie? Grunt – kasa. Wziąłeś paszport, bo pokochałeś Polskę? Chwała ci za to. Zrzeknij się ruskiego i nikt nie będzie drążył. Nie chciałeś startować jako Polak, ba, nawet występowałeś jako Rosjanin, a teraz nagle się namyśliłeś? Mazurka Dąbrowskiego się naucz i w każdym miejscu, przy każdej okazji, potępiaj zbrodniarza. Nie tylko przez chwilę, kiedy to się mogło opłacać, a potem wpis profilaktycznie usunięty. Nie mam problemu z syndromem sztokholmskim. Z farbowanymi lisami – mam. Sam zainteresowany, ściśle – zdymisjonowany Majewski, lojalnie i lakonicznie poinformował o fakcie odejścia, nie puszczając dotąd pary z gęby. Jeśli jednak ktokolwiek usiłowałby przekonać gawiedź, że to jego suwerenna, niewymuszona decyzja – odpowiem tak: zgadzam się, pod warunkiem, że to Gleb Czugunow zdecydował samodzielnie o opuszczeniu Wrocławia. Aż się uśmiechnąłem pod nosem.
Na rynku pracownika (znaczy – transferowym) potwierdzono jedynie, co było oczywiste kilka tygodni temu. Dopiero teraz, gdyż tak nakazuje obśmiewany zewsząd regulamin przynależności. Jedynie finanse poszybowały w kosmos i za chwilę wrócimy do sytuacji z przełomu wieków. Ci sami ludzie. Ten sam adres. Identyczny rodzaj działalności. Nawet skrót nazwy jednaki. Co się więc zmieni? Ano szyld po bankructwie. A wierzyciele dysponujący należnościami, głównie z tzw.kontraktów sponsorskich niech się odwołują. Najlepiej przez okno w szeregowcu Irka Nawrockiego. Skutek ten sam.
To może przyszedł czas na publiczną debatę o stanie państwa? Żużlowego państwa. Czas rewolucji i radykalnej poprawy. A gdzież by tam. Kto miałby ową wywołać i podsycać? To się nie sprzeda. Zważywszy zaś wypowiedzi (oficjalne) odkrywcy (ang. Discovery) z firmy promotora SGP – upadek jest bliski. Czymże błysnął rzeczony? Ano choćby stwierdzeniem, że rundy cyklu w USA, czy innej Australii będą możliwe dopiero, kiedy zamieszka ówdzie „samo się” sprawiając, iż żużel stanie się tam na powrót niezmiernie popularny. Czyli klasycznie. Niby promotor rozgrywek powiada: weźmy się i… zróbcie. Miast zakasać rękawy do roboty. Swojej roboty. Jaśnie Pan Dyrektor jasno i jednoznacznie przekazał światu tę odkrywczą prawdę, że dotąd, dokąd biznes nie przyniesie firmie beznakładowej fortuny, póty palcem nie kiwną, choćby się miało palić i walić. Przykre. Chyba tylko FIM nie widzi swojego wielbłąda. Castagna zaś wciąż będzie radośnie ćwierkał o znakomitym ściganiu w Pradze, takoż rewelacyjnym turnieju w Glasgow. Nie ma i nie będzie stolic żużlowych (jeszcze) państw. Berlina, Kopenhagi, Sztokholmu. O Wembley – mekce speedway`a możemy zapomnieć. Nie wróci szlaka na salony. Nie wyściubi nosa do Sydney czy Los Angeles. A bywało… . Nawet za czasów zdeptanego publicznie BSI. Angole, bardzo słabi w swej roli i tak niczego spektakularnego nie dokonali (oprócz sowitych apanaży przygarniętych radośnie). Kłopot w tym, że Jankesi są jeszcze gorsi i wcale się z tym nie kryją.
Taniej też nie będzie. I nie idzie o astronomiczne kontrakty gwiazd, za które bulimy wszyscy, bo w dużej mierze kluby czerpią garściami z samorządowego źródełka. Idzie o koszty uprawiania dyscypliny. Trend na pęd nie wygasa, a niewielu o takiej potrzebie choćby się zająknie. Szkoda. Warto pociągnąć wątek powrotu do długiego skoku silnika. Radykalne, acz skuteczne rozwiązanie. Byłoby znacznie taniej. Tylko kto miałby się odważyć? Kto widzi w tym interes (własny)? Po trosze jak z tym oświeconym od promocji. Takie… discovery. Pułap do przeskoczenia dla początkujących coraz wyżej. Finansowo coraz wyżej. Zrazu podłoga staje się szklanym sufitem. Niestety. Tak to wygląda. A skoro brak konkurencyjnej świeżej krwi, to geriatria rządzi i kasuje, dopóki jest od kogo. Spójrzcie na ice speedway – tam właśnie nieuchronnie zmierzamy. Kilku emerytów, hobbystycznie, na wysłużonych osiołkach, udaje wciąż „gwiazdy”. Tragiczne, acz prawdziwe. Współczesny żużel przypomina gó…o w pazłotku. A świstak siedzi i zawija w te sreberka. Kłopot w tym, że sreberek ci u nas dostatek, tylko zawijać nie ma czego. Nie zamierzam wkoło Macieju trąbić na temat naganiającej sponsorów i zainteresowanie walki o tytuły. Nie chce FIM wrócić do tego co było dobre i się sprawdzało – trudno. Ich sprawa. Ja tam chętnie bym się poekscytował rywalizacją w DMŚ, MŚP, takoż IMŚ z jednodniowym finałem i rozbudowanym szeroko systemem eliminacji. Skoro jednak są „mądrzejsi”… . Nie ma rangi, jak dziwaczny SoN – nie ma emocji. Nie ma emocji – nie ma kibiców. Nie ma kibiców – nie ma sponsorów. Nie ma sponsorów – nie ma telewizji. Nie ma telewizji – nie ma rangi… i kółko się zamyka. A konsylium niemocy FIM? Jak za PRL-u. Kiedy u nas jest powódź, a na polu leży żyto i pszenica, to co się najpierw zbiera? Ano, plenum panie. Tu Komisja Wyścigów Torowych pod światłym przywództwem Castagny. Efekt identyczny. Zboże gnije.
Przed nami miesiąc medialnej ciszy o żużlu. Za moment startuje Mundial. Kontrowersyjny. Niektórzy już dostali kataru. Tak czy siak, to futbol zawładnie umysłami. Globalnie. Może więc potem przyjdzie pora na refleksje o starej, dobrej szlace? Skądże. Jakiś dziennikarski przedszkolak odkryje kto to był Billy Sanders. Inny „rewolucjonista”, świeżo po gimnazjum, wklepie w google: „Żużel/sensacja/dramat/skandal” i wyświetli mu się „słynny” remis Leszna w Rzeszowie. Obaj radośnie odpalą pióra i zaśmiecą portale historiami, o których, z oczywistych powodów, nie mają podstawowej wiedzy, a których wyświetlić do cna… się nie chciało. Za dużo fatygi. Podzwonić by trzeba. Porozmawiać. A tu wystarczy zajawka: „ten tekst przeczytasz w minutę” i tak hołubiony przez młodych, krótki przekaz – gotowy. Nawet czytelników złapią. Teraz uczą pisać przyciągające tytuły, bez związku z treścią. Tę umiejętność wykorzystają.
Rozejrzyjmy się dokoła. Szwedzi bankrutują na potęgę. Nie mogą liczyć na publiczne wsparcie. Nie mają swojego Małysza, żeby to pociągnął. Płacą kilka razy mniej niż u nas, a mimo to… gasną. Duńczycy „coś tam” klecą na kartoflisku za stodołą, tyle że obok profesjonalizmu, to nawet nie przechodzili. W Niemczech Bundesliga poległa. W Czechach praktycznie też brak rozgrywek. Brytole bez transmisji i kasy od Sky Sport, przegrywają z developerami. Kilku entuzjastów policzalnych na palcach jednej ręki zostało na Antypodach i w Stanach. Węgrzy na śmietniku historii wespół z Nową Zelandią. A bywało, że i pojedynczy Finowie, Norwegowie, Austriacy, Holendrzy, czy Bułgarzy pokazywali się żużlowemu światu. Kłopot w tym, że sam żużel nie prosi o ratunek. Mamy najlepszą (jedyną?) ligę świata. Tym się chełpimy. To Hasło ogrywamy gdzie bądź. Spójrzcie tylko ilu zostało zawodników, ile mają lat, ile krajów jeszcze się w to „bawi”? Żadnych wniosków? Żadnej refleksji?