Wieczór zapadł, a w Przydrożnej Karczmie przy zboczu, gdzie krzyżowały się drogi podróżnych, zasiadło kilku przybyszów z różnych zakątków. Karczma była pełna gwaru, gdyż wieść gminna o niezwykłym zdarzeniu na igrcach młodzieżowych wojowników rozniosła się szeroko po kraju.

„Zacznę opowieść, jakbyście jej nigdy nie słyszeli,” – powiedział stary gawędziarz, przyciągając uwagę zebranych. Lecz zanim rozpoczął swą tyradę zwrócił się do rozdziawiającej swoje gęby gawiedzi: „A postawcie ino miodu dzban, a chyżo!”. Zrobił się rumor, ale po chwili złocisty napój znalazł się przed gawędziarzem, który zaczął swą opowieść snuć:  „A było to tak…

W odległej wiosce, gdzie niedoświadczeni młodziankowie rywalizowali w igrcach wszelakich mających pokazać ich odwagę, męstwo i szybkość, zebrało się sporo mieszkańców, by dopingować swych młodych wojowników. Wśród kibicujących rodziców znajdował się pewien człek, co to ma jedną widoczną ułomność na zdrowiu, lecz serce ma wielkie i entuzjazmu mu nie brakowało. Dziecię jego brało udział w zmaganiach, a on głośno wspierał swego potomka.

– Dzielnie sobie poczynał, ten młody,” – ciągnął gawędziarz. „Lecz oto i trafiła kosa na kamień…

Nie podobało się to miejscowemu herosowi, co to i trenerem młodych wojowników był, i czasem sędziowską togę przywdziewał, a także sam stawał w zawodnicze szranki. Trener ów, zirytowany obecnością i zapałem rodzica z nieskrywanym felerem, postanowił dać upust swej złości. Na oczach wszystkich, w tym małych dzieci i ich rodziców, zaczął wyzywać przyjezdnego człowieka.

„Wynocha z mego pola!” – krzyczał trener, używając słów, od których nawet demony piekielne by się wzdrygnęły. „Jak śmiesz, ty niepełnosprawny, dopingować tutaj!”

„Atmosfera w jednym momencie stała się napięta jak struna lutni. Podopieczni trenera, widząc jego ogromne zaangażowanie w demonstrowaniu i przywoływaniu najgorszych demonów na swojego gościa przecież, także zaczęli drwić z tegoż rodzica dziecka z drużyny przyjezdnej. A miejscowi młodziankowie przegrawszy mecz, nie potrafili zachować się honornie i z pokorą zaakceptować swoją klęskę. Zamiast pogratulować zwycięzcom, naśladowali swego trenera, drwiąc z rodzica dziecka z drużyny przyjezdnej – tak jakby przegrali bitwę w otwartym polu co to odbywa się na śmierć i życie. A przecież jak to mawiać ma w zwyczaju wielki hetman koronny, kanclerz Jan Zamoyski – „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – słusznie zauważył gawędziarz.

Zdumieni słuchacze spojrzeli po sobie a starzec wykorzystując naturalną przerwę, wypił kilka łyków orzeźwiającego miodu.

„Czy wiecie, co jest najśmieszniejsze?” – gawędziarz zmrużył jedno oko, nie ujmując mu jakby to robił swoim kaprawym okiem imć Onufry Zagłoba, robiąc znaczącą pauzę. „Ów trener, choć akurat naonczas sędzią nie był, to przecieć powinien być wzorem nieskazitelnego zachowania, tak na polu bitwy, jak i poza nim – przed, w trakcie i po! Co by miał niepodważalne słuchanie u swoich młodzianków.

Na owych igrcach młodzianków, był tam też przybysz – ważny przedstawiciel władz federacyi, mającej swą siedzibę w stolicyi zaprezentowanych gawiedzi igrców. Jednocześnie sam był czynnym wojownikiem i dobrym kamratem trenera młodzianków gospodarzy. Żeby wam zamącić w waszych ciemnych łbach – był także rodzicem młodzianka co to przybył z daleka by walczyć z miejscowymi”– powiedział gawędziarz do swoich słuchaczy.
„Był ci on w końcu, jak sam twierdzi” – ciągnął dalej starzec – „świadkiem całego zdarzenia. Jednakże, jak to często bywa, milczał jak grób, gdy wyzwiska piekielne, gorszące gawiedź beztrosko w okolicy hasającej – padały. Swoją wersyję wydarzeń przedstawił dopiero post faktum – po tym, jak skarga trafiła do federacyi. Że tak powtórzę za krążącymi niczym jastrzębie dla obeznanych w onym temacie – wiadomościom. Ale to zapewne są tylko złe ludzkie gadania, co to kłody rzucają pod nogi wspaniałej federacyi.”

„A wiecie, co mówił?” – gawędziarz wstrzymał oddech, wzruszając jednocześnie znacząco ramionami. „Że to rodzic przyjezdnych zachowywał się niewłaściwie i był prowodyrem całej awantury. Absurdalne, zaprawdę powiadam wam! Drużyna miejscowa przegrała, a ojciec dziecka z drużyny zwycięskiej miałby być niezadowolony i wszczynać awantury? Mnie to się w głowie nie mieści a swoje lata już mam!”

– A bo go (onego rodzica przyjezdnych znaczy – bo on jakiś felerny jest) dopadło jakoweś fixum dyrdum – rzucił jakiś słuchacz z tyłu karczmy. Riposta starego gawędziarza była natychmiastowa: „- Ja tu tyrady prawdziwe prawię i mnie masz człeku słuchać. Jak ci życie miłe zamilcz!” Po karczmianej sali przebiegł ogólnie słyszalny szmer.

Doświadczony starzec kontynuował: „Rodzic ów siedział przecie z innymi rodzicami i malutką dziatwą wokół. Gdyby zachowywał się niewłaściwie, na pewno inni zwróciliby na to wcześniej uwagę. A porządnych – zaprawdę powiadam wam – wśród przyjezdnej gawiedzi nie brakuje! A zachowanie przedstawiciela federacyi, który stanął po stronie swego kolegi? Kłamliwe i absurdalne!”

Cichy szmer wydobył się ze zgromadzonych słuchaczy. „A doping?” – zaskoczył ich gawędziarz pytaniem i jednocześnie uśmiechnął się złośliwie. „Czy w tej dalekiej prowincyi tylko doping w stylu „ależ ta drużyna gospodarzy jest silna”, „jak wspaniale ścigają się wojownicy gospodarzy”, „gospodarze są najlepsi na świecie” – jest dozwolony? A ja wam powiem prosto w twarz! Przeca każden rodzic ma prawo dopingować swoje dziecko, niezależnie od tego, której drużyny jest kibicem. I basta! Zamknąć usta możesz komuś, kto nie spełnia wymogów porządkowych, kto wszczyna nikczemne awantury, bez honoru się zachowując, jak na ten przykład wspomniany wcześniej lokalny heros.”

„I gdzież tu jest etyka trenera, sędziego i wychowawcy? – ja was pytam.” – rzekł retorycznie starzec. Słuchacze spojrzeli po sobie zatrwożeni. Ale gawędziarz rzucał pytania dalej: „Jak to możliwe, że członek zarządu federacyi tych igrców wybrał obronę kolegi zamiast uczciwości i faktów? Tak. Te pytania po dziś dzień pozostają bez odpowiedzi, a cała ta sytuacyja rzuca cień na federacyję igrców, która to powinna promować zasady fair play i wzajemny szacunek stających w szranki młodzianków. Ale uwaga – wizerunek jest ponad wszystko!

I tak to się stało” – zakończył gawędziarz, dopijając swój miód. „- A wieść ta niesie się szeroko po kraju, by każdy wiedział, jak to w onej wiosce rzeczy się miały.”

Karczma wybuchła śmiechem i rozmowy na temat zasłyszanej opowieści trwały jeszcze długo w niejedną noc.

Krzysztof Góral