Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)
Pokora – wedle wikipedii to cnota moralna, która w ogólnym rozumieniu polega na uznaniu własnej ograniczoności, niewywyższaniu się ponad innych i unikaniu chwalenia się swoimi dokonaniami. Tyle teoria. Jak to się ma do praktyki? Ano… różnie.
Najlepsi byli najsłabsi. Najogólniej tak można podsumować ostatnią (niepełną) kolejkę E-lipy. To znakomity argument dla orędowników poszerzenia rywalizacji o nowych uczestników. Hermetyczną puchę należy jak najpilniej rozszczelnić, bo wybuchnie. Dobre, zacięte widowisko w Zielonej i dwa nudne mecze na piątkową przystawkę. Rywalizacja coraz mocniej przypomina stare czasy. U siebie każdy kozak. Toruń solidnie w głowę na inaugurację, a teraz „odrodzony” sam leje. Gorzów zdaniem leciwego senatora, po pierwszym spotkaniu już powinien przywiesić krążki z najszlachetniejszego kruszcu, a tu wyjazd w delegację do potentata i zaś przyszło oddać złoto do depozytu. A propos. Nie rozumiem o co burza wokół Stanleya Chomskiego. Pojechali do mistrza. Dream teamu niemal bez słabych ogniw. Gorzów, by wygrywać z przytupem potrzebuje siedmiu rajderów. W tym Fajfera, Miśkowiaka i Stojanowskiego punktujących solidnie, takoż regularnie, a do kompletu liderów co się zowie z Vaculem, póki co szukającym prędkości, w zestawie. Po co więc Chomski miał dokonywać zmian? Żeby zdołować słabsze ogniwa po jednym ledwie starcie w meczu i dać się pogubić liderom? Niedorzeczne. Stanley raz już miał wojować z Rybnikiem o utrzymanie. Parę lat temu. Woźniak i spółka dołowali. Wysłał tedy Chomski tych poszukujących na MPPK, w pakiecie z regulaminowymi wyścigami (bez rezerw) w przegranym spotkaniu ligowym. Takim z gatunku „I tak w łeb”. Co się wydarzyło? Rzekomy spadkowicz walczył o medale. Taki żużlowy gambit hetmański, żywcem wyjęty z szachów. A szachy to gra strategiczna, królewska i bardzo szlachetna. Jak to było o mężczyźnie? Że nie ważne jak zaczyna? Stanley to stary lis i patrzy na zespół. Wie, że tylko w komplecie można wygrywać z przytupem. Buduje więc słabsze ogniwa. Przynajmniej się stara. I chwała mu za to.
Tych krewkich radykałów obrodziło nam w sieci. Gdyby poczytać, to mamy w lidze 8 super ekip, z których każda powinna zdobyć złoto i to bez porażki. A że te się zdarzają to i zrazu w nagrodę zsyłka do kolonii karnej. Brawo Wy! Co sezon próbuję namawiać do powściągania języka, szczególnie publicznie i po dwóch, trzech kolejkach. Tradycyjnie – nie pomaga. Przypomnę zatem dla porządku. W lidze mamy 8 ekip i tylko jedna może świętować mistrzostwo, a jedna… musi spaść mimo wysiłków. Gdyby ścigały się budżety – rozgrywki należałoby zakończyć bez jednego spotkania, przydzielając medale z urzędu jak miejsca w IMP czy Złotym Kasku, co było i jest chore, przy tym wypaczające sens rywalizacji. Do tego w każdym wyścigu pod taśmą staje czterech. Ambitnych sportowców. Zmotywowanych. Nie każdy znajduje się w formie życia. Jeden mimo początku rozgrywek, odjechał już ponad 15 imprez, a drugi (szczególnie juniorzy i U24) zaliczyli po 15… biegów. To z góry nierówna walka. Ale oni chcą. Wszyscy i zawsze. Sęk w tym, iż tylko jeden na kresce może cieszyć się z wygranej. A jeden… musi być ostatni. Tak to działa w sporcie. Niesprawiedliwie. Owa niesprawiedliwość akurat solą ścigania jest. I nie tylko ścigania. Każdej dyscypliny. Kochamy sensacje, dramaty, adrenalinę. Najlepiej, kiedy kończy się pozytywnie dla naszego ulubieńca. A co kiedy ten nie potrafi się wznieść? Nie trafił z furą, zaczyna kopać coraz głębiej przez co traci zaufanie do siebie i zaczyna się gwałtowny zjazd. Hejt ze strony internetowych kozaków oraz krytykantów niczemu nie służy. Albo inaczej. Służy. Bardzo służy. Totalnemu zagubieniu w pakiecie ze zdołowaniem w ekspresowym tempie. To tak pod adresem m.in.recenzentów pierwszych startów Torresa, Przedpełskiego czy Pludry. Nie używam argumentu – sam wsiądź i pokaż. To byłoby nieuczciwe. Który jednak z owych „znafców” sam jest mistrzem świata, no dobrze – mistrzem kraju, w porzo – niech będzie czempionem podwórka w swojej koronnej dyscyplinie? W tym co daje mu chlebek. Pewnie niewielki odsetek. Nie oznacza to, iż nie należy skrytykować grajka, gdy koleś czegoś ewidentnie nie dopatrzył albo zlewa obowiązki. Ale kiedy robi co może i potrafi, a mimo to pikuje? Zniszczyć relatywnie łatwo. Zbudować znacznie trudniej. A już wdrapać się i utrzymać na szczycie – prawdziwa wirtuozeria. Nie zapominajcie.
Kibicowanie to także sztuka. Szlachetna umiejętność. Siłowe rozwiązywanie „kłopotów” to już tylko kibolstwo. Gorzej kiedy 7 na 10 tekstów branżowych portali nie tylko owym kibolstwem trąci, ale wręcz prowokuje skrajne emocje. Często także „żurnaliści” szukają problemu tam gdzie go nie ma. Chore to. Merytorycznie beznadziejne. Tylko co począć? Kliki. To jedyne co się liczy. Znak czasów. Reklamodawca nie czyta komentarzy – sprawdza statystyki. Zatem intrygujący tytuł, w środku sieczka, ale gość kliknął czym podbił „wartość” portalu. Takie czasy. No i jeszcze. Nadal brak informacji o potencjalnym pomyśle towarzysza Nitrasa w kwestii zastąpienia bezpośredniego finansowania wybranych klubów przez SSP na rzecz… . No właśnie. Czego? Na ten moment nikt nie zapowiada „niczego”. Rozumiem. Za nami wybory samorządowe, przed nami do Brukseli. Roboty pełne ręce. Tyle tylko, że rolą szefa sportu pozostaje dowodzenie… sportem, nie zaś wyborami. Czekam więc z nadzieją na genialne koncepcje. Albo… antykoncepcję.
Na koniec o sprytnym manewrze chorobowym Leszna. Nie mam pretensji o wykorzystanie im pokaźniejszego, tym głupszego regulaminu. Mam pretensje o brak zdrowego rozsądku. To, że Janek pojechał z Włókniarzem, nawet całkiem smacznie – to jedno. To zaś, że nie powinien startować ze względu na stan zdrowia – to drugie. Trochę sytuacja przypomina pijanego kierowcę, który wsiadł za kółko ryzykując życie swoje i współuczestników ruchu, a potem cieszy się i przekonuje, że przecież nikomu nic się nie stało. Tym razem – nie… . Do czasu.
foto – publiczny fb