Kolejna część wywiadu z niedawnym jubilatem – Grzegorzem Malinowskim, ze strony sparta.wroclaw.pl:

Kontuzje i ból

W trakcie mojej przygody z żużlem na szczęście nie przydarzyło mi się zbyt wiele kontuzji. Najpoważniejszą odniosłem w 1988 roku w Tarnowie. Myślę, że czasem na torze brakowało mi tego przysłowiowego rozsądku i z tym wiązały się możliwe do uniknięcia kraksy. Uważam, iż każdy zawodnik podobny charakterem do mojego, który na torze jest dynamiczny, posiada duży temperament – chociaż nie wypada mi mówić o samym sobie źle lub dobrze – więc zaznaczę, iż wspomniany temperament nie całkiem w sensie pozytywnym, no i do tego może jeszcze choleryk (śmiech). Takiemu zawodnikowi jest potrzebny ktoś, kto w odpowiednim momencie ostudzi nieco zapał i wyleje kubeł zimnej wody na głowę. A przecież zawody żużlowe są niezwykle emocjonujące i w ich trakcie każdy jest maksymalnie „nabuzowany”, to nie są szachy (śmiech). Uważam, że łatwiej mają osoby spokojne, zimne, odporne na ten cały stres. Natomiast tacy żużlowcy jak ja prędzej się na owalu nabawiali guza, ale taki byłem i nadal jestem! Ot, taki w gorącej wodzie kąpany (śmiech). W związku z tym w trakcie wyścigów wiele rzeczy zamiast na rozsądek brałem na emocje i z pewnością z tego względu wynikło kilka zupełnie niepotrzebnych upadków i związanych z nimi kontuzji.

Finał IMP w Lublinie

Trudno nie pamiętać tych zawodów zwłaszcza, że udało mi się wygrać ich pierwszy wyścig, a za rywali na pewno miałem Tomasza Golloba i Eugeniusza Skupienia (tym trzecim był Tomasz Fajfer – dop.). Z uwagi na poważną kontuzję odniesioną w 1988 roku na torze w Tarnowie kiedy to złamałem rękę i nogę były to również zawody, które miały mi pomóc odetchnąć psychicznie, gdyż do tego momentu nie mogłem się pozbierać i złapać optymalnej formy. Na drodze do finału musiałem się przeprawić przez ćwierćfinał w Opolu, a następnie półfinał na doskonale sobie znanym torze w Zielonej Górze, gdzie zająłem czwartą lokatę i awansowałem do ścisłego finału, który został rozegrany w Lublinie. Andrzej Szeplik pieczołowicie przygotował mi motocykl, który to przed startem do pierwszego wyścigu za nic na świecie nie chciał zapalić. Ile ja się z nim wtedy nabiegałem (śmiech), ale w końcu zapalił i w ostatniej chwili zdążyłem podjechać pod taśmę. Po puszczeniu sprzęgła wyrwał jak rakieta do przodu, a cały stadion wtenczas szalał, gdyż w owych zawodach startowałem w skórze i plastronie Motoru Lublin, gdyż mój ubiór tuż przed zawodami został skradziony. W finale miał jechać Marek Kępa – reprezentant gospodarzy ale ostatecznie ze względu na kontuzję nie wystartował. Zresztą z Markiem lubiłem jeździć, zawsze mieliśmy jakieś tam drobne potyczki, nieczyste zagrywki (śmiech)… I nie chodzi tutaj tyle o jazdę nie fair, co raczej o jakieś przebiegłe i niecne sztuczki stosowane na rywalu (śmiech). Ale wracając do tego finału – po tym pierwszym wygranym wyścigu pierwszy raz w życiu poczułem się dość dziwnie, jakby mi sodówka uderzyła do głowy (śmiech). Zjeżdżając do parku maszyn myślałem sobie, iż muszę być w tych zawodach na pudle. Nigdy wcześniej nie miałem takiej pewności siebie, wmawiałem sobie, iż do końca zawodów mogę przegrać góra dwa wyścigi i z takim wynikiem na pewno będę na „pudle”. Przed drugim startem motocykl ponownie nie chciał zapalić, jednak „biegowa” reanimacja okazała się równie skuteczna i ponownie w ostatniej chwili stawiłem się pod taśmą startową. Tutaj jednak nastąpił zwrot akcji o 180 stopni, gdyż tym razem przyjechałem bodajże trzeci lub czwarty i z wielkiej euforii po pierwszym starcie nie został już ślad. W całych zawodach zdobyłem chyba pięć punktów i zawody zakończyłem daleko od czołówki. Jednak była to dla mnie bardzo dobra lekcja i na szczęście ta moja sodówka została szybko ugaszona zimnym prysznicem (śmiech).

Aspro – nowa jakość…

Pojawienie się w żużlu firmy Aspro sprawiło, iż w końcu ten sport we Wrocławiu został pchnięty do przodu. Zapoczątkowane zostały pewne zmiany, które miały na celu przygotować zespół do walki o najwyższe cele. Jednakże sami ludzie z Aspro na żużlu za bardzo się nie znali, stąd przeróżne decyzje podejmowali sprowadzeni do klubu ludzie na tym sporcie się znający. W moim przekonaniu, zaznaczam osobistym przekonaniu, największym dramatem było przyjście do klubu Rysia Nieścieruka, co sprawiło iż żużel od tego momentu zaczął być postrzegany jedynie jako biznes! Liczyła się tylko wygrana i pieniądze, a metody jakimi miano to uczynić zeszły na dalszy plan. Wszak po co miano, jego zdaniem, wstawiać do składu słabych wychowanków klubu, skoro można z całej Polski ściągnąć do siebie gwiazdy i nimi wygrywać mecze. Wiązało się to z tym, iż jak mniemam Rysiu na żużlu znał się średnio, za to wiedział z pewnością jak osiągnąć sukces w biznesie. Znawcą tego sportu mógł być co najwyżej w oczach prezesa Marcinkowskiego, który jak już wcześniej wspomniałem pojęcia o speedwayu nie miał żadnego… Zresztą Marcinkowski po tym pierwszym sezonie wrocławskiego żużla z Aspro czuł się mocno oszukany, wszak wynik uzyskany przez zawodników był dużo poniżej oczekiwań i włożonych w klub pieniędzy. W związku z tym sprawą zupełnie jasną jest, że gdyby pozostał on dalej w klubie, Rysia we Wrocławiu byśmy już nie zobaczyli. Oczywiście, nie jest tutaj moją intencją oczernianie świętej pamięci Ryszarda, ale nie mogę o tej sprawie mówić inaczej, gdyż tak najnormalniej w świecie po prostu było! Przybycie Rysia do klubu zbiegło się mniej więcej w czasie z chwilą, w której ja z klubu musiałem odejść. Zresztą po części za jego angaż do zespołu byłem współodpowiedzialny. Gdy prezes Marcinkowski zapytał mnie o opinie na ten temat, to stwierdziłem tylko, iż z pewnością Nieścieruk będzie lepszy od Henia Żyto, który był również w kręgu zainteresowań. Wtedy byłem przekonany, że razem z Rysiem i miejscowymi zawodnikami, którzy dopiero uczyli się jazdy coś w tym sporcie razem osiągniemy (Grzegorz był w tym czasie trenerem szkółki żużlowej we Wrocławiu – dop. red.). Jednak jak to się zwykło mówić, bardzo się wtedy przeliczyłem (śmiech). Na pewno się domyślasz, że jak sprowadzono na życzenie trenera zawodników z innych klubów, to ten zrobi wszystko, aby to oni startowali, a nie np. Piekarski czy Malinowski, bo jak on by wtedy wyglądał? Zrobiłby sobie opinie wydającego niepotrzebnie pieniądze i nic więcej. W związku z tym sprowadzeni zawodnicy byli niemalże nietykalni i oni w meczu jechać musieli.

cdn…