Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)

Bartosz Zmarzlik znowu śmiga jak marzenie. Gdy obserwuję jego jazdę, nasuwa się jedna refleksja. Mamy wielu znanych żużlowców. Wielu dobrych i bardzo dobrych. Wybitny jest jeden. Właśnie on. Bywa wybitny Janowski, inni aspirują ale jeszcze sporo pracy i determinacji przed nimi, a kiniczanin robi swoje i cieszy ściganiem – siebie i euforycznych fanów. Można Zmarzlika nie lubić, nikt nie zabroni, ale należy szanować jego dokonania. Bezwzględnie.

Z innej beczki. Byli gladiatorzy wciąż zapomniani przez żużlowe władze. Wykorzystani i odstawieni. Będę drążył sprawę do końca. Jak mówił Franz Maurer w Psach – bezapelacyjnie – mojego lub jej. Oczekuję jednak szczęśliwego finału starań, zdecydowanie przed zejściem ze świata żywych.

W SGP i lidze zasuwa rzeczony Zmarzły na Anlasach, podobnie jak cała stawka rywali, a przynajmniej zdecydowana ich większość. Tymczasem w sprawie opon zapadła błoga cisza. FIM ociąga się z odpowiedzią i działaniem po ubiegłorocznym piśmie z PZM. Nasza federacja nie interweniuje, bo nie widzi celu. Skoro „władze zwierzchnie” akceptują jawne oszustwo – nie będziemy się wychylać. Wysłaliśmy papier i mamy „czyste ręce”. A FIM? Dopóki salda rachunków bieżących wykazują sporą nadwyżkę, nie zaryzykuje sporu z potężnym darczyńcą. I kółko się zamyka. Znaczy, nie dla wszystkich, bo dla mnie nie. Jednakowoż ciche przyzwolenie na oszustwo trwa w najlepsze.

Wracając zaś do Bartka. Hejterzy mieli i mają używanie. W końcu ktoś ośmielił się publicznie zaistnieć z racji sukcesów w uprawianej profesji. Ostatnio filmem o sobie. To drażni ekspertów w kapciach i zwykłych mąciwodów-prowokatorów. Jest okazja pokazać „moc” w necie. Próbują więc rzeczeni dyskredytować osiągnięcia i osobę. Pokpiwają, niby ośmieszają, szczytem nazywanie Zmarzlika piszczałką. W ten sposób tylko sobie wystawiają świadectwo i narażają na śmieszność. Zwykle to zwyczajni nieudacznicy, którzy niczego w życiu nie osiągnęli i nigdy nie osiągną. Beznadziejni frustraci. Czym innym gdy wpis bywa wytrawny, inteligentny, a zupełnie czym innym gdy jest ordynarny, arogancki, często wulgarny. Taki nie jest bynajmniej zabawny. Jest śmieszny i żałosny. Świadectwo zaś wystawia autorowi. Spierać się także można i wręcz należy – pięknie. Niestety życie pokazuje swą bezczelną twarz. Zmarzlika nie trzeba kochać. Do tego przymusić nie można. Nie musi też wywoływać bezkrytycznego uwielbienia jego „życie i twórczość”. Jednak docenić i uszanować sukcesy to już obowiązek. Każdego kibica. Nie hejtera, czy zawodowego prowokatora. Kretyna też nie. Kibica. Ja tak mam. Nie wszystko co związane ze Zmarzlikiem mi odpowiada, ale gdy porywa tłumy – umiem docenić i uszanować, co i adwersarzom Bartka serdecznie polecam. Mniej żółci – więcej zdrowia. No i to zaangażowanie rzeczonego w sprawy Metanolu, o czym opowiadał Krzysiek Cegielski w jednej z rozmów. Przecież nie musi. Ma wszystko. Jego te sprawy w ogóle nie dotyczą. Kiedy jednak trzeba lobbować, negocjować, sformułować stanowisko żużlowej braci – staje w pierwszym szeregu. Zdaje sobie bowiem sprawę, że głos mistrza świata waży i znaczy więcej. Osobiście wolę rogate dusze. Magic, Piter. Jednak Bartka cenię, choć nie wszystko co robi i jak robi, budzi mój zachwyt i entuzjazm. Tak jest uczciwie. Ostatnio o miłości „zapomnieli” na chwilę w Gorzowie. A to brak życzeń urodzinowych. A to pomstowanie za bardzo ostry atak na „ich” Woźniaka. Niektórzy gotowi linczować mistrza. Taki objaw zbiorowej amnezji. Mnie byłoby wstyd. Nie ma dwóch wersji Zmarzlika. Grzeczny, uprzejmy i życzliwy w lidze, a już w turniejach indywidualnych, szczególnie SGP, jadący w sposób wyrafinowany, bezwzględny, nie uznający straconych pozycji, czasem na pograniczu faulu – tak się nie uda. Wysypywał swoich w pierwszym łuku gdy fura zawodziła, bo jest w nim przemożna chęć zwycięstwa, często za wszelką cenę. Niewielu zauważało. A teraz nagłe olśnienie? Nigdy nie był przecież inny. Takiego Go akceptuję, bo zwycięża na chwałę biało-czerwonych. Innym, tym z wybiórczą amnezją najbardziej, również polecam takie właśnie podejście.

A propos. SGP ruszyło i nadal nie wybacza totalnych porażek. Unikanie takowych różni wybitnych od bardzo dobrych. Oni zawsze potrafią zachować minimum przyzwoitości, choćby spadły na nich jednocześnie wszystkie plagi egipskie. Kiedy Bartkowi nie szło w Pradze, nie podpisał listy startowej. Uplasował się w górnej połówce stawki. Kiedy zaś Janowskiemu nie przykleiło w Gorican – ową listę podpisał. To ich zasadniczo odróżnia. Podoba się komu, czy nie. Teraz brylowali obaj w Złotym Kasku pośrednio blokując pozostałym, tym spoza cyklu, możliwość udziału w eliminacjach. Mądrze było zrezygnować ze startu w kwalifikacjach i popracować nad utrzymaniem miejsca w elicie – najlepiej pierwszego. Bartek tak zrobił. Jego z SGP nikt nie wyrzuci nawet po jakimś kataklizmie. Magic powinien i uczynił szczęśliwie to samo. Mimo słabego otwarcia. Brawo.

Teraz nieco odgrzewany kotlet. Fundacja PZM. Sezon w pełni, więc wątek przycichł. A szkoda. Mamy grono byłych gladiatorów. Niezbyt liczne w skali problemu. Wielu z nich żyje na skraju ubóstwa. Wielu z nędznej renciny, bo stracili zdrowie w czasach, gdy ścigano się za kawałek szkła. Robili to z miłości do sportu. Tylko nieliczni (Błaszak, Jarmuła, Szymański) mają odwagę mówić o tym głośno. Wielu, szczególnie tych na życiowym wirażu, nawet nie zdaje sobie sprawy, że można by zwrócić się o pomoc. Albo zwyczajnie wstydzą się swej sytuacji. Oni akurat najbardziej powinni, a nie mają pojęcia, że w ogóle i dokąd ewentualnie zapukać. Bo w zasadzie – nie ma do kogo. A patologie w tym środowisku też się zdarzają. Choćby nadużywanie alkoholu. To powód, by skreślać ludzi, wyrzucając na śmietnik historii? Moim zdaniem – zdecydowanie nie. To sygnał, by się obudzić i wyciągnąć rękę. Podobno człowiek żyje tak długo, jak długo żyje pamięć po nim. Tu zmodyfikowałbym na „o nim” nie po nim. To byli ludzie szaleni, kochani przez tłumy, którzy dla żużla poświęcili kluczowe, najlepsze lata życia. Jesteśmy im to zwyczajnie winni. Wyszedł na prostą Andrzej Zieja, który kilkanaście miesięcy temu dostał, dzięki kibicowskiej hojności – wędkę. Skorzystał. Tylko ilu jeszcze takich? Zagubieni, zapomniani, nieznani szerszej widowni wciąż mordują się ze swym losem.

A miało być tak pięknie. Szumne deklaracje z telefonem zaufania na czele i… nic. Cisza. Od miesięcy nic. Żadnych postępów, żadnego pomysłu, żadnych konkretów. Wstyd. Oczekuję efektywności od PZM. Nie efekciarstwa. Istnieje fundacja, wciąż potrzebny jest ów aktywny telefon zaufania i przede wszystkim – regularne, solidne finansowanie. Powtórzę: aktywny i regularne finansowanie – to kluczowe zwroty. A Metanol ma obowiązek lobbować. Sami weterani o nic się nie upomną, choć wystąpili w spocie fundacji. Większość należy wręcz odszukać, bo nie zgłoszą się radośnie po prasowym anonsie. To nie są łatwe historie. Metanol zaś to obecnie jedyna reprezentacja zawodników, ale czy jedynie tych czynnych? No chyba nie. Jak w PZM chcieli przytulić łatwą mamonę z TV, to potrafili ogarnąć temat w „jedną noc”. Sami określili procent kwoty, przegłosowali i zatwierdzili, bez „konsultacji społecznych”, albo choćby wzmianki o przyczynach skoku na kasę i celach w jakich ta ma być użyta. Trochę to na zasadzie: „Grunt, że położyliśmy łapę, a teraz to się coś wykombinuje, by się za bardzo z nikim nie dzielić”. Czemu, komu, po co, na co? Tego się nie dowiedzieliśmy. Zatem kiedy chcą i mają w tym interes – nawet oni potrafią być skuteczni. To teraz pora na odpalenie części z tego tortu na rzecz byłych gladiatorów.

Nawet w ramach istniejącej fundacji można działać znacznie efektywniej. To dobre określenie – działać, nie tkwić w marazmie. Pod warunkiem naturalnie stałego zasilania odpowiednimi kwotami. To zakichany obowiązek federacji i będę temat wałkował do znudzenia. Aż się obudzą. Nie na zasadzie jednorazowej akcji. Nie na zasadzie „Weźmy się i zróbcie”. Nie na zasadzie efekciarstwa w miejsce efektywności. Nikt zamiast PZM tego nie zrobi, a związek ma dość etatowych pracowników, by poradzili sobie metodycznie z taką „drobnostką” jak rozwinięcie działań fundacji. Co z tego, że raz do roku pięciu pojedzie do sanatorium, co z tego, że raz w roku, ci bez problemów życiowych i zdrowotnych, spotkają się czasem nawet zaproszeni, podczas SGP czy finału IMP – to wszystko kropla i nie o taki typ pomocy idzie. To nie ma być okazja do wystawienia facjaty przed obiektyw i paplania okrągłych zdanek przez decydentów, ze scenografią w osobach zasłużonych weteranów sportu żużlowego. Oni są bohaterami – nie prezesi i dyrektorzy. Tu domagam się systematyczności, w miejsce akcyjności i wypracowania schematu działania. Przekonajcie się granatowo-marynarkowi, że to nie jest takie trudne, jak wygląda. Oby te nieliczne skargi dobiegające z niskiego parteru nie zostały zignorowane i nie okazały się wołaniem na puszczy. To też poniekąd kamyczek do ogródka Metanolu. Deklaracje zewsząd padały optymistyczne, tylko wciąż niewiele się dzieje. Wstyd.

I na koniec o lidze i kibolach słówko. Za nami niemal 5 rund E-lipy i prawie tyle na niższych szczeblach. Wnioski? Niezmienne od wielu miesięcy. Elita dwóch prędkości. Na zapleczu zaś Myszy, mimo chwilowego osłabienia i braku juniorów, na autostradzie piętro wyżej. Pytanie tylko, komu tam zależy na promocji? Jeśli tylko włodarzom i kibicom, może być kłopot. Jeżeli natomiast szatnia również „chce”, to nie powinno być problemu. Niezależnie od przemożnego wpływu pogodynki na stan nawierzchni tu i ówdzie, takoż nieprzejednania imć komisarzy, pospołu z arbitrami i całym nieomylnym „Jury” zawodów. I nie idzie o Jurę krakowsko-częstochowską tym razem.

W E-lidze takoż sporo widać. Coraz więcej. Dwójka faworytów pędzi z prędkością wodospadu. Ustalony porządek zakłóca jedynie ten trzeci – aktualnie Gorzów. Wszystko to jednak pisane patykiem na wodzie. Jedna przygoda a la Kacper Woryna w Cze-wie i mamy potężne przewartościowanie. Skoro jednak ktokolwiek zamierza być Galacticos, to musi być gotowy na wszelkie konsekwencje. Także finansowe. Starcia żywcem zaczerpnięte z potyczki Lublina z Lesznem będą częstym obrazkiem. I niech wówczas żaden boss nie wydziwia z ekwiwalentem, rekompensatami czy innymi cudami od maluczkich za nikłą zdobycz i narażanie wielkich na koszty. A tego właśnie życzył sobie w ubiegłym sezonie A.Rusko. Chcesz potęgi? To musi być cię na nią stać. Pod każdym względem. Nie ma KSM, nie ma sztucznego wyrównywania szans (i dobrze) – to musisz „cierpieć”. Twój wybór. A play offy mają swoje prawa i… terminy. Dziś oczywiste, jutro może być bardzo wątpliwe. Do tego momentu jak w LaLiga, wyskoczy nagle jakiś Diego Simeone (Chomski? Kędziora?) i jego Atletico pokrzyżuje plany możnym.

Wygra ten kto nie będzie miał dziur, albo nieodczuwalne, solidną młodzież (szkoda, że nie zawsze własną) i dużo szczęścia. Nawet przesłodzony, wręcz znakomitymi, recenzjami Gorzów, może w rundzie rewanżowej zbierać regularne bęcki, mimo obiecującego początku, ale bez przełożenia na punkty meczowe i… opuścić elitę. Jeden z trzech koni pociągowych padnie i vacaty w zestawieniu objawią się ze wzmożoną siłą. Patrząc jednakowoż na poczynania GKM, ze szczególnym uwzględnieniem głębokiego kryzysu Czugunowa, w połączeniu z nieodgadnionym „wirusem filipińskim” Nickiego takoż potencjał Krosna, przy całej życzliwości – to mało prawdopodobny scenariusz.

Nie tylko tam jednak ciepło. Coraz cieplej. Gorąco wręcz. Coś o tym wiedzą choćby w Rybniku. Tam zapowiadają strajk. Pożiwiom uwidzim. Na szczęście coraz mniej opadów. Może nikt już nie padnie. Znaczy… nie upadnie. Oj! Nie spadnie. Tak miało(ma) być? Póki co zaś liczne gremium niezadowolonych, na czele z Markiem Cieślakiem – wezwane na dywanik przed surowe oblicze władzy. Oj chciałoby się żeby tak np. Prokuratura sprawdziła billingi arbitrów, komisarzy i przewodniczących Jury. Skoro mają czyste sumienia – czego się boją?

I na zwieńczenie. Poziom publicznych dyskusji na forach autorstwa kibiców, a raczej kiboli w tym wypadku, uwłacza momentami wszelkim kanonom. Nagminne błędy stylistyczne, interpunkcyjne, składniowe, gramatyczne i ortograficzne. Przy tym szeroka paleta wulgaryzmów, ordynarnych przekleństw i megalomanii. W necie huczy od komentarzy. Znak czasów. Część z nich czytam i po lekturze obiema rękami podpisuję słynne zdanie Józefa Piłsudskiego: „Naród wspaniały, tylko ludzie q…rwy”. Chore to. Beznadziejne. Żałosne i żenujące. Chamstwo wypełza zewsząd. Prostactwo i ignorancja aż biją po oczach. Nie spierają się przeca adwersarze o palmę pierwszeństwa w kategorii „Dzban roku”. W zamyśle idzie o mocne przedstawienie swych racji. O konkrety. Ludzi, wydarzenia, sytuacje. Obserwując poziom dużej części tych pyskówek i karczemnych awantur nie dziwi, że granatowym z taką łatwością przychodzi panowanie nad dzikim tłumem. Wszak, jako się rzekło, tenże dzikim jest i basta. Normą staje się margines. Kozak w necie, d…pa w świecie. Owszem trafiają się szlachetne perełki. Merytoryczne wpisy życzliwe dyskutantowi. To jednak wyjątki, rzadkość, coraz większy margines. Sienkiewicz w grobie się przewraca, a profesor Miodek zapomniał języka w gębie. Spierać się można i należy pięknie. Z szacunkiem dla osoby i poglądów. To niestety wymierająca sztuka. A szkoda. Powszechne są niestety inwektywy i szambo. Trochę na zasadzie: mówi debil do kretyna – ty idioto. Nie tak mnie uczono czego i Państwu życzę.

fot.ilustracyjne – publiczny fb