Witold Strzelec nasz dzisiejszy bohater startował w zawodach speedrowerowych w czasach dawnej Sparty. Dziś jest kapitanem drugiej ekipy rateli – drużyny Filu-Bud Szarży II Wrocław. Witold wraca prawie po 20 latach do walki o speedrowerowe drużynowe mistrzostwo Polski.

Na wirażu: Jak to jest po latach wyjechać znowu na tor speedrowerowy i spotkać dawnych kolegów nie tylko ze Sparty?
Witold Strzelec: Zaskakująco fajnie jest znów ścigać się na torze. Co do dawnych kolegów to zaskoczyło mnie to, że większości z Nich nie widziałem od piętnastu lat a jednak od pierwszego spotkania rozmawia się tak jakby ten kontakt nigdy się nie urwał.

Nw: Czy powrót do ścigania na torze jest w jakimś sensie spełnienie marzeń z dzieciństwa?
WS: Ten mój powrót to całkowity przypadek. Ostatnie zawody jechałem chyba w 2007 roku. Od tamtej pory kilka razy naszła mnie myśl, że miło by było jeszcze kiedyś spróbować jednak nie było to moim marzeniem. Ani w dzieciństwie, ani nigdy później.

Nw: Dlaczego wybrałeś speedrower? Czy wynikało to z oczywistej pasji do żużla?
WS: Jak większość dzieciaków w okolicy chciałem być żużlowcem. W rodzinie ten żużel zawsze był. Nawet imię mam po wujku, który do dziś jest wielkim entuzjastą czarnego sportu. Mama oczywiście nie była fanką pomysłu abym ścigał się na motocyklu, więc jak u większości skończyło się na speedrowerze.

Nw: Czy możesz zdradzić kiedy twoja przygoda ze speedrowerem się zaczęła?
WS: Przygoda zaczęła się pewnie gdzieś w okolicy roku 1995. Ścigaliśmy się z kolegami na torze za kwiaciarnią na ul. Wróblewskiego. Nawet nie wiedzieliśmy, że ten sport ma nazwę. Poważniejsze ściganie na poważnym torze w zorganizowanym klubie zaczęło się w roku 1997.

Nw: Jak trafiłeś do sekcji speedrowerowej ówczesnej Sparty. Z tego co wiem nie należałeś do „ekipy z Sepolna”?
WS: Od chłopaków z Sępolna, którzy zapoczątkowali to wszystko jestem dużo młodszy. No i z Sępolna nie jestem.  Mój tato zaprowadził mnie na tor. Dokładnie pamiętam. Na pierwszy trening w życiu jechałem z imprezy komunijnej mojego kuzyna. Skąd wiedział o Sparcie? Nie wiem.

Nw: Twoje pierwsze zawody – pamiętasz swój pierwszy start? Kiedy to było i jaki to był rodzaj zawodów?
WS: Dokładnie nie pamiętam. Wydaje mi się, że pierwszy poważniejszy start to był jakiś juniorski test-mecz w Rawiczu. Nie wiem jak wypadłem ani jaki był wynik.

Nw: Możesz przedstawić szerzej swoją przygodę wspólnie z nieżyjącym już Kubą Kroczakiem i Michałem Szmajem – z zawodów, których nie wygraliście, ba nie zajęliście nawet miejsca na podium, ale na trzech startujących do Wrocławia przywieźliście aż dwa puchary.
WS: To był finał mistrzostw Polski par juniorów 99. Sam wyjazd był ciekawy bo jechaliśmy do Bydgoszczy pociągiem i trwało to strasznie długo. Z dworca na tor też nie było blisko a my jechaliśmy na małych rowerach i to jeszcze w deszczu. Jedyne punkty dla Sparty zdobył wtedy nieodżałowany Kuba. Z czternastoma punktami zajęliśmy piąte miejsce i faktycznie wróciliśmy z dwoma pucharami. Ja przywiozłem trofeum za najmłodszego zawodnika finału a Kuba za najbardziej widowiskową jazdę. Tylko Michał wrócił z pustymi rękami.

Nw:  Ty jako najmłodszy zawodnik w drużynie jeździłeś z ekipą Sparty „po całej Polsce”. Nie miałeś problemu z pozwoleniem rodziców na takie eskapady z drużyną Sparty?
WS: To jest bardzo ciekawa kwestia. Na wspomniany finał do Bydgoszczy jechałem w wieku niecałych dwunastu lat. Kuba i Michał byli starsi, ale niepełnoletni, a moi rodzice nie widzieli problemu. Wtedy komórka nie była jeszcze czymś powszechnym.  Sam teraz jestem ojcem i ciężko mi sobie wyobrazić wyjazd któregoś z moich dzieci pociągiem przez pół Polski praktycznie bez opieki. Później jeździliśmy już busem, więc było dużo bezpieczniej. Odpowiadając na pytanie: nigdy nie miałem problemów z rodzicami jeśli chodzi o wyjazdy.

Nw: Jakie są twoje największe osiągnięcia speedrowerowe z tamtego okresu?
WS: Nie było tego zbyt wiele. Indywidualnie to chyba piąte miejsce w brązowym kasku 2001. Wygrałem też kiedyś memoriał Kuby i to w dość dobrej obsadzie. Zostawiłem za sobą między innymi Artura Poprawskiego, ale to nie był normalny turniej. Były jedne zawody, w których oddzielnie liczył się wynik juniorów. Ważne było dobre losowanie. Miałem “szczęście”. Drużynowo natomiast największym sukcesem było trzecie miejsce w drużynowym pucharze polski 2003 w Lesznie ale nie oszukujmy się, nie była to moja zasługa. Największy puchar zaś zgarnąłem za bycie najmłodszym w Bydgoszczy.

Mini galeria zdjęć: