Na stronie redbull.com ukazał się obszerny wywiad z kapitanem Betard Sparty Wrocław Maciejem Janowskim. Magic mimo sukcesów na krajowych torach – przypomnijmy zdobył tytuł indywidualnego mistrza Polski oraz srebrny medal w drużynie na arenie międzynarodowej nie osiągnął oszałamiających wyników.
A tak na stornie redbull.com podsumował miniony sezon. W końcu Janowski po sezonie pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa:
Są dwie takie sprawy, ale o jednej chyba nie powinienem głośno mówić, głupio się przyznać (śmiech).
Haha, dobra. Puściłem lejce i zjadłem mnóstwo słodyczy. Wszystko wjechało – cukierki, ciastka, kilka tortów, mnóstwo żelków, batoniki… Zgrzeszyłem, bo brałem się za każdy cukier, który był w zasięgu. Co tu dużo mówić, pojechałem po bandzie. Lubię słodycze, ale w trakcie sezonu właściwie w ogóle sobie na nie nie pozwalam, bo przywiązują bardzo dużą wagę do… wagi (śmiech). Po ostatnim meczu dałem sobie dyspensę na tydzień, ale już po trzech dniach poczułem się źle. Chyba przegiąłem z tymi przyjemnościami. Odstawiłem słodkości i poszedłem biegać. I biegałem długo. Naprawdę długo. Szybko okazało się, że sportowy tryb życia o wiele bardziej mi pasuje. Ale przyznaję, że przez tych kilka dni pofolgowałem sobie. Chyba tego potrzebowałem, jednak wszystko wróciło już do normy.
Druga sprawa na którą pozwolił sobie po sezonie Magic to:
Golf. Od razu odkurzyłem kije i wziąłem się za moją stosunkowo świeżą jeszcze, ale już całkiem poważną nową pasję. Fajnie, że pogoda pozwala jeszcze pograć, choć jestem tak napalony na golfa, że nie sądzę, by chłód i wiatr miały mi przeszkadzać. Ten sport daje mnóstwo satysfakcji. Pozwala się wychillować, oczyścić głowę, no i spędza się przy nim wiele godzin na świeżym powietrzu, a ja uwielbiam kontakt z naturą. I wcale, wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nie jest tak, że nie wymaga wysiłku fizycznego. Przeciwnie, solidna partia golfa może dać w kość. Pewnie dzięki temu te słodycze nie odbiły się na mojej wadze.
Bieżący sezon był dla kapitana Betard Sparty wyjątkowo długi:
Nie poczułem znużenia sezonem i to jest mega ciekawe, bo sam nie byłem pewien, jak zareaguję, szczególnie mentalnie. Było jednak świetnie, od początku do końca z zębem i pozytywnym, bojowym nastawieniem. Tak naprawdę nie było czasu, żeby się znudzić. Przed sezonem w moim otoczeniu sporo się zmieniło. W teamie nie było już Rafała Haja, który przez wiele lat ogarniał wiele tematów. Musiałem nauczyć się kilku nowych rzeczy, poznać bliżej zasady funkcjonowania rynku części i materiałów eksploatacyjnych i odnaleźć się w tym świecie. Myślę, że poszło mi (i chłopakom z teamu) całkiem nieźle, sam siebie zaskoczyłem pozytywnie. Cały czas ciężko pracowaliśmy nad sprzętem i przyznam, że ta robota dawała mi dużo radości, nakręcałem się wszystkim, co nowego działo się wokół mnie.
Mógłbym jeszcze spokojnie odjechać drugie play offy. Myślę, że to wynik solidnego przygotowania fizycznego i wspomnianej kontuzji. Poprzedni sezon skończyłem na stole operacyjnym, a zimę spędziłem na rehabilitacji, byłem więc bardzo wygłodniały jazdy. Wspólnie z Mariuszem Cieślińskim musieliśmy nieco zmodyfikować plan przygotowań fizycznych do kolejnego roku. Wymusiła to oczywiście złamana wcześniej noga, której nie mogłem przeciążać. To sprawiło, że w moim reżimie pojawiło się sporo nowych ćwiczeń, co miało także pozytywne skutki. Nie było mowy o znużeniu, na każdy kolejny trening szedłem z wielką radością. Efekt był taki, że fizycznie czułem się znakomicie przez cały sezon, a kiedy ciało jest gotowe na wszystkie wyzwania i nie zapala się żadna czerwona lampka, to głowa też dostaje sygnał, że można cisnąć, że wszystko jest dobrze.
Najlepsze momenty sezonu:
Kilka momentów było naprawdę dobrych. Ligowe wyjazdy do Zielonej Góry i Grudziądza na przykład (odpowiednio 16 i 14 pkt – przyp. redakcji). Nie chcę wymieniać meczów we Wrocławiu, bo to mój domowy tor i na nim zawsze powinienem punktować solidnie. Lepszą miarą są chyba imprezy wyjazdowe, szczególnie na torach, na których jeżdżę rzadko. Dobrze poszło mi w finale Indywidualnych Mistrzostw Polski w Bydgoszczy – zawaliłem co prawda ostatni wyścig, ale to był bardzo dobry turniej. Decydujący, w Lublinie, był perfekcyjny, bo wygrałem wszystkie wyścigi i wyszarpałem złoto w klasyfikacji generalnej. Te zawody dały mi szczególnie dużo satysfakcji, bo nikt inny w cyklu nie zdobył kompletu punktów.
Finał IMP to wyjątkowy turniej. Startują wszyscy najlepsi Polacy i każdy chce wygrać. Co więcej – każdy może, bo cała stawka ma naprawdę wielkie umiejętności. Bardzo lubię te zawody, bo atmosfera jest zawsze wyjątkowa. Myślę, że tytuł krajowy, akurat w Polsce ma szczególny prestiż, bo jesteśmy w tej dyscyplinie najmocniejsi na świecie. Każdy medal wywalczyłem w innym stylu i na innym torze, ale z każdego jestem równie dumny.
Najtrudniejszy moment minionego sezonu:
Na pewno ostatni turniej SEC, w Chorzowie. Cały cykl zacząłem dobrze, od 2. miejsca w Debreczynie, a kiedy leżałem pod bandą po wypadku na Stadionie Śląskim, byłem pewien, że wróciły demony z poprzedniego sezonu i znów skończę z kontuzją. Mówię to z pełną świadomością – byłem przekonany, że złamałem lewą rękę, a miałem też całkiem poważne obawy, że strzeliła również prawa. Dlatego tak długo leżałem na torze i to były bez wątpienia najgorsze minuty w tym roku. „Co jest do licha, znowu?!” – to były moje pierwsze myśli. Kiedy badania nie wykazały żadnych złamań, byłem w szoku, naprawdę spodziewałem się innej diagnozy. Ale gdy okazało się, że kości są całe, od razu wziąłem się roboty. Lekko nie było, bo stawy w dłoni były bardzo mocno nadwyrężone, kości palców zbite i opuchnięte, nadgarstek poparzony… Mogłem jednak jeździć i skończyłem sezon na motocyklu, a od roku wiem, że to bardzo ważne.
Źródło: redbull.com






