Prezentujemy Państwu historię Motoru Lublin w pigułce jaka ukazała się na stronie www.redbul.com
Słyszysz „Lublin” – myślisz „żużel”. Niezależnie od tego, czy jesteś na stadionie, w szkole, urzędzie, sklepie, czy u fryzjera, albo w knajpie – prawdopodobieństwo, że w rozmowach mieszkańców usłyszysz słowo „żużel” jest ogromne. Miasto, choć zakochane w czarnym sporcie od wielu dekad, w ostatnich latach dosłownie oszalało na jego punkcie. Lista osiągnięć, którymi odrodzony Motor Lublin zszokował sportową Polskę jest naprawdę długa. Najszybszy w historii awans do Ekstraligi. Najsprawniejszy zarząd. Najlepszy marketing. Najszybciej sprzedane bilety na mecz. Najwspanialsi fani. Najsłynniejszy sektor kibicowski na świecie. Najpiękniejsze podprowadzające. Wszystko to charakteryzuje Motor Lublin! Skąd, jak, dlaczego? To długa historia. Naprawdę długa…
Szaleństwo przy Nowej Drodze i chłopak ze Żmigrodu
Historia Lublina liczy ponad 700 lat, a historia lubelskiego żużla ponad 70. Pierwsze w mieście zawody w tej dyscyplinie rozegrano w sąsiedztwie obecnego stadionu, przy Nowej Drodze (dzisiejsza ul. Piłsudskiego) 21 września 1947 roku. Był to turniej o Puchar „Życia Lubelskiego”, a kibice emocjonowali się jazdą zawodników, stojąc… wewnątrz toru! Zachwyt nieznanym wcześniej w Lublinie sportem był totalny, tym bardziej, że imprezę wygrał chłopak z sąsiedztwa, 16-letni Włodek Szwendrowski.Jego dziadek i ojciec prowadzili warsztat mechaniczny przy ul. Żmigród. To właśnie tam młody zawodnik zaraził się pasją do motoryzacji. Już jako mały chłopak podkradał motocykle z garażu i szalał po żmigrodzkich kocich łbach. Jego opiekunowie i sąsiedzi, choć oficjalnie marszczyli na to brwi, pod nosem przyznawali, że malec ma niesłychaną smykałkę do motorów. Mieli rację. Najpierw Włodek wygrał pierwsze w historii zawody żużlowe w Lublinie, a potem, już jako Pan Włodzimierz, rozsławiał miasto na międzynarodowych arenach. Szwendrowski był pierwszy Polakiem, który dwukrotnie wywalczył tytuł Indywidualnego Mistrza Polski, a także pierwszym Polakiem, który pokonał w wyścigu aktualnego mistrza świata. Dokonał tego dwukrotnie, w Warszawie i Manchesterze, pokazując na mecie plecy słynnemu Peterowi Cravenowi.
W górę i w dół
Motor wychował przez lata wielu znakomitych zawodników, ale na sławę miary Szwendrowskiego musiał czekać kilka dekad. W 1976 roku zespół pierwszy raz w swojej historii awansował do najwyższej klasy rozgrywkowej, ale pożegnał się z nią już w następnym sezonie. „Koziołki” powtórzyły ten wyczyn 5 lat później, by… znów spaść z ligi po roku. Na dłużej udało się zagościć w elicie po awansie w 1989 roku. Bez wątpienia najważniejszym krajowym zawodnikiem Motoru, wybranym zresztą później „najlepszym lubelskim żużlowcem 60-lecia”, był Marek Kępa. Słynący z pedantycznego podejścia do sprzętu jeździec, imponował odwagą, walecznością i nieustępliwością. Skład uzupełniali inni słynni wychowankowie (np. Jerzy Mordel, Dariusz Śledź), ale największy sukces nie byłby możliwy bez pomocy… kosmity!
Szalone lata dziewięćdziesiąte
Właśnie tak. „Kosmita” to najczęściej powtarzane słowo przez tych, którzy próbują opisać wygląd i styl jazdy Hansa Nielsena. Wielki Duńczyk był w końcówce lat ’80 bezsprzecznie najlepszym zawodnikiem globu. Miał na koncie 3 tytuły indywidualnego mistrza świata i kilkanaście złotych medali wywalczonych z reprezentacją Danii. Wszyscy nazywali wtedy Nielsena „Profesorem z Oxfordu” (reprezentował ten klub w lidze brytyjskiej) i nic dziwnego, że mało kto wierzył, że zatrudnienie go w polskim klubie, to nie bujda na resorach. Tym bardziej, że debiut Nielsena w barwach Motoru zaplanowano na 1 kwietnia 1990 roku. „Żart primaaprilisowy” – szeptali na ulicach mieszkańcy Lublina. A jednak Hans dotarł na mecz, założył plastron „Koziołków”, wyszedł na prezentację odziany w szalenie elegancką skórę, a potem wyczyniał na torze takie rzeczy, że ludzie, którzy wrócili po meczu do domów, przekonywali swoich bliskich, że tego dnia przeżyli spotkanie trzeciego stopnia. Że w Motorze Lublin jeździ kosmita. Żaden inny polski klub nie zatrudnił wcześniej gwiazdy tego formatu. Motor Lublin przetarł kolejny szlak na polskiej żużlowej mapie.
Drużyna na medal
W swoim drugim sezonie w barwach Motoru Hans Nielsen poprowadził zespół do największego sukcesu w historii. W 1991 roku Motor Lublin wywalczył srebrny medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Stadion nie mógł pomieścić wszystkich chętnych do oglądania meczów ukochanej drużyny. Polskę obiegały zdjęcia fanów wiszących na płotach, siedzących na drzewach i dachach okolicznych budynków – każdy chciał zobaczyć w akcji najlepszą ekipę w historii miasta, prowadzoną do boju przez żużlowca wszech czasów. Sen trwał 5 lat…
Ponad dwie dekady letargu
W 1995 roku Motor spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej. Kilka razy zbliżył się do elity, ale o wiele częściej okupował dolne rejony tabeli, także w trzeciej lidze. Brakowało pieniędzy, sukcesów, dobrej organizacji, a z czasem nawet kibiców. Na mecze chodziło grono najwierniejszych fanów. O nowych, w czasie marazmu sportowego, nie było łatwo, starzy z nostalgią wspominali lata świetności i marzyli o powrocie do elity. W klubie zmieniali się zawodnicy i działacze, którzy próbowali podnieść go ze zgliszcz. Nieskutecznie. W 2016 roku drużyna z Lublina nie przystąpiła w ogóle do rozgrywek ligowych. Wszyscy czekali na nowe nazwisko, które tchnie życie w zasłużony organizm. Ale życie tchnęło nazwisko dobrze znane.
Motor. Reinkarnacja
Jesienią zapadła decyzja o przywróceniu lubelskiego klubu na żużlową mapę Polski. Pomysł zainicjował Piotr Więckowski, a wkrótce do pomocy ruszył Jakub Kępa, syn słynnego żużlowca Motoru. Tercet sterników uzupełniła Aleksandra Marmuszewska i machina poszła w ruch. Odrodzony Motor od początku imponował na wielu polach: sportowym, marketingowym, a przede wszystkim – społecznym. Reaktywowany klub pierwszy w historii, w dwóch kolejnych latach wywalczył awanse do wyższych lig. Jako skazywany na klęskę beniaminek PGE Ekstraligi pewnie utrzymał się w elicie. Każdy mecz „Koziołków” jest wielkim świętem miasta, a trybuny dosłownie pękają w szwach.Motor bił rekordy frekwencyjne na wszystkich ligowych poziomach, a komplety biletów sprzedawały się… w niespełna minutę. Lublin oszalał na punkcie swojej ukochanej drużyny. W świat poszły obrazki długich nocnych kolejek przed kasami, a jako że biletów brakowało zawsze – część kibiców wynajmowała podnośniki, by z wysokości kilkudziesięciu metrów dopingować swoich bohaterów. Lubelska „podniebna trybuna” wzbudziła zainteresowanie na całym świecie, a reportaże o kibicach Motoru pojawiły się nawet w BBC.
Niemożliwe? A co to znaczy?
Przed obecnym sezonem Motor wzmocnili nowi zawodnicy. Mateusz Cierniak i Krzysztof Buczkowski przylecieli do Lublina helikopterem i wylądowali na środku stadionu! Czemu nie? W Lublinie bawią się na grubo. I wszystko im wychodzi! Pierwszy raz w historii zespół awansował do fazy play off zawodowej Ekstraligi i od razu przebił się przez półfinały.Motor dwukrotnie pokonał Stal Gorzów i wystąpi w wielkim finale. Kibice podziękowali swoim bohaterom kilkunastominutową owacją na stojąco. Wszyscy mają świadomość, że to historyczne chwile klubu i miasta. Zawodnicy, zarząd i fani Motoru wiele razy w ostatnich latach dowiedli, że dla nich niemożliwe po prostu nie istnieje.
Kibice, słynący z fantastycznego, gorącego i prowadzonego w duchu fair play dopingu (dostali za to nawet specjalną nagrodę Ekstraligi), mocno wierzą w swoich zawodników. Lubelski żużlowy sen trwa w najlepsze i wygląda na to, że nikt w mieście nie ma ochoty się budzić. Na pewno nie przed finałami najlepszej żużlowej ligi świata. A w nich możliwe jest wszystko. W końcu… Lublin to żużel!