Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego ( https://www.facebook.com/photo/?fbid=122172243158263907&set=a.122096781884263907 )
Pamiętacie nieodległe czasy gdy gladiatorzy żużlowego owalu byli „zatrudniani” w różnych przedsiębiorstwach, do których zgłaszali się tylko raz w miesiącu – na Matki Boskiej Pieniężnej? Czasem nawet nie wiedzieli na jakim stanowisku „pracują”, że o umiejętnościach i odpowiedniej szkole takoż praktyce nie wspomnę. No ale za czasów komuny jakoś trzeba było sobie radzić – to i sobie radzono. Okazuje się, że „nowe wraca”, bo identyczną historię mamy obecnie w ZGK Zielona Góra. Czy to przyczyna ostatnich zmian na najwyższych, klubowych szczeblach Falubazu? Nie ma skutku bez przyczyny powiadają światlejsi. Zmiany w lokalnych władzach zapewne także nie pozostają bez wpływu na ruchy kadrowe w klubie. Jako wódz wrócił namaszczony przez właściciela Adam Goliński. To też już było. Choć ten akurat prezes jest bardzo dobrze kojarzony w lokalnym środowisku. Szkopuł w tym, iż obecnie owe „oddelegowania” z ZGK do pracy w klubie stanowią przedmiot zainteresowania Prokuratury. Czy słusznie? Jeśli Firma jest własnością prywatną i prowadzi solidną, dochodową działalność gospodarczą – nic nikomu do tego kogo, dlaczego i gdzie zatrudnia, tudzież na jakich warunkach. Skoro jednak mówimy o spółce miejskiej będącej monopolistą w branży na lokalnym rynku – to już odrobinę razi. Tylko pytanie czy rzeczywiście tak bardzo, by angażować „aż” Prokuraturę? Śmiem wątpić. Tak czy siak w Zielonej Górze nowe… wraca. Będzie stary-nowy prezes, stara-nowa nazwa (Stelmet Falubaz) – zatem do pełni szczęścia brakuje tylko starych-nowych osiągnięć sportowych.
Zewsząd docieraja także sygnały, że źródełko samorządowe niektórym mocno przysycha. Kluby tu i ówdzie już delikatnie narzekają, acz z totalną krytyką czekają – licząc na dodatkowe granty w trakcie sezonu. Czy ma to związek z sytuacją budżetu państwa (potężny deficyt – wprowadzone postępowanie UE)? Z całą pewnością. W ostatnich tygodniach samorządy otrzymały tzw.kroplówkę z centrali. Rzecz w tym, iż owa przyniosła kwoty znacznie, czasami wielokrotnie niższe niż oczekiwane, czyli te, do których przyzwyczaił ten zły poprzedni rząd. Oberwali rajcy rykoszetem i zabolało. Niektórych bardzo mocno. Teraz włodarze miejscy sami muszą więc zacisnąć pasa i szukać oszczędności, stąd kłopoty będących na miejskim garnuszku klubów sportowych. Kwoty spadają choć do końca roku budżetowego wiele może się zmienić i dziś obniżone sumy dofinansowań, drogą zmian i korekt w trakcie roku, mogą się jeszcze zmienić. Sęk w tym, że „zmienić” równie dobrze może oznaczać wzrost jak też spadek… . Czysto teoretycznie ma się rozumieć. W tych okolicznościach przyrody coraz głośniej daje się słyszeć dysputy o zasadności finansowania sportu zawodowego przez samorządy – tak w ogóle, jak też w konkretnej wysokości. Ale to już jednak zupełnie inna historia.
Trochę obok głównego nurtu przemknęła informacja o rezygnacji ze startu na Antypodach przez Kacpra Grzelaka. Powodem miał być brak wizy wjazdowej. Zawodnik występował o pozwolenie czterokrotnie, a mimo to dokumentu nie otrzymał i został przymuszony tym sposobem do rezygnacji. To ja wnioskuję do australijskich działaczy. Skorzystajcie ze sprawdzonych nad Wisłą wzorców. Ożencie chłopaka z opłaconym rozwodem w pakiecie, albo „załatwcie” obywatelstwo „za zasługi” i po problemie. Swoją drogą to pokazuje jak działają Państwa szanujące swoich. U nas Rosjanie zarabiają jako Polacy, a w zestawie mają ułatwione poruszanie się po Europie i nie tylko. Paradoks? Kuriozum? Ależ nie. Znak czasów. Można handlować wszystkim w imię „wyższych celów”. Obywatelstwem również jak się okazuje.
I na koniec. Patrick Hansen znowu poturbowany. Czyżby znak? Tfu. Tfu. Tfu. Jeżeli powszechnie lubiany (i słusznie) Duńczyk pozbiera się na tyle, żeby zdołać jeszcze zaistnieć na szlace jako zawodnik – będę pełen podziwu, ale jednocześnie obaw. Tym razem swojski Hamlet połamał biodro podczas treningu na crossie. Ile można znieść? Jak wielka musi być miłość do ścigania? Jaka determinacja? Nie wiem. Wiem natomiast, że wielu dawno by się poddało.
Przemysław Sierakowski
Fot.ilustracyjne publiczny FB