Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)

Apelowałem ostatnio do szacownych gremiów decyzyjnych, by te pozostały bierne. Ot. Nie udało się. Wzięły one rzeczone na tapet Krosno i dalej używać sobie bez granic. Wszystko naturalnie przy założeniu, że władza jest nieomylna i zawsze wie lepiej. Sama też pozostaje poza podejrzeniem jak żona Cesarza. Czy aby na pewno? Skoro krośnieński owal nie nadawał się do ścigania, to od pierwszego, nie zaś IX wyścigu, co trafnie zdiagnozował Stanley Chomski, postulując przełożenie zawodów na inny, lepszy termin. Nie domagał się walkowera przy pomocy śrubokręta, za co rzeczonemu chwała. Uszanował wysiłki gospodarzy i chciał sprawić gawiedzi widowisko co się zowie, na właściwie przygotowanej nawierzchni. No i… nie posłuchali. A potem ambaras. Starym zwyczajem przykładnie przebiegną po plecach maluczkiego beniaminka, co by mu się odechciało niecnych praktyk, zaś osoby urzędowe odsuną profilaktycznie od pełnienia swych funkcji, pierwej żadnych uchybień nie stwierdziwszy. Tak dla przykładu. Za niewinność. Śmiać się, czy płakać?

Wróćmy do tego co było dobre. Wszak lepsze jest wrogiem dobrego. Nie od dziś. Najpierw tezy. Finał jednodniowy obok cyklu Speedway Grand Prix. Powrót Drużynowych Mistrzostw Świata zamiast Speedway of Nations. Reaktywacja Mistrzostw Świata Par. Transmisje w otwartych kanałach TV. FIM pomagająca w organizacji, także finansowo, a nie kasująca od organizatorów. Podsumowanie – mrzonki. I na tym mógłbym poprzestać. Mógłbym, gdyby nie przeświadczenie, że kropla, choć niespiesznie, to jednak drąży skałę.

Przyjrzyjmy się więc pokrótce argumentom popierającym wstępne tezy. Najpierw finał jednodniowy, poprzedzony gęstym sitem eliminacji, rozsianych po świecie. Nawet tym żużlowo, trzecim świecie. To szansa dla maluczkich, by się przypomnieć, pokazać i wypromować, a choćby nawet jednego czy dwóch zapaleńców potrafiących nie spaść z motocykla. To ruch, który w zamyśle, miałby poszerzyć zasięg terytorialny, dać motywację owym zapaleńcom, odrdzewić zapomniane kraje i coraz mniej liczne tory, a przy tym, z czasem, zapewnić większe przewietrzenie w czołówce. To z kolei wprost prowadzi do sensacyjnych rozstrzygnięć, tych pamiętanych i wspominanych latami. Przy tym na wskroś… niesprawiedliwych. I o to idzie. Sprawiedliwie to niech sobie jest w SGP. Tu ma się dziać, a kibice kochają niespodzianki. Można w skokach narciarskich, z porównywalną liczbą liczących się nacji, rozgrywać Puchar Świata niezależnie od mistrzostw globu, bo to napędza koniunkturę, to dlaczego nie w speedwayu? Bo FIM postanowiła oddać pole walkowerem? Słaby „argument”.

W kolejnym, równoległym etapie, rezygnujemy z czegoś na kształt świdra czyli SoN, a w to miejsce przywracamy regularne DMŚ. Już teraz, a może słuszniej byłoby napisać, jeszcze teraz, znajdzie się kilka nacji, zdolnych poskładać czterech żywych i jednego rezerwowego, którzy wiedzą jak utrzymać się na motocyklu. Dla tych słabszych, z jednym, dwoma przyzwoitymi grajkami i pozostałymi na poziomie szkółki, byłyby eliminacje, gdzie znowu lokalni matadorzy mogliby się pokazać i promować siebie jak i dyscyplinę. No i mielibyśmy wreszcie pretekst do powoływania kadry narodowej. W końcu to mistrzostwa świata, a nie żaden SoN, czy inne „resztki świata”.

Jednocześnie z tymi dwoma – trzeci ruch. Wracamy do rozgrywania MŚP. I chętnych więcej, bo obsada reprezentacji praktycznie tylko dwuosobowa i szanse tych niedocenianych relatywnie większe. Tu już tym bardziej pole dla włodarzy by prężyć muskuły i udawać wielkość dyscypliny. I nadal ma być niesprawiedliwie, bo to wbrew pozorom, my kibice kochamy. Przynajmniej będzie się o co spierać przez długie zimowe wieczory.

Do kompletu brakuje jeszcze tylko telewizji. Najlepiej otwartego kanału, a nie stacji z dostępem dla Kowalskiego za pieniądze. Dla niego niemałe. Warto zatem rozważyć, czy nie oddać praw za darmo, byle tylko chcieli promować dyscyplinę. Najlepiej na cały świat. Zastanówcie się. Czy gdyby nie bezpłatne relacje w Eurosporcie, wiedzielibyście o mistrzostwach świata drwali, bądź zmaganiach strongmanów, albo takim curlingu? My dziś z żużlem nie jesteśmy nawet na tym poziomie promocji. Dla przeciętnego Kowalczyka w Warszawce speedway, to jak wyścigi wielbłądów. I on nie żartuje. Tak to widzi.

W tym kontekście FIM nie może doić organizatorów na każdym etapie ile tylko można, ale stworzyć sponsorski pakiet promocyjny, na bazie cyklu SGP. A z tych banknocików delikatnie dotować poczynania półamatorów na bardzo wstępnym etapie eliminacyjnym. Żeby nie musieli dokładać do interesu. Warto też przemyśleć powrót do tradycyjnych czwórmeczów reprezentacji narodowych. Nie sztucznych tworów sponsorskich jak w Best Pairs, bo z kim tu się identyfikować – no sorry. My mamy lać wrogów. Na tym to polega. Że niskie pobudki? A kto powiedział, że to wszystko ma być wyższa kultura bankowości, by zacytować reklamę. Sprawdza się patriotyzm, przy tym lokalny matador jednorazowo w reprezentacji i mamy emocje są więc kibice. Z juniorami można próbować tego samego i także tradycyjnie, nie tylko nad Wisłą, ale w każdym kraju uczestnika zabawy. Wartości szkoleniowe ze starcia w boju na różnych obiektach, w różnych miejscach – nie do przecenienia. Ileż pożytku by to dało w porównaniu chociażby z karaniem za źle ubraną czapeczkę sponsora ligi. Dwa światy.

Skoro zaś wywołujemy bezkrwawą rewolucję, to jeszcze ograniczenie liczby lig dla zawodników. Na dzień dobry żadnych gości jak byśmy ich nie nazwali, w obrębie jednej federacji. Dałeś ciała z kontraktami zimą? Twój problem. Dalej FIM-owska regulacja obwieszczająca ilość obcokrajowców w składach. Radykalna. A jak ktoś boi się rozporządzeń UE w kwestii swobodnego przepływu pracowników, to można odwrotnie. Narzucić ilość krajowych rajderów w zestawieniu meczowym i po herbacie. Polak potrafi. Nawet ożenić chłopaka, albo paszport kupić, jeśli taka potrzeba.

No i na koniec ruch najłatwiejszy. Likwidujemy funkcję komisarza toru, bo inaczej oni, pod presją i ciężarem „wytycznych” zlikwidują nam żużel, tak jak już wysłali do archiwum jakiekolwiek próby ścigania. Kto wpadł na idiotyczny pomysł, że tor na całej długości i szerokości ma być jednakowo przyczepny? Pomijając fakt, że w praktyce oznacza to wyłącznie skałę uniemożliwiającą ściganie, to przecież logiczne, że rozpędzając się pod płotem na betonie przejedziemy kilkanaście metrów więcej od rywala przy kredzie, też na betonie. Tylko on ma mniejszy dystans do przejechania, to jak go niby wyprzedzić? Zarysujmy delikatnie przynajmniej szeroką, by było o co koło oprzeć i dajmy nawet teoretyczną szansę pościgania się po minimum dwóch ścieżkach. Niby już można, a praktyka nie potwierdza. Niestety.

Kiedy się już obudziłem, znowu był normalny, szary dzień, choć nieco upalny. Tylko mrzonki? Nie chcę współczesnej, dobrze opakowanej w sreberko, hermetycznej i niestrawnej jednocześnie konserwy. Siłą rzeczy żywność, nawet ta pakowana próżniowo, traci walory smakowe i estetyczne. A może jest ktoś w FIM, czy PZM, komu zależy na żużlu, a nie tylko na osobistych korzyściach wprost i pośrednio. Pażiwiom, uwidzim, jak mawiają Rosjanie. Wszak kropla, acz niespiesznie, to jednak drąży skałę.

Są ci niezbędni dla żużla i tacy, którym żużel jest niezbędny. Stanowi odskocznię. Daje szansę, by się promować wśród VIP-ów, by skorzystać z trampoliny do parlamentu lub senatu, by awansować w strukturach związkowej władzy, a wreszcie, by zwyczajnie zarobić solidne pieniądze z kilkoma zerami przy kwocie. Władza i mamona zawsze znajdowały chętnych. Nie tylko w żużlu. Speedway nie jest tu odosobniony, co nie znaczy, że to właściwe i cenione podejście do dyscypliny.

Ile osób w sportowych związkach to ludzie z wyższym wykształceniem branżowym, najlepiej w dziedzinie biznesu. Najchętniej przy tym, z osiągnięciami i wieloletnią praktyką, także bagażem doświadczeń. W przypadku sportów motorowych – np. z toru i własnej działalności gospodarczej. Specjaliści od zarządzania zasobami ludzkimi i marketingu oraz reklamy? Jednego spełniającego wszystkie te kryteria nie sposób wskazać. Trudno nawet zauważyć specjalistów w wymienionych, pojedynczych dziedzinach. Niektórzy przypominają wręcz jako żywo Stanisława Anioła, bohatera serialu komediowego „Alternatywy 4” ze znakomitą rolą Romana Wilhelmiego. Tu przypadkiem wpadła wizytówka, tam selfie z celebrytą, przy niezwiązanej z profesją okazji i już można budować sobie image, przy tym budując pajęczynę zależności, na swoim, lokalnym podwórku. Tylko obiektywnych osiągnięć i jakiegokolwiek pożytku dla ogółu tu nie ma.

Ilu szacownych przedstawicieli władz rozumie potrzeby sportowców, zna budowę i funkcjonowanie motocykla, by decydować o kosztach, wreszcie ma szersze spojrzenie na dyscyplinę, aby mieć świadomość globalnych skutków swych postanowień? Pewnie niewielu, bo nie za skuteczność im płacą, tylko za wierność. Kłopot w tym, że to oni podejmują wszelkie decyzje, bądź jedynie je aprobują, tylko dlatego, że jako „władza” wiedzą lepiej. Inteligencja, zdolność przewidywania, to nie są cechy podstawowe działacza. On ma być mierny, bierny, ale wierny i nie wychylać się bez potrzeby. Praktyka, wydawałoby się, powinna mieć kolosalne, podstawowe znaczenie. Nic z tych rzeczy. To tylko w wypadku, gdy liczyłoby się w tej pracy dobro i rozwój dyscypliny. Czy tak jest w istocie? Nie sądzę, niestety.

Doświadczony praktyk w tym wypadku to zwykle stażysta, świeżo po szkole i dwóch sezonach na krzyż spędzonych w fotelu prezesa z tzw. nominacji, bądź pragmatyczny karierowicz z parciem na szkło, który mimo wielu już życiowych porażek, wciąż żyje w przeświadczeniu o swej wielkości i nieomylności, pozwalającemu bezkrytycznie i mozolnie budować „Aniołowe” (z Alternatywy4) zależności. Bycie, nomen omen, członkiem pozostaje dlań celem samym w sobie. Pokazać się czasem w TV. Rozdzielić klapsy i laurki, bez ograniczeń, wedle własnego „widzimisię”, a wreszcie opatrzeć facjatę i osłuchać nazwisko, żeby… podskoczyć jeszcze pięterko w hierarchii.

Związki to jedno. Polityka – drugie. Żużel stał się dla niektórych trampoliną, przez lokalną popularność i medialność, do parlamentu. Nawet jeśli jedynym celem było „zasiadanie”, to i tak nic z tego awansu nie wynikło dla speedwaya. Jeśli zaś motywacją stały się znacznie szersze wówczas, szczególnie na lokalnym podwórku, możliwości biznesowo-celebryckie, to już trąci Stanisławem Aniołem na odległość. Wszystko robi się po coś, zaś połechtanie własnego, często przerośniętego do granic, ego, to najmniej istotny czynnik. Czego takiego pożytecznego zdołali dokonać dla ukochanej, rzekomo, dyscypliny nasi żużlowi celebryci i parlamentarzyści? Obawiam się, że niewiele, żeby nie zaryzykować, że nic. Pozyskali sponsorów tytularnych z dużymi pieniędzmi dla ligi? Zawojowali wspólnie, ponad podziałami, o cokolwiek? Ktoś powie – mrzonki. Niekoniecznie. Istnieje pojęcie lobby. Jeśli razem, mocno i skutecznie lobbowaliby politycy na rzecz lig żużlowych, zamiast tylko biernie czekać na instrukcje w sprawie kolejnych głosowań, w innych kwestiach, to szanse byłyby znaczne. Nie przekonamy się, bo nie dają nam parlamentarzyści najmniejszej szansy.

To wszystko i tak jeszcze nie jest najgroźniejsze. Najpodlejszy gatunek tego sortu to łowcy kasy. Tu i teraz. Jeśli nie ma okazji, to należy ją stworzyć. Przez krótki czas, nieco dłuższy – bez znaczenia. Byle skutecznie. Byle wytargać, ile się da. A że klub, przy okazji, leci na pysk, że brakuje środków na realizację podstawowych, wydawałoby się celów, to nieistotne. Wpadam na chwilę, doję ile zdążę przed katastrofą i najlepiej bezpiecznie, ewakuuję tuż przed tąpnięciem. Naturalnie z przytulonymi wcześniej biletami NBP w zębach. No bo dla nich zawsze musi być zapłata. Choćby cała reszta waliła się w gruzy, oni „muszą” zarobić. A że przy okazji poczynania te podpadną pod wykorzystywanie stanowiska do osiągnięcia prywatnej korzyści, że to działanie na szkodę dowodzonego podmiotu. Nieważne. Kasa jest, to i na dobrego, sprawnego papugę wystarczy. Ten przeciągnie ile się uda. A to odwołania, biegli, apelacje, kasacje, trybunały. Tak można przez kilka dobrych lat. Wywinę się koniec końców bez uszczerbku dla finansów, a nadszarpnięty wizerunek w tej sytuacji, to tylko niewielkie koszty własne. Zresztą ludzie szybko zapominają. Media wynajdują nowe sensacje i owo przestępstwo przestaje kogokolwiek interesować. A przez tych kilka lat opóźniania adwersarzom, czy następcom też się może noga powinąć i będzie okazja wrócić w roli skrzywdzonego wcześniej, dziś Zbawiciela. Bom przeca bogaty i oczyszczony. Prawda, że zimne, bezczelne i wyrachowane rozumowanie? Ale jakże prawdziwe i częste. Funta kłaków nie postawię, że zupełnie irracjonalne. Zbyt wiele przykładów z życia. Różne FOZZ-y, Bagsiki, Amber Goldy. Każdy czas i dziedzina życia mają swoją Zmorę po jakiegoś Grzyba, czyż nie?

A żużel? Mimo sztormów, dalej dzielnie płynie na starej krypie. Choć bez remontu skorupa coraz mniej odporna na uderzenia. Pora do stoczni. Czas na gruntowny lifting, wręcz odbudowę. Tylko czy „władzom” wystarczy wyobraźni, by to przewidzieć i właściwie zareagować? Śmiem wątpić. Po owocach ich poznacie – jak powiada Pismo. Tyle, że kondycja dyscypliny przypomina dziadka astmatyka, którego zmora dusi, a ten już obiektywnie, ledwie zipie i długo nie pociągnie bez respiratora.

fot.ilustracyjne – publiczny fb