Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)

Zatrwożyłem się nie na żarty słuchając niedawnego wywiadu jakiego udzielił czołowy polityk obozu przejmującego rządy – Sławomir Nitras. Pono ony kandydatem na ministra sportu. Jeśli przyjąć błędne założenie, acz pokutujące w wielu kręgach, że na sporcie to każdy się zna, może być i Nitras aspirującym do tak eksponowanej służby. Tenże nieuprzejmy był pośrednio donieść, że apele m.in. gorzowskiego senatora i tamtejszego adwokata mogą przynieść zgubny efekt. Nie tylko dla szlaki i poszczególnych klubów tejże, ale sportu w ogóle. Oto bowiem imć Nitras oświadczył, iż spółki skarbu państwa, jego zdaniem, powinny finansować wyłącznie sport młodzieżowy i szkolny. Nie widział w rzeczonej rozmowie pan polityk powodów, by te państwowe molochy dopłacały do dyscyplin, czy klubów, gdzie np. występują obcokrajowcy. No to sport wyczynowy na światowym poziomie przyjdzie nam oglądać w telewizji. Do kompletu jeszcze przywrócą przepisy o podobnie zawężonym finansowaniu sportu przez samorządy i zaduszą rodzimych potentatów, nielicznych acz światowych ,w biało-czerwonym wydaniu. Jeśli był to zabieg pod publiczkę, bowiem mówiącemu wydawało się, iż głosi epokowe odkrycia, które zostaną dobrze odebrane przez gawiedź – to ewidentnie nie poszło. Jeśli były to, przepraszam za określenie, wiem że to polityk – szczere opinie – tym gorzej. Widać obóz władzy zamierza pomóc leciwemu senatorowi i nie zmuszać onego do zapowiadanego stawania na głowie, co w jego wieku i kondycji byłoby wielce karkołomnych przedsięwzięciem. Naturalnie sarkazm, acz zasłużony. Nie wydaje mi się, by panowie Komarnicki lub Synowiec mieli aż taki wpływ na partyjne szczyty. Tylko czy przy okazji nie próbują wylać dziecka z kąpielą? Moim zdaniem – tak. I tu, o ile zapowiedzi posła Nitrasa miałyby się zmaterializować w najbliższej przyszłości, gotów jestem uwierzyć liderowi Agrounii Michałowi Kołodziejczakowi, gdy ten opowiadał o rzekomym cofnięciu nas do Średniowiecza za sprawą Donalda Tuska i jego ekipy. Wtedy co prawda nie spodziewał się pewnie na czyich plecach za chwilę zdoła się wywindować, ale porównanie było tyleż barwne, co celne. Jeśli więc owe Hiobowe wieści się ziszczą, przyjdzie nam organizować pielgrzymki. Nie. Nie pod Jasną Górę. Do Gorzowa. W „podzięce” za skuteczne zburzenie tego, co było dobre ma się rozumieć. Burzyć zawsze łatwiej niźli tworzyć. Szkoda, że rykoszetem oberwie nie tylko żużel i „znienawidzony” Lublin. Powtórzę więc za Janem Kochanowskim:

Cieszy mię ten rym: „Polak mądry po szkodzie”;

Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,

Nową przypowieść Polak sobie kupi,

Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.

Brawo orędownicy moralności Kalego. Pogratulować. Kawał solidnej, rzetelnej, nieprzemyślanej, destrukcyjnej roboty. Na złość mamie odmrożę sobie uszy? Można i tak skoro ktoś czuje powołanie.

Nawiązując zaś do przekonania o znajomości sportu wielu ignorantów. Com ja się naczytał i jeszcze pewnie wielekroć naczytam wpisów, takoż komentarzy o konieczności odmłodzenia i przewietrzenia, z jednoczesnym pozbyciem się (delikatnie rzecz nazywając) starych repów, a to w kontekście dyscypliny czy reprezentacji, której akurat nie idzie. Nic prostszego wydawałoby się. Zwalniamy doświadczonych wyrobników, którym to rzekomo już się nie chce i w to miejsce promujemy młodych, zdolnych, perspektywicznych. Genialne i możliwe do wykonania błyskawicznie. Czy aby na pewno? Starzy nie muszą być wirtuozami, ale nabrali przez lata startów sportowej ogłady. Wiedzą jak szanować skórę, w co się nie pchać bo grozi kontuzją, bądź katastrofą wynikową, a że czasem brakuje fantazji, to i zrozumiałe. Swoje odcierpieli, a teraz zamierzają dotrwać jak najdłużej. Trochę jak z przysięgą Hipokratesa. Po pierwsze – nie szkodzić. Jeśli zdołasz ich zmotywować, przekonać do siebie, wyegzekwować raz jeszcze solidne podwaliny, fundament, podczas treningów – nie jednego pozytywnie zaskoczą. Młodych zdolnych najpierw zaś należałoby w ogóle mieć. I nie mówimy o reprezentantach kadry U17 w kopaniu nadmuchanej skóry, na gościnnych występach w Indonezji, gdzie udowodnili, iż zdolnymi są. Do wszystkiego. Tylko te ich „osiągnięcia” niewiele miały wspólnego ze sportem i sukcesem. Ze zdrowym rozsądkiem i przewidywaniem także. Z naiwną głupotą zaś bardzo dużo. Czasy mamy łatwe. Bez wysiłku i rozumku można zarabiać krocie. Choćby wywołując jakikolwiek, byle medialny, skandal. To i młodzież niechętna wysiłkowi bez pewności sukcesu finansowego. Bo forsa to Bóg i jedyne kryterium bycia cool. Konsumpcyjne pokolenie. Najlepiej, żeby nic nie robić a mieć. Dosłownie. Najlepiej finansowo. Jedyne dziś kryterium podjęcia próby czegokolwiek. Jest kasa? Ogromna? No dobra. Poliżemy z czym to jeść. Trudne czasy kreują twardych ludzi. Twardziele zapewniają łatwe czasy. Te łatwe zaś „produkują” leniwych, zadufanych, rozrywkowych mięczaków. Jakie mamy czasy współcześnie? Mam teorię, a Wy?

Spójrzmy jak kurczą się liczebnie i starzeją sportowcy ze światowego TOP-u nie tylko w żużlu. Globalnie. Przykład? Ruszyły skoki. Obecnie grajek w okolicach trzydziestki to młokos. Prawie czterdziestolatków takoż niemało. A młodzi? Pchają się, rozpychają? No raczej. Jeśli nawet wyskoczy od czasu do czasu ktoś utalentowany, to za chwilę przepada jak kamień w zderzeniu z dorosłą konkurencją i uciechami życia. Nie pamiętają żółtodzioby, że bez pracy nie ma kołaczy. Najpierw fundament, podbudowa treningowa przez krew, pot i łzy. Cała reszta, jeżeli w ogóle, to jedynie oprócz, nigdy zamiast. Kto miał ich tego nauczyć? Od początku edukacji słyszą tylko o swych prawach, wiedzą gdzie, jak Pawka Morozow, założyć wapniakom niebieskie karty, a jeśli się trafi trudniejszy „przeciwnik”, to biała flaga z cwaniactwem w pakiecie. Słyszymy wtedy o traumie, depresji, psychologach itp.itd. Obowiązki? Pojęcie nieznane. Abstrakcyjne i czysto teoretyczne. Tyle tylko, że sami poniekąd za ten stan rzeczy odpowiadamy. Każdy chciałby latorośli nieba przychylić. Kupić sukces, sławę. Często kupić w rozumieniu dosłownym. Z jednej strony zwolnienie z w-f od zaprzyjaźnionego medyka, a z drugiej kompletnie nieuzasadnione przekonanie, że oto nasz Iruś będzie drugim Małyszem. Ale to zwyczajnie niemożliwe. Junior najpierw musi chcieć i ostro zasuwać, a i to nie gwarantuje niczego. Poza wszystkim niezbędny jest talent, smykałka. Jeśli masz stado kandydatów, nawet przez naturalną selekcję, przebiją się jedynie najwybitniejsi, konsekwentni i pracowici, ale będą. Jeżeli zaś masz nielicznych „wybranych” dzięki zasobności portfeli rodziców – nic dobrego z tego nie będzie. I tak to zaczyna wyglądać. Sport nie jest już oczywistą trampoliną do lepszego życia i lepszego świata. W krajach rozwiniętych ma się rozumieć. Stąd pewnie taki a nie inny skład np. Niemców w piłę, kosza, czy cokolwiek związanego ze sportem wyczynowym, czytaj wysiłkiem. Sami mniej lub bardzo opaleni Aryjczycy. I te „typowo germańskie” nazwiska. Świat się zmienia. Pytanie tylko, czy rzeczywiście na lepsze? Być może za kilkanaście lat jedyną rozrywką pozostaną konsole, a sport jako taki przejdzie do lamusa. Kto wie.

Żeby zaś nie kończyć tak ponuro. Nasi powoli wracają do mekki. Na Wyspy znaczy. Nie ma lepszego miejsca do nabrania szlifu niźli agrafki made in GB. Skusił się Magic w ostatnim czasie. I bardzo dobrze. Bez względu na to, czy sprawiły owo nawrócenie względy czysto sportowe, czy też czysto finansowe. Wiadomo, że Szwedzi mają kłopoty. Stawki spadają. Wyspiarze takoż nie rozpieszczają pod tym względem, jednakowoż można stworzyć sobie w UK bazę, a zarabiać podobnie jednorazowo jak w kraju Trzech Koron, acz znacznie częściej. Bywa, że za jednym podejściem na Wyspach zalicza się po 2 czasem 3 imprezy. Per saldo – bardziej opłacalne wprost od Skandynawii, a już o korzyściach szkoleniowych nie wspomnę. No i sprzęt aż tak się w Anglikowie nie wyjeżdża. Krótkie agrafki, zatem nie ma sensu pedałować na full gwizdek, bo można skończyć wyścig przed czasem, w trzecim rzędzie trybun. Anglia uczy pokory. Tych rozumniejszych także warsztatu. Jeździeckiego i technicznego. Dopasowanie motocykla to jedno, zaś umiejętne operowanie gazem i sprzęgłem – drugie. Kąty, ścieżki te pojęcia w UK nabierają realnego kształtu, nie tylko na potrzeby wywiadu w TV. Nieoceniona wiedza, mająca przełożenie wprost na nasze lotniska. Umiejętności nie do przecenienia. Nareszcie chciałoby się rzec. Oby kolejni również obrali ten kierunek. Bartoszowi takoż by nie zawadziło.

No i jeszcze. Pamiętacie Romana Kluskę? To ten od Optimusa, którego skończyła policja skarbowa. Sprawa pokazała opinii publicznej nieprawidłowości w działaniu polskiej administracji publicznej, w szczególności resortów finansów, sprawiedliwości i obrony. Według Kluski – i zgodnie z późniejszymi wyrokami NSA – działania podejmowane wobec biznesmena nie miały podstaw prawnych, były prowadzone w sposób naruszający standardy państwa prawa i miały charakter zorganizowanej nagonki. W konsekwencji posady stracili szefowie Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Po nagłośnieniu przypadku Romana Kluski prasa zajęła się analizowaniem innych przypadków polskich biznesmenów, którzy – jak twierdzili – zostali jedną decyzją Urzędu Skarbowego pozbawieni nie tylko majątku, ale też pieniędzy na potencjalną obronę (kosztowne, długotrwałe analizy prawno-skarbowe). Podobno to już historia. A gdzieżby tam okazuje się. Dlaczego o tym? Marek Grzyb. Były prezes Stali Gorzów. Biznesmen. Wygląda na to, że jest kolejną ofiarą urzędniczego „przejęcia się rolą”. W tych godzinach Naczelnik Wielkopolskiego Urzędu Karno-Skarbowego w Poznaniu, po niemal dwóch latach niszczenia człowieka i wizerunku, z praktycznym unicestwieniem Firmy w pakiecie, zwanego dalej „kontrolą”, wydał „Informację”, bo tak ów dokument równoznaczny z decyzją, nazywają w swej nomenklaturze urzędnicy. Cóż to za sensacyjne potwierdzenia zarzutów powodujących kilkumiesięczne aresztowanie tam znajdujemy? Ano… żadnego! (sic!). Kuriozum. Pan Naczelnik „informuje”, iż blisko dwuletnia kontrola potwierdziła… niewinność Marka Grzyba! Ściśle. Jak to ujęto – „nie wykazała nieprawidłowości” w dziedzinie domniemanego finansowania terroryzmu, takoż nie potwierdziła zarzutów w kwestii prania brudnych pieniędzy. Coś mi mówi, że Skarb Państwa znowu wybuli. Słono wybuli. Pewnie polecą też głowy. No i pewien Mecenas, ostatnio doradzający przegonienie spółek skarbu państwa z żużla, a już pokonany w sprawie o zniesławienie, ma się zapewne z pyszna. Brakuje tylko umoczenia jednego z portali, a najlepiej personalnie jego… chciałem napisać dziennikarza, ale mi przez klawiaturę nie przeszło, napiszę więc „przedstawiciela”. „Afera” na Teneryfie, szeroko i jednoznacznie opisywana – sąd nie potwierdził sensacyjnych doniesień redaktora. „Afera” z rzekomymi nieprawidłowościami w finansowaniu, ściślej rozliczeniu dotacji – Prokuratura rakiem i po cichu wycofuje zarzuty, a rzeczony pismak smarował ochoczo, ferując kategoryczne wyroki. Teraz jeszcze okazuje się, że Marek Grzyb jedyne co mógł wyprać, to własne koszule. Bez wybielacza. Ciekaw jestem bardzo dalszego ciągu, bo to z pewnością nie koniec. Zapewne nastąpi kontrofensywa pokrzywdzonego. Wziąwszy jednak opieszałość poczynań naszego, przepraszam za określenie „wymiaru sprawiedliwości” – dłuuugo potrwa nim się dowiemy, ale będę cierpliwy. „Kontrolowali” niszcząc firmę i człowieka, to tym bardziej interesujące, czy kto i w jakim zakresie beknie.

I na koniec. To kto spaprał tor w Krośnie podczas niedoszłego finału IMP? Oficjalnie nadal nie wiadomo. Czekam więc takoż cierpliwie.

fot. ilustracyjne – publiczny fb