Zapraszamy na kolejny artykuł Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)
Żużlowe ligi, a w nich ponad 30 klubów. Wszędzie dostatek i zabezpieczenie finansowe. Wynik zależy wyłącznie od kompetencji działaczy i jakości szkolenia. El Dorado, ziemia obiecana i wszech obecny „haj lajf”. Co brałem? Jedynie atak wizjonerstwa i nieokrzesanego hurraoptymizmu.
Lewiszyn, Kvech, Dróżdż, Niedźwiedź, Koza, Fazekas. A świeżo doszli nowi seniorzy, bez większych perspektyw na przetrwanie, a sporo potrafiący i marzący o tym, by ich przygoda ze speedwayem mogła trwać, jak choćby Lampart, Świdnicki, czy Szlauderbach. Do tego wyjadacze z Baranem i Kościuchem. Jeszcze Riss, Covatti i już dwa, może trzy zupełnie nowe teamy w II lidze mają kim jeździć, nie gorzej od Wandy, bądź Piły.
Ile trzeba pieniędzy, by rozpoczął starty? Moim zdaniem maksimum 2 miliony złotych. Relatywnie niewiele. Wiele miast, wiele samorządów stać na taki „luksus”, bez najmniejszego wysiłku finansowego, tylko nie chcą, bądź o istnieniu dyscypliny nie ma kto ich uświadomić. Pytanie, gdzie mieliby startować?
Patrząc na geografię naszego żużla widać spore łysiny. Zachodnie wybrzeże ze Szczecinem i Świnoujściem. Warmia, Mazury i Podlasie z Olsztynem, Białymstokiem, dalej Elbląg. Górny Śląsk i Zagłębie z Katowicami, Chorzowem, Zabrzem, Gliwicami, czy mającymi za sobą epizody ligowe Bytomiem i Czeladzią. Są bogate Puławy z „Azotami”, Konin z kopalnią, Kwidzyn z Celulozą, Bełchatów i wiele innych. Takich, które jak Warszawa, czy Katowice zaliczyły krótką przygodę z żużlem, nawet wpisując się w historię pojedynczymi krążkami. Takich jak Świętochłowice, bądź „chwilowo” upadły Kraków – znanych i uznanych. I takich jak Przemyśl, które siłami nielicznych entuzjastów, próbują wskrzesić ściganie na swym terenie. Czego im trzeba? Ludzie by się znaleźli. Potrzeba wiedzy, umiejętności i owych 2 milionów na start. Skąd taka kwota?
Przyjmijmy, że stadion z torem do remontu lub dostosowania jest. Z trybun, licząc po 25 zł za bilet i frekwencją na poziomie tysiąca osób, za siedem spotkań ściągniesz raptem 175 do 200 tysięcy – zbyt mało. Zakładając start od zera, potrzeba dwóch ciągników, polewaczki, nieco sprzętu rolniczego z bronami na czele, walca. Jeśli założymy odkupienie używanego sprzętu i reanimowanie we własnym zakresie lub ściślej, siłami zaprzyjaźnionych zakładów, to dochody z trybun powinny zabezpieczyć didaskalia, czyli osprzęt i wyposażenie (jeszcze maszyna startowa, dmuchawiec, pulpit sędziowski, nagłośnienie, zegar dwóch minut i takie tam niezbędne „drobiazgi”). Zatem kibice pozwolą zabezpieczyć zawody, ale zespołu nie utrzymają. Na drużynę, sztab szkoleniowy i pracowników – wszystko naturalnie okrojone do niezbędnego minimum – trzeba już znaleźć.
Jeśli masz tor, który należy tylko uzdatnić, pół biedy. Jeśli miejsce do ścigania trzeba by zbudować od podstaw – gorzej. W Warszawie, czy Przemyślu ciężko, bo wizytowych obiektów nie ma. A propos stolicy, to jakoś tak niemrawo i bez żużlowych fajerwerków w największych metropoliach. Nawet wykorzystując któryś z istniejących, zarastających, mniejszych stadionów, tor należałoby uruchomić od „początku stworzenia świata”. Zatem projekt z odwodnieniem, grys sjenitowy i znowu wydatki. Patrząc jednak na koszty i główne źródło finansowania większości ekstraligowych teamów, czyli budżety samorządowe w połączeniu z dotacjami z podmiotów komunalnych, wiele miast stać bez zająknienia, na wydatek rzędu 2 milionów na początek, a potem wspomaganie kwotą o połowę niższą na drugoligowy start i takowe warunki.
Dlaczego tego nie robią? Bo nie ma ich kto „zachęcić”. Lobbując, otwierając oczy, a przy okazji, nie bądźmy zakłamani, pokazując, ile przy tym firma szwagra może zarobić. W końcu to, może lokalna, ale jednak polityka – interes musi być, a kasa się zgadzać. Przynajmniej na budowę i otwarcie z pompą, wstęgą i oczami oraz kamerami tamtejszych mediów. Bez tego ani rusz. Entuzjaści żużla to zwykle pasjonaci, ale ze średniej, tak to określę, klasy, zatem ze średnim takoż przełożeniem na skuteczność w Ratuszu. Sami oferują głównie gorące serca. Potrzeba lokalnych celebrytów, guru biznesowych, czy politycznych, najlepiej chorych na żużel. Żużlowy Klub Parlamentarny miałby tu pole do POPiS-u, że tak to ujmę. Nawet najlepsza oferta marketingowa, bez „wsparcia”, w obecnych realiach się nie sprawdzi. Jest sucha, a tu trzeba smarować. Do tego wielu miejscowych „naukowców” z konkurencji po kasę, pewnie takie oferty też ma i składa. Efekt reklamowy, początkowo, bo wciąż mówimy o realiach drugoligowych, takoż mizerny. Zatem dobry PR dla siebie i interes dla szwagra to jedyne skuteczne metody, by samorządowców „przekonać”.
A jeśli nie samorząd? W pojedynkę też nie ma co szastać. Boleśnie przekonał się o tym kilka lat temu dziadek Patryka – Piotr Rolnicki. Ten od klubu i toru w Machowej. Teoretycznie więc najłatwiej powinno być ruszyć w największych i najbogatszych miastach.
Samorządy z pokaźnymi budżetami, gdzie drobne na waciki, rzędu 2 milionów rocznie, marnotrawione są co dzień na różne, zbędne acz naukowo brzmiące fantazje, krewnych i znajomych królika, powinny spokojnie dać radę. Że nie marnują? Sprawdźcie na swoim podwórku. Ile kasy wpycha się do kieszeni szwagrów, pociotków i koleżków, pod płaszczykiem przetargów, projektów i innych takich. A potem, że za jeden most w stolicy można by trzy takie wybudować. Grunt, żeby się dobrze nazywało, najlepiej w sposób skomplikowany, więc mało czytelny dla plebsu i już kaska się kręci. A że ów projekt z założenia nikomu niepotrzebny i do szuflady? Kogo to boli. Obiekt znajdzie się w każdym Pcimiu. Mniej lub bardziej dostosowany, ale „nadający się”. To najmniejszy kłopot.
Kiedy już zaś lawina ruszy, kluby i obiekty zaczną powstawać jak grzyby po deszczu, do żużla wpłynie świeża krew… I tu się obudziłem. To tylko sen był zatem?
fot. ilustracyjne – publiczny fb