Występ Betard Sparty Wrocław w inauguracyjnej kolejce PGE Ekstraligi 2025 rozgrzał emocje kibiców. Choć spotkanie z PRES Grupą Deweloperską Toruń zakończyło się porażką wrocławian 41:49, najwięcej mówiło się nie o samym wyniku, lecz o kontrowersjach sędziowskich i formie niektórych zawodników. Głos w sprawie zabrał Jacek Dreczka — ekspert żużlowy, spiker na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu i prowadzący podcast „Mówi się żużel”. W rozmowie z WP SportoweFakty nie przebierał w słowach.
„To była jedna wielka kpina”
Kluczową kontrowersją meczu była sytuacja z czwartego biegu, gdy Robert Lambert wjechał w taśmę. Sędzia Michał Sasień nie wykluczył jednak Brytyjczyka z powtórki, tłumacząc to błędem maszyny startowej. Torunianie wygrali ten bieg 5:1 i objęli prowadzenie, którego nie oddali już do końca meczu. Ta decyzja wywołała falę komentarzy, a jeden z najmocniejszych należał właśnie do Jacka Dreczki.
– Mam ogromny niedosyt po tym meczu. Jasne, Toruń jest bardzo mocny – to było wiadomo już wcześniej – ale wielki niesmak pozostawiła we mnie sytuacja z taśmą Roberta Lamberta. Uważam, że to była jedna wielka kpina, a tłumaczenia Leszka Demskiego w magazynie przypominały mi mało śmieszny stand-up – z każdym kolejnym zdaniem bolały uszy. To popsuło mi odbiór tego wielkiego meczu, bo naprawdę widowisko było kapitalne. To dopiero pierwsze spotkanie sezonu. Myślę, że w trzeciej, czwartej kolejce zapomnimy już, jak Toruń zbudował tę sześciopunktową przewagę. Ale we mnie pozostało uczucie, że gdyby nie ta nieszczęsna sytuacja, wszystko mogło się potoczyć inaczej. Nie lubię takich momentów jako kibic. Chciałbym powiedzieć, że Toruń był po prostu lepszy na torze, ale gdyby nie to zdarzenie, które w mojej ocenie było w 90 procentach błędem sędziego, miałbym satysfakcję, że obejrzałem znakomite żużlowe widowisko dwóch kandydatów do mistrzostwa Polski.
O Kurtzie: „To wyłącznie kwestia przestawienia się mentalnie”
Innym głośnym tematem był słabszy występ Brady’ego Kurtza. Australijczyk, który imponował formą w przedsezonowych sparingach i sięgnął po tytuł mistrza Australii, w Toruniu zdobył zaledwie cztery punkty w pięciu startach, trzykrotnie przyjeżdżając na ostatnim miejscu. Dreczka nie krył zaskoczenia jego numerem startowym i uważa, że Australijczykowi trzeba dać czas.
– Nie wiem, czy został ustawiony z odpowiednim numerem startowym. Osobiście widziałbym go raczej z numerem „4”, z którym pojechał Dan Bewley. Brytyjczyk byłby wówczas doparowym Artioma Łaguty, a jeśli spojrzeć, z kim Kurtz startował jako doparowy, to naprawdę można złapać się za głowę. To były bardzo mocno obsadzone biegi. Dla niego to był pierwszy mecz w PGE Ekstralidze po przerwie, od razu z klasowymi rywalami, przy pełnych trybunach i z niekorzystnym numerem startowym.
– Rozumiem zamysł sztabu szkoleniowego: Dan Bewley jest obecnie w lekkim dołku, więc dostał nieco łatwiejsze biegi. Kurtz jednak już w sparingach pokazał, na co go stać. To wyłącznie kwestia przestawienia się mentalnie. On doskonale wie, gdzie jest, po co przyszedł do Sparty i jak wysokie są oczekiwania. Przecież będzie startował w cyklu Grand Prix. W Toruniu po prostu złożył się splot niekorzystnych okoliczności. Jestem o niego spokojny – myślę, że już w meczu z Falubazem pokaże swoją najlepszą wersję.
O sytuacji w lidze: „Motor jest piekielnie mocny, ale…”
Dreczka zachowuje zdrowy dystans wobec oceny formy poszczególnych drużyn po zaledwie jednej kolejce. Choć podkreśla siłę Orlen Oil Motoru Lublin, zauważa też pozytywy w postawie Sparty i Apatora. Przestrzega przed wyciąganiem pochopnych wniosków.
– Po jednym meczu każdej z drużyn nie wyciągałbym zbyt daleko idących wniosków. U wielu zawodników widać jeszcze brak spasowania ze sprzętem i pewności siebie. Motor jest piekielnie mocny, ale ocenialiśmy go na tle Zielonej Góry, która nie dość, że przygotowała tor pod gości, to w dodatku poza Jarosławem Hampelem tak naprawdę nie rozpoczęła jeszcze sezonu. Z kolei Sparta i Apator już teraz pokazują, że ich zawodnicy są przestawieni na tryb: „jadę o mistrzostwo Polski”. Czy to wystarczy? Trudno powiedzieć. Przed nami mnóstwo meczów, a ryzyko kontuzji jest ogromne. Nie da się ukryć, że siła Motoru robi wrażenie. Juniorzy znowu będą najmocniejsi w lidze. Ale różne przygody mogą jeszcze spotkać każdy klub, tak jak już spotkały Artioma Łagutę.
„Ten balonik był mocno nadmuchany, ale wszyscy go dmuchaliśmy”
Na koniec Dreczka odniósł się do wysokich oczekiwań kibiców przed startem sezonu. W jego ocenie, to naturalne zjawisko, które wynikało z tęsknoty za żużlem. Choć nie wszystko zagrało, ekspert pozostaje spokojny.
– Ogrom pracy czeka jeszcze Dana Bewleya i Marcela Kowolika. Na ekstraligowy tryb musi się jeszcze przestawić Brady Kurtz. Nadzieje były bardzo duże, bo ten balonik był faktycznie mocno nadmuchany, ale wszyscy go dmuchaliśmy, bo po prostu tęskniliśmy za żużlem. I to jest całkowicie zrozumiałe.
Co dalej?
Wrocławianie już w najbliższą niedzielę zmierzą się na Stadionie Olimpijskim ze Stelmet Falubazem Zielona Góra. To szansa na rehabilitację i pierwszy komplet punktów w sezonie. Jak przewiduje Jacek Dreczka – być może będzie to także dzień, w którym Brady Kurtz pokaże swoją najlepszą twarz. A sędziowie? Kibice i eksperci będą ich decyzjom przyglądać się uważniej niż kiedykolwiek.






