Zapraszamy na kolejny felieton z cyklu Piórem Sieraka – żużel niezależnym okiem. (https://www.facebook.com/photo?fbid=124847723685996&set=a.124530137051088)

Stało się. Żużlowy armagedon sprzętowy przemknął przez media niby niepostrzeżenie. Tymczasem nieuchronnie zbliża się apokalipsa. Konkretnie – kres klasycznej szlaki.

Elektryki ocertyfikowane. To jeszcze nie tragedia. O ile kiedykolwiek staną się powszechne, a taki niestety jest trend – to najpierw żużel musiałby kilka, może kilkanaście lat przeżyć, by dożyć. Wygląda jednak na to, że w obliczu pro-ekologicznych, nie do końca uzasadnionych zapędów cywilizowanego, współczesnego świata – szlaka przegra z kretesem. Jeśli zaś komukolwiek wydaje się, że perspektywa elektrycznego napędu jawi się odległą i nierealną – przestrzegam. Przypomnijcie sobie, jak pod koniec ubiegłego stulecia wyglądały Wasze komórki. A jak jest dzisiaj? Minęły raptem dwie dekady, a skok, postęp technologiczny niewyobrażalny, kosmiczny wręcz. Nieszczęścia nie unikniemy. Obawiam się, nie zdołamy uciec przed „nowym”.

Tylko co to właściwie miało by być? Żużel bez hałasu, zapachu, brudu? Jakiś produkt „żużlopodobny”, głównie z nazwy chyba. Dobrze, że mnie już bliżej niż dalej. Może nie doczekam. Co jednak z młodszymi pacjentami, chorymi na szlakę? Emocje przy dźwięku młynka do kawy? Przyjdzie przetrawić, przetrwać i przywyknąć, ale czy zaakceptować? Coś się kończy, coś zaczyna. Tylko ile to „coś” będzie miało wspólnego z dirt trackiem i West Maitland? Świat oszalał… .