Grzegorz Kowszewicz urodził się 14 marca 1975 roku. Jest wychowankiem toruńskiego Apatora. Egzamin na licencję żużlową zdał na torze gorzowskiej Stali mając skończone 16 lat jesienią 1991 roku. Z Torunia żużlowe papiery uzyskali wówczas jeszcze Wiesław Jaguś i Tomasz Bajerski. Kiedy trenował w Apatroze poza żużlem nie widział świata. W barwach Apatora zadebiutował 25 marca następnego roku w towarzyskim meczu Torunian we Wrocławiu z miejscową Spartą, Do czasu tragicznego wypadku na żużlowym torze startował przede wszystkim w rozgrywkach juniorów, Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski a także Pomorskiej Lidze Młodzieżowej. Oczekiwał na swój pierwszy występ w lidze…
W czwartek 3 września 1992 roku siedemnastoletni Grzegorz Kowszewicz pojawił się po raz ostatni na żużlowym torze. Na stadionie Apatora przy ul. Broniewskiego w Toruniu odbywał się wówczas trening, który prowadził – dzień po objęciu funkcji szkoleniowca – była gwiazda klubu Wojciech Żabiałowicz. Na torze trenowali prawie wszyscy zawodnicy Apatora. Byli nawet seniorzy, dla których był to ostatni trening przed mającym odbyć się kilka dni później finałem IMP w Zielonej Górze.
W czasie treningu do startu w jednym z wyścigów podjechali: Wiesław Jaguś, Tomasz Zieliński i Grzegorz Kowszewicz. Oto jak ten feralny bieg wspomina Tomasz Zieliński: Dobrze pamiętam ten wyścig. Dzień wcześniej w Toruniu padał deszcz i tor był dość trudny, przyczepny. Po starcie jechałem pierwszy, a Grzegorz został trochę z tyłu. Na dystansie jednak wyprzedził mnie, ale później udało mi się odbić pierwsze miejsce. Na drugim łuku jechałem przy krawężniku, a On po zewnętrznej. Nie widziałem momentu upadku, ale wiem, że w pewnym momencie uderzył w bramę wjazdową dla ciągników. Pokonałem jeszcze jedno okrążenie, podjechałem do miejsca zdarzenia i zobaczyłem jak do nieprzytomnego Grzegorza podszedł lekarz i powiedział, że będzie z Nim ciężko. Nie przypuszczałem jednak, że skończy się to aż tak tragicznie. Czy Go pamiętam? Oczywiście. Dzień przed wypadkiem Grzegorz ze Sławkiem Derdzińskim bawili się u mnie w domu na prywatce. Nie przypuszczałem wówczas, że będzie to ostatnia zabawa z Nim.
Kilka dni po wypadku odbył się pogrzeb. W kościele na toruńskim osiedlu „na Skarpie” oraz w uroczystościach pogrzebowych na cmentarzu komunalnym przy ul. Grudziądzkiej brały udział setki kibiców, przedstawiciele GKSŻ oraz kilku klubów żużlowych. Jego koledzy ze szkoły i grono pedagogiczne. W momencie opuszczenia trumny do grobu przyjaciele z żużlowego toru odpalili Jawę…
Tak wspominają sportową pasję rodzice tragicznie zmarłego Grzegorza:
– Grzegorz interesował się tylko sportem. Lubił hokej, koszykówkę, piłkę nożną. Często chodził na imprezy sportowe rozgr4ywane w naszym mieście. Śledził wyniki, tabele w prasie. On tym żył. Żużlem zaraził Go serdeczny przyjaciel ze szkoły podstawowej, Maciek Sulik. Obaj chodzili na stadion i przyglądali się pracy żużlowców. Później Grzegorz poprosił o odpisanie zgody na wstąpienie do szkółki. – wspomina mama.
Ojciec dodaje: Męczył nas tym dość długo. Wiedzieliśmy, że żużel jest bardzo urazowym sportem i początkowo nie chcieliśmy się zgodzić. Śmierć nawet do głowy mi nie przychodziła. W końcu ulegliśmy, gdyż doszliśmy do wniosku, że skoro ma takie zainteresowania, to niech je kontynuuje. Treningi rozpoczął wiosną, a jesienią już uzyskał licencję. Nie chodziliśmy z żoną na wszystkie imprezy, w których startował. Nie byliśmy także na ostatnim treningu. Po wypadku przyjechali do nas trener i kierownik drużyny. Powiedzieli, że syn się rozbił i leży w szpitalu. A On faktycznie już przy bandzie konał. Co tu więcej dodać… Od tego dnia nie chodzę na żużel. Po prostu nie mogę. Kiedy ostatnio czytałem gazetę z września 1992 roku, w gardle mnie ściskało. Nie mogę patrzeć na żużlowców…
Chciałbym serdecznie podziękować działaczom Apatora za pamięć i kwiaty na grobie w dniu 1 listopada, ale uważam, że to za mało. Syn dla tego klubu oddał to co jest najcenniejsze – swoje życie. A w Apatorze chyba o tym zapomnieli. Nawet żadnego memoriału nie ma. Zauważyłem, że w klubie za bardzo nikt się chłopakami nie interesował, traktowano ic czasem jak przedmiot. Pojedzie to dobrze, rozbije się – to trudno. Każdy trening tej młodzieży należy filmować, a później poświęcić chłopakom pół godziny na omówienie błędów, które popełnili. Jakby Grzegorz miał wkute do głowy, że jeśli podniesie mu na łuku motor, to powinien go od razu puścić – pewnie by żył. On niestety zaczął kombinować i przeszarżował. A żeby w takiej sytuacji się wyratować, to trzeba być chyba Tomaszem Gollobem. On powinien mieć zakodowane, że na łuku należy motor puszczać. To że tego mu nie wbito do głowy, było – moim zdaniem – ogromnym błędem w szkoleniu – zakończył gorzką refleksją ojciec Grzegorza.
Grzegorz Kowszewicz jest najmłodszym zawodnikiem toruńskiego klubu, który poniósł śmierć na żużlowym torze.
Zdjęcie i źródło: speedway.hg.pl