W australijskiej Adelajdzie od 17 listopada trwają mistrzostwa świata. Na razie tradycyjnie rywalizowano o Puchar Federacji ICSF, walczono w drużynowych turniejach towarzyskich oraz rozpoczęto kwalifikacje w różnych kategoriach.
Czy w zawodach tych mieli możliwość wystartować wszyscy najlepsi zawodnicy? Niestety na Antypody pojechały tylko trzy nasze panie i w związku z tym nie ma możliwości wystawienia polskiej drużyny w rywalizacji kobiet.
Gorzką prawdę opisał w swoim artykule Krystian Natoński, który ukazał się na stronie przegladsportowy.onet.pl. Autor zwraca w nim uwagę na kilka bardzo ważnych szczegółów dotyczących polskiego speedrowera:
Wydali własne pieniądze, aby reprezentować Polskę. Od władz dostali koszulki
Choć sami zawodnicy uprawiający ten sport nie przepadają za takim nazewnictwem, to o speedrowerze najprościej powiedzieć że jest to „żużel na rowerach”. W kilku zakątkach naszego kraju jest bardzo popularny, przeważnie w tych miastach, gdzie istnieje speedway. Gdzieniegdzie nad Wisłą to dyscyplina kompletnie obca. Polacy mogą poszczycić się jednak wieloma sukcesami na niwie międzynarodowej. W sobotę 18 listopada zdobyli srebrny medal w ramach Pucharu Federacji w dalekiej Australii (w kategorii seniorów i weteranów – dop. red.). Aby cieszyć się z tego osiągnięcia musieli wykazać się wielką determinacją nie tylko na torze, ale przede wszystkim poza nim.
Skoro o żużlu mówi się że to sport niszowy w skali globalnej (i słusznie), to co dopiero powiedzieć o speedrowerze który nawet w naszym kraju jest ledwo słyszalny a jego przebicie w dużych mediach jest marginalne i porównywalne do wyścigów konnych czy badmintona (przy całym szacunku do tych dyscyplin). Mała medialność sportu powoduje że nie ma mowy o dużych pieniądzach. Zawodnicy aby spełniać się oraz swoje marzenia muszą nierzadko nadwyrężać swój domowy budżet w przeciwieństwie do swoich kolegów i koleżanek z bardziej medialnych dyscyplin.
W Australii pod koniec roku kalendarzowego odbywają się mistrzostwa świata w speedrowerze — w różnych kategoriach — od juniorów po seniorów, na nestorach skończywszy. Jest też kategoria Open dla każdego. Innymi słowy to wielkie święto „cycle speedwaya”, czyli w tłumaczeniu na polski… „żużla na rowerach”…
Zawodnicy, tak jak w dobrze znanym w naszym kraju „czarnym sporcie”, ścigają się cztery okrążenia na rowerach wyposażonych jedynie w lekką ramę, kierownicę i pedały — bez żadnych hamulców ani przerzutek. Tory oczywiście są krótkie, porównywalne do miniżużla, ale to akurat oczywiste, wszak rowery są wyposażone w napęd… mięśniowy.
Polecieli za swoje, aby reprezentować kraj
Na Antypodach nie brakuje reprezentacji Polski. Do dalekiej Australii wybrało się liczne grono zawodników. Sęk w tym, że gdyby nie własne fundusze, nie byłoby mowy o walce z rywalami. Polski Związek Speedrowera nie pokrył ani kosztów podróży, ani noclegu, ani wyżywienia. Mowa jedynie o wsparciu zawodników… koszulkami oraz ubezpieczeniem zdrowotnym. Wszystko inne należało załatwiać na własny rachunek.
W speedrowerze to norma od wielu lat. Samym zawodnikom oczywiście nie podoba się taka sytuacja, choć zdają sobie sprawę, że uprawiają mało medialny sport, a oficjele mają puste kieszenie. Ale przecież z drugiej strony reprezentują swój kraj. Nie brakuje sugestii, że gdyby speedrower należał do Polskiego Związku Kolarskiego, byłoby o wiele łatwiej o pokrycie chociaż części funduszy. Tak nie jest.
Inaczej wygląda sytuacja w przypadku Wielkiej Brytanii, której również nie brakuje w Australii. Tamtejsza kadra jest podpięta pod „British Cycling” i może liczyć na większe wsparcie finansowe.
Kilkadziesiąt godzin na lotnisku, dwie przesiadki, nocowanie na lotnisku, sporo wydanych pieniędzy — tak w skrócie wyglądają realia zawodników chcących reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej i gotowych na przygodę życia. A na miejscu? Nie ma mowy o hotelu. Owszem, można w nim nocować, ale trzeba się samemu postarać o rezerwację i pokrycie kosztów. Część zawodników korzysta z prywatnej pomocy osób tam mieszkających. Dokładają się do rachunków za wodę i prąd. O jedzenie i transport muszą już zadbać sami. Wynajęty samochód pomaga im dotrzeć na zawody. Zawodnicy sami musieli nawet opłacić specjalną licencję międzynarodową, aby móc wystartować w australijskich zmaganiach. To akurat niewielki koszt (około 25 złotych), ale tym bardziej można zastanawiać się, dlaczego związek nie umiał pokryć i załatwić na własny rachunek nawet tak błahej sprawy? Czy naprawdę jest tak biedny?
W Australii przebywa dwóch członków zarządu polskiej federacji (PFKS – dop. red). Zawodnicy mogą liczyć na większe wsparcie ze swoich klubów, które na co dzień reprezentują. Mowa o tysiącu złotych na rękę. Niewiele, chociaż w tym przypadku należy docenić każdą złotówkę.
Część zawodników, aby w ogóle wystartować w Australii i reprezentować nasz kraj, musiało wziąć urlopy w pracy — niepłatne. To także duże wyrzeczenie i poświęcenie. Ot, taki urok niszowych dyscyplin, gdzie wywalczony medal dzięki temu potrafi smakować o wiele bardziej niż ten dzięki gigantycznemu wsparciu sponsorów. Być może w niedalekiej przyszłości znajdą się osoby gotowe wesprzeć ten sport i wnieść go na większy pułap — zwłaszcza medialny oraz finansowy.
Źródło: przegladsportowy.onet.pl
Zdjęcie: fb Cycle Speedway Australia