Grzegorz Smoliński, wychowanek Startu Gniezno urodził się 2 lutego 1967 roku w pierwszej stolicy Polski. Miał jeszcze czworo rodzeństwa.

Mały Grzegorz „od zawsze” chciał być żużlowcem. Mimo, iż jego mama nie wyrażała zgody młody Smoliński rozpoczął treningi pod okiem Henryka Żyto. Ostatecznie mama pod naporem próśb i błagań Grzegorza uległa i podpisała synowi zgodę na treningi żużlowe.

Młody adept wykazywał duży talent do ścigania i robił bardzo szybkie postępy. 18 września 1984 roku zdał pozytywnie egzamin i uzyskał licencję Ż. Wówczas równolegle trenował biegi w MKS Gniezno. Jednak lekkoatletyka przegrała z jego wielką pasją jaką był żużel.

Bardzo szybko Grzegorz Smoliński zadebiutował w lidze. Wówczas Start Gniezno walczył na zapleczu 1 ligi żużlowej. W swoim pierwszym ligowym meczu, w ramach 17 rundy 2 ligi rozegranym 30 września 1987 roku zdobył 1 punt w trzech startach. Wówczas Start rywalizował na wyjeździe z ROW-em Rybnik. Gospodarze wygrali ten mecz wysoko 53-37.

W kolejnym roku 18-letni wówczas Grzegorz także wystąpił w dwóch meczach, ale odjechał pięć biegów i zdobył 1 punkt.

Przełomowy okazał się kolejny sezon, w którym Smoliński wystąpił we wszystkich meczach Startu Gniezno. Żużlowcy z pierwszej stolicy Polski okazali się rewelacją rozgrywek na zapleczu ekstraligi. Do ostatniej kolejki spotkań rywalizowali ze Śląskiem Świętochłowice oraz Ostrovią Ostrów o awans do najwyższej klasy rozgrywek ligowych w Polsce.

Ostatecznie drużyna w składzie Krzysztof Głowacki, Leon Kujawski, Wojciech Pankowski, Piotr Podrzycki, Kazimierz Wójcik (seniorzy) oraz Waldemar Cieślewicz, Tomasz Fajfer, Jacek Gomólski, Roman Połatyński, Grzegorz Smoliński, Paweł Stróżyk, Roman Twardosz i Krzysztof Wańkowski (juniorzy) awansowała do pierwszej ligi żużlowej.

Grzegorz Smoliński był jednym z pięciu żużlowców, którzy wystąpili we wszystkich meczach gnieźnieńskiej drużyny. W 12 meczach, 51 razy stawał pod taśmą startową. Zdobył 80 punktów i 14 bonusów co dało mu średnią 1,843 pkt/bieg. Już w pierwszej rundzie sezonu 31 marca 1986 roku w meczu przeciwko Ostrovii zdobył swoje pierwsze ligowe zwycięstwo. W tym spotkaniu trzy razy dojeżdżał do mety na pierwszej pozycji. Start wygrał 69-21. Smoliński w 5 biegach zdobył 12 punktów i bonus. Jednak najlepsze spotkanie odjechał w 13 kolejce. 21 września 1986 roku na torze Stadionu Olimpijskiego zdobył „płatny komplet” – tj 13 punktów i 2 bonusy. Start wygrał ze Spartą 63-27.

W 1986 roku miał także sukcesy indywidualne. 10 sierpnia 1986 na torze w Toruniu zajął 5 miejsce w Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostwach Polski. Smoliński zdobył wówczas 10 punktów. Przed nim zameldowali się jedynie Ryszard Dołomisiewicz, Piotr Świst, Sławomir Drabik i Dariusz Baliński.

Wcześniej 22 lipca Grzegorz Smoliński był najlepszy w 9. Memoriale Marcina Rożaka. Zdobył wówczas 14 punktów.

Po awansie do najwyższej klasy rozgrywek ligowych w Polsce z nadzieją czekał na nowy sezon.

Aż nadszedł feralny dzień 12 kwietnia 1987 roku. Wówczas na torze w Poznaniu rozegrano czwórmecz szkoleniowy młodzieżowych reprezentacji Polski, Danii, Szwecji i RFN. Grzegorz Smoliński miał być jedynie rezerwowym. Jednak ekipa Zachodnich Niemiec przyjechała niekompletna i Smoliński mógł wystartować w całym meczu. Niestety były to jego ostatnie zawody w krótkim życiu.

W piątym wyścigu dnia nie dociążył na starcie przedniego koła. Błąd, który jeszcze zdarzało mu się popełniać dość często. Próbował się ratować. Nie udało się. Uderzył w bandę po ponad trzydziestu metrach jazdy na jednym kole. Być może udałoby mu się przeżyć, gdyby nie uderzenie kaskiem w słupek podtrzymujący siatkę…

Nie odzyskawszy przytomności pożegnał się z życiem 22 kwietnia o godzinie 3:40 rano. Wówczas o całym tragicznym wydarzeniu – co zrozumiałe – było bardzo głośno. Czy miał szansę się uratować? Niektórzy sądzą, że tak. Podobno tuż przed zawodami kupił nowe błotniki, których nie chciał zniszczyć. I rzeczywiście. Motocykl został prawie nieuszkodzony. Jedynie kosmetyczne naprawy uzdatniłyby go do jazdy. Być może coś w tym jest, jeśli weźmiemy pod uwagę trudności ze sprzętem jakie mieli żużlowcy z naszego kraju w latach 80 – tych, ale czy nowe błotniki można postawić na równi z życiem? Jak było naprawdę? Tego już dziś nie da się ustalić.

Jacek Gomólski na łamach „Świata Żużla” tak wspomina tamten tragiczny wypadek: Po zwolnieniu taśmy w wyścigu piątym wygrał start. Zrobił jednak „świecę” i cały czas jechał prosto w naszym kierunku. Siedzieliśmy z Piotrem Podrzyckim, właśnie naprzeciwko linii startu, tuż przy wejściu w pierwszy łuk. Trzech zawodników, którzy jechali za Grzesiem złamało motocykle, a on, starając się dociążyć przód motocykla, wjechał prosto w bandę. Przednie koło zatrzymało się na siatce, a Grzegorz przeleciał nad kierownicą i uderzył kaskiem w słupek podtrzymujący siatkę.

Jego młodszy brat Jarosław tak wspomina brata: Grzegorz po prostu kochał żużel. Z każdym miesiącem robił postępy. Szkoda, że ten wypadek przerwał jego życie, bo mój brat mógł naprawdę zostać liczącym się zawodnikiem.