Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)
Oj, zestarzał nam się Nicki Pedersen. Trochę tęsknię za starym, „dobrym”. łobuziakiem, zarazem bękartem lig wszelakich, turniejów i SGP. Ten to grandził! Obecnie to bardziej taka dziewica przed pierwszym razem, co to i chciałaby i się boi.W swojej profesji fachowiec niepodważalnej klasy, w każdym calu, ale… musi bardzo uważać przy wysiadaniu z samochodu, żeby sobie stawu skokowego nie nadwyrężyć. No i te jego tytuły z czasem coraz bardziej wiekowe jak… on sam. Przysłowie powiada: co było a nie jest nie pisze się w rejestr. Tu pasuje jak ulał. Zawżdy nawet z głową pod pachą jechałby i gryzł tor do ostatnich metrów. Ale to już nie te latka. Parę urazów, solidnych dzwonów, wiek nie ten, zatem trudniej i dłużej się goi w razie „W”. Do tego swoje już zdążył osiągnąć, zatem? Dobre przetarcie na asfalcie – tak. Zbyt wielkie ryzyko, ba, jakiekolwiek ryzyko, to już nie w tym momencie. Przyjdzie poszukać nowego Pedersena. Zadziora, nakręconego na zwycięstwa i rzucającego czym popadnie w boksie po nieudanym starcie. Pedersen to teraz przesadnie dbający o kości Barysznikow speedwaya. Jeśli idzie dobrze, a tor bezpieczny – śmigam. Ale gdy ciasno, ostro i niebezpiecznie – odpuszczam. Trochę trudno się nie dziwić. Wszak to liga wypełnia trzosik talarkami, tylko znowu za prestiż i pieniądze zdrowia nie kupisz. Nicki kiedyś był znacznie barwniejszy. Teraz to już historia. No i te symulowane defekty. Żałosne. Żenujące. Swego czasu kibice GKM wyklęli Jacka Holdera, gdy ten nie ukończył wyścigu, czym pozbawił punktu bonusowego Kenia Bjerre. Nawet założyli zrzutkę, by przekazać „pokrzywdzonemu” idolowi stracone dziengi. Ten rezolutnie przeznaczył zebraną sumę na Dom Dziecka i… wszyscy byli szczęśliwi, ze szczególnym uwzględnieniem wychowanków bidula. To jak będzie teraz? Zrzutka na bonus dla Lidsey`a? O wywodach wyroczni w kwestii kartki dla Nickiego nie będę wiele pisał. Jak Thomsena ledwie musnął medyk – to już była „obca pomoc”, zaś regulamin pono w tej materii bezwzględny. Kiedy zaś „na oko” wygląda, że Pedersen markuje defekty, nie trzeba (zdaniem Demskiego) niczego nikomu udowadniać, tylko zrazu karać. Zaiste – przewrotne rozumowanie. To tu już regulamin pozwala na dowolność?
A co tam na moim ulubionym, niedojrzałym (to wieloznaczne, acz adekwatne określenie) podwórku? Patrząc na „fajerwerki” młodych, szczególnie w niższych ligach optuję, iż w MIMP największym sukcesem byłoby zebranie 48 chłopa na trzy turnieje eliminacyjne i to takich co potrafią (zazwyczaj)… dojechać do mety. Nie napawa optymizmem spojrzenie na rozwój polskiej myśli szkoleniowej. Nie napawa. Choć u nas to i tak masowa produkcja certyfikatów. W porównaniu naturalnie z innymi, upadającymi zazwyczaj nacjami. Żeby jeszcze ilość chciała się przełożyć na jakość. Ale to temat bardziej złożony. Próg dostępu coraz wyżej, głównie finansowy i to w dużym uproszczeniu, największy problem, nawet dla tych wykazujących smykałkę. Do tego „niechęć” (globalna) małolatów do pocenia się takoż wykazania perspektywicznego myślenia. Konsumpcyjne nastawienie. Tylko prawa i żadnych obowiązków od wieku szczenięcego. Tak mają wbijane do głów zewsząd. To uzupełnia krajobraz. Przy tym ogromne ryzyko utraty zdrowia. Kto by się pchał?
Dość o tym. Rusza DPŚ. O nominacjach Rafała Dobruckiego nie będę dyskutował, jakie by nie były, bo trudno mieć pretensje przed faktem. Odbyły się eliminatory m.in. Złoty Kask, i pewien obraz stanu posiadania z nich wynika. Stawka poszczególnych zawodów, nazwijmy dyplomatycznie, zróżnicowana jakościowo, ale miejsca premiowane awansem do kadry nieliczne. Czyli każdorazowo taki swoisty finał IMME w klasycznym, 20-biegowym wydaniu i krajowej obsadzie nie licząc „towarzyskiego” spotkania Polska vs Resztki Świata. A propos. Miały się owe zawody odbyć w Krakowie, acz skończyło się (tym razem) na dobrych chęciach. Pono jednakowoż są szanse (rychłe) na zespół ligowy tamże. Rzekomo zaangażowany w rewitalizację ma być sam Prezydent miasta, kilka komunalnych spółek i (podobno) możni sponsorzy. Pożyjemy – zobaczymy. Trzymam kciuki, choć obawy są spore. Wolałbym najpierw efekty bez rozgłosu, a potem dopiero zamieszanie medialne oparte póki co, wyłącznie na deklaracjach, głównie Cegły. No i w sumie dobrze, że dotąd nikt nie mówi o żadnym arabskim konsorcjum gotowym postawić krakowski speedway na nogi (vide: Wisła). Nawiązując zaś do hurtowego zdobywania świata, czyli nauczania rzemiosła – coraz starsza ta nasza kadra, bo i nazwiska w większości od lat te same.
Skoro padło o szkoleniu. Szerzej pojętym tym razem, bo nie o przedszkolu a liceum. Kiedy Domin i Mati dogonią Zmarzlika? Sonik, Kubica, Błażusiak to postaci posągowe. Każdy w innej dziedzinie, ale każdy „po przejściach”, a ściślej, po przejściu drogi przez mękę. Od najmłodszych lat próbujący sił w różnych odmianach sportów motorowych nigdy nie mieli lekko. Zawsze musieli przebijać się przez mury niechęci lub tylko obojętności. Nikt niczego nie kładł im na tacy. Taki zimny wychów przyniósł w końcu efekty. A nasz duet? Okrzyknięci talentami, od początku kariery mieli relatywnie łatwo. Do tego brak angielskiej szkoły i mamy pierwszą teorię.
Spójrzcie na tabelę wszech czasów i wskażcie ilu championów wygrywało tytuł bez praktyki na Wyspach? Tomek Gollob, śmiem twierdzić, także osiągnąłby jeszcze więcej, gdyby takie szlify zebrał wyraźniejsze. Anglia to różne, bardzo różne tory. Diametralnie inna nawierzchnia, zupełnie inne kształty, agrafki na każdym niemal obiekcie. To uczy. Uczy rzemiosła, ale też pokory w ocenie talentu.
Kubera czy Cierniak bywają szybcy, widowiskowi, ale… bywają także nieskuteczni. Szczególnie w pierwszych odsłonach meczu, gdy doklejenie motocykla, na bazie wyłącznie prac polowych i obserwacji tudzież śrubokręta, jest niezbędne. Oni mają z tym kłopot. Jeśli trafią – są błyskotliwi. Jeśli nie, zaczynają się gubić. Do tego wybór odpowiednich ścieżek. Gollob orbitował z uporem maniaka. Bez względu na stan toru. Kiedy pod płotem niosło – wygrywał, ale kiedy duża nie jechała, często miast dwójki po starcie, atakując prowadzącego, kończyło się śliwką. Zatem w cyklu Grand Prix, jeśli tam się dostaną, a wierzę że tak będzie, strata niewymierna i poważna. Lepsza dwójka za drugą pozycję niźli zero za ambicję, ale czwartą lokatę. Póki co, w speedwayu punktów za wrażenia artystyczne nie przydzielają, chyba że Castagna z Olsenem coś wymyślą.
Jak przetrwać kryzys i nie gubić celu, pokazał „Tajski”w mistrzowskich sezonach. Kiedy był wolny i bez formy, woził kilka oczek, plasując się w środku stawki. Kiedy odzyskał rezon, szybko pozamiatał i pozbawił złudzeń także Bartka. Nasze młode wilczki, gdy nie idzie, często wożą ogony i tych kilku punkcików z każdego słabszego turnieju może potem braknąć w ogólnym bilansie. Warto już teraz nabywać tę bezcenną wiedzę.
Anglia daje rozmach. Przy zagadkowych nawierzchniach, różnej technice jazdy w każdych napotkanych warunkach, operowaniu manetką gazu i sprzęgłem, takoż niespotykanych u nas kształtach owali. Sezon tam i przy swym talencie, wysokich umiejętnościach i otwartej głowie, nawet Zmarzlik wskoczyłby piętro wyżej, a stąd tylko kroczek do nieustającego pasma indywidualnych sukcesów, bez względu na obecność, bądź nie np. Łaguty czy Sajfutdinowa. A ci wrócą pewnie wcześniej niż się nam wydaje. Kto stoi w miejscu, ten się cofa, mawia stara prawda i spełnienia się tejże absolutnie Dominikowi wespół z Mateuszem nie życzę.
Do wyspiarskiej szkoły dołożyłbym jeszcze chłodną głowę, szczególnie gdy nie klei, bo takie chwile kryzysu każdemu się przytrafiają. I to owa druga podpowiedź. Nie szalejemy, nie obijamy band, tylko ciułamy możliwie wiele punkcików, by we właściwym momencie, gdy forma wróci, a sprzęt zacznie jechać, zaatakować skutecznie. Domin ma problem z dopasowaniem szybkich zwykle furmanek od początku zawodów, więc w tej materii Wyspy Brytyjskie mogą tylko pomóc. Mati z kolei miewa problemy z prędkością motocykli. W kwestii czytania toru terminy na Wyspach takoż nie zawadzą. Słyszałem, że kiedyś w Opolu Marian Spychała, wtedy już trener, urządzał chłopakom dwa treningi dziennie. Przed południem ścigali się na mokrej kopie, szli na obiad i potem śmigali po ubitym betonie. Jeśli tak, to w tym szaleństwie była metoda.
Rozumiem, że czasy się zmieniły, że zawodnik to przedsiębiorstwo dokładnie liczące koszty, że sprzęt drogi i nie sposób przeinwestowywać, ale cel uświęca środki. Jeśli Bartek może, a Kubera z Cierniakiem bardzo chcą, a chcą na pewno, zostać dorosłymi mistrzami świata, powinni przejeździć choćby rok na specyficznych, angielskich torach. Żadna Szwecja tego nie da. W Anglii trzeba umieć czytać ze zrozumieniem, czytać tory i ścieżki, a to cecha, której czasem brakuje. Właściwe wnioski, obserwacja i nabieranie ogłady. Torowej ogłady. Dla chłopaków, którzy wszystko od początku kariery mieli podawane na tacy, to byłaby swoista szkoła przetrwania. No i nauczyłaby się pokory, to ważne. Nie twierdzę, że któryś z „aspirantów” jest zarozumiały, nie o to tu idzie. Myślę o pokorze przed najbardziej wymagającą, choć ostatnio niedomagającą ligą świata. Wiem, kasy tam nie ma, ale też dokładać do interesu nie trzeba, więc w imię wyższych celów – warto. Pamiętacie wyniki Smyka i Niedźwiedzia swego czasu w Glasgow? To przypomnę. Podpisali listę startową. A sprzęt mieli jak z UNRY w porównaniu z rywalami.
Zatem dwie przyjacielskie podpowiedzi od starego wyżeracza. Choćby sezon na Wyspach Brytyjskich i zimna głowa, a awans do SGP, później zaś tytuły będą na wyciągnięcie ręki. Jeśli się mylę, stawiam red bulla. Receptą na zdobycie indywidualnego mistrzostwa jest trzymanie pewnego poziomu przyzwoitości. Nie można być mistrzem, wożąc ogony. Tu należy być jak Tajski z najlepszego okresu. Małysz, kiedy gubił formę, odpuszczał zawody lub szukał „dziury” w kalendarzu. Wtedy wraz z Hannu Lepistoe jechali do Ramsau, na K-90, takie swoiste „kopyto” dla Adama. Tam, zazwyczaj, forma wracała. Może warto o tym pomyśleć i poszukać swojego „kopyta” w Anglii?
Swoją ścieżką dygresja na marginesie. Takie moje speedway’owe didaskalia. Ze dwa, trzy lata temu sugerowałem na różnych łamach, by FIM przemyślała przydzielanie roli organizatorów imprez z mistrzostwami świata w nazwie, ale wstępnego etapu, najlepiej z udziałem jednego, może dwóch lokalnych matadorów, bądź nawet li tylko hobbystów – żużlowym peryferiom. Po to najoględniej, aby speedway tamże nie umarł, a miejscowi mieli w roku choć ze dwa razy, szansę rywalizacji z „dosprzętowionymi”, uzbrojonymi po zęby rywalami. Gdyby jeszcze któremuś się powiodło, byłaby to dlań niesamowita motywacja. Może ci nieliczni pasjonaci zechcieliby kontynuować przygodę, a nawet zaczęli myśleć o profesjonalnym uprawianiu żużla. W Anglii, ale nie tylko, jest jeszcze dla takich niedouczonych „wariatów” miejsce. Teraz to się dokonuje. Węgry, Francja, Szkocja, Włochy. Nic tylko bić brawo i przymykać oko na delikatne niedociągnięcia, o ile nie dotyczą bezpieczeństwa startujących. Tak zaś bywa i to bezwzględnie do poprawki u sympatycznych pasjonatów-organizatorów.
A w kraju? Ofensywa transferowa Stali, mimo wewnętrznych animozji, trwa. Zatrzymali liderów i właściwie po co im Bartek? Do pełni szczęścia brakuje solidnego grajka U24 i (na przyszły sezon) doparowego juniora do Palucha. Inaczej to nadal może być team z potencjałem i pięknymi porażkami po walce. Choć już bez szczwanego lisa Stasia Chomskiego na mostku kapitańskim. To też może być, acz nie musi, pewien kłopot Gorzowa. Cze-wa pochwaliła się Michelsenem. On także zostaje. Jednak główne ruchy przed nami. Gorące nazwiska? Doyle, Lebiediew, a do kompletu jeden z Wrocławia i jeden z Lublina. Oferenci? Jeśli ligę wygra Zielona, to potrzebuje mocnych, pewnych obcokrajowców. Ale czy dyrektor Protasiewicz spełni marzenie? Bywa, że zarząd chce, kibice chcą, a szatnia już niekoniecznie. Jaki interes w potencjalnym awansie mieliby Tungate z Jensenem, albo niezbyt mocni juniorzy? Tak tylko pytam.
W Toruniu dla przeciwwagi Lampart, mimo że kotowaty, to się odszczekuje (pierwszy przypadek gdy kocur szczeka). Nie jest dobrze kiedy młokos bez większego dorobku, a „dorosłego” wcale, usiłuje stawiać się w roli wyroczni i autorytetu wobec gościa, który zjadł na żużlu zęby. Mimo to, życzę chłopakowi jak najlepiej, zdając sobie sprawę, że do sukcesu w każdej dziedzinie, pod czapką przydaje się coś więcej niż tylko włosy. Czego sobie i Wam życzę.
fot. ilustracyjne – publiczny fb