Aby spróbować odpowiedzieć na to pytanie musimy cofnąć się trochę w czasie oraz przedstawić sylwetkę bohatera tego artykułu.  Dariusz Ostafiński to dziennikarz żużlowy ze sporym doświadczeniem (choć bez wykształcenia w tym kierunku, jak wynika z jego profilu w Linkedin skończył kierunek nauk politycznych i państw) oraz z pewnością dużą wiedzą na temat sportu żużlowego. W latach 1993-2016 pisał dla Przeglądu Sportowego oraz pisma Tempo, współpracował również z „Gazetą Wyborczą” oraz magazynami „Futbol.pl”, „Tygodnik Żużlowy” i „SuperSpeedway”. Jest autorem kilku książek (m.in. o  Tomaszu Gollobie i Zenonie Plechu). Ekspert podczas relacji w nc+ z meczów PGE Ekstraligi i cyklu Grand Prix.

Równolegle z karierą Pana Ostafińskiego prężnie rozwijał się nowy portal sportowy sportowefakty.pl. Początki tego portalu sięgają 2003 roku i zapowiadały się niepozornie. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu twórców, sportowefakty zyskały wielką popularność i stały się numerem jeden w kategorii serwisów sportowych w internecie. Jak to często bywa w takich przypadkach, znalazł się kupiec który postanowił tę popularność wykorzystać i poprzez rebranding uruchomić serwis pod swoją marką. Tym oto sposobem w połowie 2014 roku sportowefakty zostały kupione za 3,9 miliona złotych przez grupę Wirtualna Polska. Rok później serwis został uruchomiony pod nowym adresem – sportowefakty.wp.pl.

Obydwie historie łączy fakt objęcia przez Dariusza Ostafińskiego stanowiska redaktora prowadzącego w serwisie WP SportoweFakty. Jego głównym zadaniem stało się dbanie o dalszy rozwój oferty żużlowej tego serwisu.

Dariusz Ostafiński słynie z dużej ilości komentarzy i felietonów, które prezentuje czytelnikom na łamach sportowychfaktów. Często są to prywatne przemyślenia na tematy z pogranicza sportu. W artykule z 22.02.2018 roku możemy przeczytać obszerny komentarz na temat odmowy udzielenia wywiadu Ostafińskiemu przez Maksyma Drabika podczas zimowego zgrupowania kadry w Zakopanem. Już sam tytuł artykułu „Maksym, albo raczej mały Kazio. Zawodnik Sparty niczym internetowy hejter” sugeruje chęć ośmieszenia młodego zawodnika Sparty. Ostafiński skarży się publicznie, że Drabik odmówił mu wywiadu odpowiadając „na wywiad ze mną trzeba zasłużyć„. Maksym ponoć zarzucił też Ostafińskiemu, że wypisuje różne mijające się z prawdą bzdury.

Dalej czytamy:

Uwagi Maksyma o tym, że interesuje nas (dziennikarzy) wyłącznie nabijanie wyświetleń, a także o tym, że media rządzą się swoimi prawami, a on nie ma obowiązku tego akceptować, są zwyczajnie żałosne.

Maksym z pewnością nie miał na myśli ogółu dziennikarzy tylko konkretny przykład portalu sportowefakty.pl. Jeśli chodzi o nabijanie wyświetleń, czyli tzw. clickbait (za wikipedią: zjawisko internetowe polegające na przyciąganiu uwagi za pomocą tytułów bądź miniaturek, które przesadnie wyolbrzymiają faktyczną treść i/lub znaczenie artykułu) to ocenę występowania tego zjawiska na portalu sportowychfaktów pozostawiam czytelnikom.

Na marginesie można tylko dodać, że mottem powstałego niedawno konkurencyjnego dla sportowychfaktów portalu  pobandzie.com.pl jest:

publicystyka żużlowa bez liczenia clikcbaitów

Przypadek? Nie sądzę.

Wracając do artykułu: czy Drabik ma obowiązek udzielania wywiadów sportowymfaktom? Czy sportowefakty są w jakiś sposób wyszczególnione na etapie akredytacji przez Speedway Ekstraligę? A może Ostafiński uważa się za szczególnego eksperta żużlowego któremu się nie odmawia? Szukając analogii (choć niechętnie) w polityce – posłowie nie mają obowiązku udzielania wywiadów ani goszczenia w studiu telewizji jeśli sposób prowadzenia rozmowy w tejże im nie odpowiada. Podobnie jest w przypadku żużla. Widocznie zadawane („bez hamulców”) pytania i interpretacja odpowiedzi przez Pana Ostafińskiego niekoniecznie odpowiadają Maksowi Drabikowi i należałoby to uszanować. Zamiast wylewać pomyje i nazywać młodego żużlowca małym Kaziem.

Kończąc swój artykuł redaktor Ostafiński zapewnia:

Nie jestem jednak jego ojcem ani matką, więc nie będę mu prawił morałów.

W świetle artykułu, który ukaże się 10 miesięcy później powyższy cytat okazuje się być szczytem hipokryzji.

Bo właśnie 10 miesięcy później spod klawiatury Dariusza Ostafińskiego wypływa kolejny felieton o sensacyjnym tytule „Podziękuj ojcu Maksym. Jeszcze nie jest za późno„. Wygląda na to, że niecały rok nie wystarczył redaktorowi na ochłonięcie i puszczenie w niepamięć odmowy udzielenia wywiadu. O co poszło tym razem? O to, że Maksym na swoim profilu społecznościowym podziękował swojemu mechanikowi za pracę włożoną w przygotowanie sprzętu. A nie podziękował swojemu ojcu – Sławomirowi Drabikowi (również wybitnemu żużlowcowi). Post Maksyma prezentujemy poniżej:

Powyższy wpis Maksyma Drabika w portalu społecznościowym musiał konkretnie wyprowadzić z równowagi Pana Ostafińskiego. To co napisał później nigdy nie powinno pojawić się publicznie:

Gdyby nie on, to być może zbierałbyś flaszki i chodził z nimi do skupu.

…syn pozjadał wszystkie rozumy […] charakterek odziedziczył po mamie i pokazuje pazurki.

Jeśli to nie jest prawienie morałów…

Ciężko nawet skomentować te słowa, wchodzenie z butami w prywatne życie zawodników (bez których de facto D. Ostafiński nie mógłby pisać swoich felietonów i komentarzy) to wielki skandal. Być może Drabik podziękował ojcu osobiście, a nie na facebooku, a może nie. To jest jego prywatna sprawa w jaki sposób układają się jego relacje z ojcem. Felieton, który ukazał się tuż przed świętami Bożego Narodzenia odbił się szerokim echem, swoje oburzenie wyraził m.in. kolega z drużyny Maksa – Maciek Janowski.

Efekt tego zamieszania jest taki, że ani Maksym Drabik, ani Maciej Janowski, nie udzielają wywiadów sportowymfaktom. Pan redaktor Ostafiński niezbyt się tym przejmuje twierdząc, że „zna ciekawsze zajęcia niż dyskusja z wymienionymi żużlowcami„.

A może my znamy ciekawsze zajęcia niż lektura tekstów Pana redaktora Ostafińskiego?

Zmieniając temat, przyjrzyjmy się po raz kolejny karze wymierzonej Sparcie Wrocław za przygotowanie nieregulaminowego toru w meczu ze Stalą Gorzów. Przypomnijmy, że tego dnia nastąpiła eskalacja upałów i temperatura w cieniu wynosiła 37 stopni Celsjusza. Większość portali branżowych (jak chociażby wspomniane wcześniej pobandzie.com.pl) usprawiedliwiała poczynania wrocławskich działaczy i chęć stworzenia dobrego widowiska pomimo niesprzyjającej aury. Wskazując jednocześnie ułomność obowiązującego regulaminu. W takich warunkach przygotowanie toru do ścigania na 4 godziny przed zawodami (a zgodnego z regulaminem) jest niemożliwe. Mówił o tym wyraźnie chociażby Marek Cieślak. Jak sytuację z karą dla Sparty przedstawił Dariusz Ostafiński?

Z drugiej strony w Ekstralidze Żużlowej słyszymy, że skoro inni potrafią przygotować wszystko na czas, to dlaczego Sparta tego nie umie. I robi to trzeci raz w tym sezonie. Działacze organu zarządzającego rozgrywkami najlepszej ligi świata podkreślają, że nie może być świętych krów, a Ekstraliga Żużlowa musi zareagować.

W Ekstralidze słyszymy, że kara jest surowa, ale sprawiedliwa, bo Sparta w tym sezonie już trzykrotnie miała kłopot z przygotowaniem toru na czas. Raz już także została za to finansowo ukarana. Teraz Komisja Orzekająca Ligi musiała pójść dalej, w innym razie powstałoby wrażenie, że mamy w lidze święte krowy.

Wiele osób z drużyn, które w tym roku wizytowały Wrocław, podkreśla, iż największym problemem toru jest to, iż nie jest przygotowany tak samo na całej szerokości. Mamy twardszy pas przy krawężniku i bardziej zbronowany na zewnętrznej. W Ekstralidze słyszymy, że dopuszcza się pewną tolerancję, że nie musi być tak, że wszystko jest idealnie równe i takie same. Z drugiej strony zwraca się uwagę na to, że na Olimpijskim ostatnio wyprzedzają głównie zawodnicy Sparty.

Jak można zauważyć, Dariusz Ostafiński często używa zwrotów „wiele osób podkreśla”, „w ekstralidze słyszymy”, „zwraca się uwagę” itp. Nie wątpimy, że Pan redaktor ma dużo znajomych w wielu klubach oraz władzach ekstraligi ale rzetelne dziennikarstwo to przede wszystkim podawanie źródeł wypowiedzi. Tak jak chociażby w tym przypadku:

– Sparta ma prawo do swoich przemyśleń, bo przecież żyjemy w wolnym kraju – mówi Wojciech Stępniewski, prezes Ekstraligi Żużlowej, spółki zarządzającej rozgrywkami. – O regulaminie można zawsze dyskutować.

Jak mawiał klasyk – można? Można. Gdy źródła nie ma, można przypuszczać, że to własne przemyślenia a nie zasłyszane w kulisach ekstraligi. Argument o tym, że wyprzedzają tylko zawodnicy Sparty jest tak absurdalny, że aż ciężki do skomentowania. Czy zawodnicy innych drużyn dostali zakaz wynoszenia się na zewnętrzną? Czy zawodnicy przeciwnych drużyn nie uczestniczyli przed meczem w obchodzie toru i nie sprawdzali która ścieżka jest bardziej przyczepna i będzie bardziej „chodzić”?

W jednym z artykułów pada również argument:

Swoją drogą, tor na Grand Prix jest gotowy rano, w dniu zawodów i nikt nie robi z tego powodu problemu.

Oto jak wyglądał tor w Hallstavik na kilka godzin przez rozpoczęciem Grand Prix. Betonowa wewnętrzna i zbronowana szeroka. Naprawdę nie bawmy się w aptekarstwo! Żużel to prosty sport, nie zabijajmy go tonami regulaminów i zbędnych regulacji.

W momencie gdy okazało się, że kara nałożona na trenera wrocławian – Dariusza Śledzia, nie wyklucza jego obecności w parku maszyn, redaktor Ostafiński nie krył rozczarowania:

Śledź nie może paradować w koszulce z napisem „trener”, nie może też robić narad dla zespołu. W parkingu może jednak przebywać jako np. członek teamu jakiegoś zawodnika, czyjś mechanik.

Na dobrą sprawę Śledź dostał karę, która w żaden sposób nie wiąże mu rąk. Będzie blisko drużyny, zawodnicy będą go mieli pod ręką. Nawet zmiany może robić swobodnie, bo wypełnianie programu na pewno nie zostanie odebrane, jako prowadzenie zespołu. Jedynym utrudnieniem dla Śledzia będzie właściwie to, że nie będzie mógł zebrać całej drużyny w jednym miejscu i przekazać uwag wszystkim żużlowcom naraz. Pytanie, czy to jest jakiś problem.

Pan Ostafiński pyta czy to jest jakiś problem. Dla niego pewnie tak, ale czy dla innych?

Odpowiadając na pytanie zawarte w tytule, czy redaktor Ostafiński nie lubi Sparty Wrocław? Raczej nie. Drabik miał pecha że padło na niego. Nie wykluczone, że w niedługim czasie ktoś inny podpadnie redaktorowi sportowychfaktów. A o to wcale nie jest trudno. Przekonał się o tym komentator sportowy – Tomasz Dryła, któremu Ostafiński zarzucił stronniczość i sympatię dla Motoru Lublin. Całe szczęście Tomek Dryła totalnie zignorował Pana Ostafińskiego i z wyjątkiem krótkiego oświadczenia nie odniósł się więcej do sprawy. Taką postawę polecamy również innym.

A rozdmuchana do granic możliwości sprawa toru we Wrocławiu (wypłynęły na ten temat aż 4 artykuły od pana Ostafińskiego) to prawdopodobnie ciągła pogoń za sensacją i idącymi za nią odsłonami. Ale ile można pisać o tym samym?