Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)
Najpierw tezy. Finał jednodniowy obok cyklu Speedway Grand Prix. Obok, czyli oprócz, a nie zamiast. W Polsce tak samo. Jednodniowy finał IMP na torze DMP z poprzedniego sezonu. Dalej. Powrót Drużynowych Mistrzostw Świata zamiast Speedway of Nations. Reaktywacja Mistrzostw Świata Par, w klasycznym układzie. Transmisje w otwartych kanałach TV. FIM pomagająca w organizacji, także finansowo, a nie kasująca od organizatorów. Najlepiej bez zbędnych pośredników. Podsumowanie – mrzonki. I na tym mógłbym poprzestać. Mógłbym, gdyby nie przeświadczenie, że kropla, choć niespiesznie, to jednak drąży skałę.
Przyjrzyjmy się więc pokrótce argumentom popierającym wstępne tezy. Najpierw finał jednodniowy, poprzedzony gęstym sitem eliminacji, rozsianych po świecie. Nawet tym żużlowo, trzecim świecie. To szansa dla maluczkich, by się przypomnieć, pokazać i wypromować, a choćby nawet jednego czy dwóch zapaleńców potrafiących nie spaść z motocykla. To ruch, który w zamyśle, miałby poszerzyć zasięg terytorialny, dać motywację owym zapaleńcom, odrdzewić zapomniane kraje i coraz mniej liczne tory, a przy tym, z czasem, zapewnić większe przewietrzenie w czołówce. To z kolei wprost prowadzi do sensacyjnych rozstrzygnięć, tych pamiętanych i wspominanych latami. Przy tym na wskroś… niesprawiedliwych. I o to idzie. Sprawiedliwie to niech sobie jest w SGP. Tu ma się dziać, a kibice kochają niespodzianki. Można w skokach narciarskich, z porównywalną liczbą liczących się nacji, rozgrywać Puchar Świata niezależnie od mistrzostw globu, bo to napędza koniunkturę, to dlaczego nie w speedwayu? Bo FIM postanowiła oddać pole walkowerem? Słaby „argument”.
W kolejnym, równoległym etapie, rezygnujemy z czegoś na kształt świdra czyli SoN, a w to miejsce przywracamy regularne DMŚ. Już teraz, a może słuszniej byłoby napisać, jeszcze teraz, znajdzie się kilka nacji, zdolnych poskładać czterech żywych i jednego rezerwowego, którzy wiedzą jak utrzymać się na motocyklu. Dla tych słabszych, z jednym, dwoma przyzwoitymi grajkami i pozostałymi na poziomie szkółki, byłyby eliminacje, gdzie znowu lokalni matadorzy mogliby się pokazać i promować siebie jak i dyscyplinę. No i mielibyśmy wreszcie pretekst do powoływania kadry narodowej. W końcu to mistrzostwa świata, a nie żaden SoN, czy inne „resztki świata”. No i półfinały z barażem. Nie w jednym miejscu, choć w jednym tygodniu. Na przykładzie Wrocka. Pustki na Olimpico przed ostateczną batalią wyglądały… jak wyglądały. A już taka Piła, Rawicz, Opole, nawet Łódź czy Poznań. Pewnie byłyby przeszczęśliwe goszcząc elitę. Nawet bez udziału Orłów.
Jednocześnie z tymi dwoma – trzeci ruch. Wracamy do rozgrywania MŚP. I chętnych więcej, bo obsada reprezentacji praktycznie tylko dwuosobowa i szanse tych niedocenianych relatywnie większe. Tu już tym bardziej pole dla włodarzy by prężyć muskuły i udawać wielkość dyscypliny. I nadal ma być niesprawiedliwie, bo to wbrew pozorom, my kibice kochamy. Przynajmniej będzie się o co spierać przez długie zimowe wieczory. No i ranga mistrzostw globu, a nie jakieś takie nie wiadomo co.
Do kompletu brakuje jeszcze tylko telewizji. Najlepiej otwartego kanału, a nie stacji z dostępem dla Kowalskiego za pieniądze. Dla niego niemałe. Warto zatem rozważyć, czy nie oddać praw za darmo, byle tylko chcieli promować dyscyplinę. Najlepiej na cały świat. Zastanówcie się. Czy gdyby nie relacje w Eurosporcie, wiedzielibyście o mistrzostwach świata drwali, bądź zmaganiach strongmanów, albo takim curlingu? My dziś z żużlem nie jesteśmy nawet na tym poziomie promocji. Dla przeciętnego Kowalczyka w Warszawce speedway, to jak wyścigi wielbłądów. I on nie żartuje. Tak to widzi.
W tym kontekście FIM nie może doić organizatorów na każdym etapie ile tylko można, ale stworzyć sponsorski pakiet promocyjny, na bazie cyklu SGP. A z tych banknocików delikatnie dotować poczynania półamatorów na bardzo wstępnym etapie eliminacyjnym. Żeby nie musieli dokładać do interesu. Warto też przemyśleć powrót do tradycyjnych czwórmeczów reprezentacji narodowych. Nie sztucznych tworów sponsorskich jak w kiedyś np. w Best Pairs, bo z kim tu się identyfikować – no sorry. My mamy lać ich. Na tym to polega. Że niskie pobudki? A kto powiedział, że to wszystko ma być wyższa kultura bankowości, by zacytować reklamę. Sprawdza się patriotyzm, przy tym lokalny matador jednorazowo w reprezentacji i mamy emocje są więc kibice. Z juniorami można próbować tego samego i także tradycyjnie, nie tylko nad Wisłą, ale w każdym kraju uczestnika zabawy. Wartości szkoleniowe ze starcia w boju na różnych obiektach, w różnych miejscach – nie do przecenienia. Ileż pożytku by to dało w porównaniu chociażby z karaniem za źle ubraną czapeczkę sponsora ligi. Dwa światy.
Skoro zaś wywołujemy bezkrwawą rewolucję, to jeszcze ograniczenie liczby lig dla zawodników. Na dzień dobry żadnych gości jak byśmy ich nie nazwali, w obrębie jednej federacji. Dałeś ciała z kontraktami zimą? Twój problem. Dalej FIM-owska regulacja obwieszczająca ilość obcokrajowców w składach. Radykalna. A jak ktoś boi się rozporządzeń UE w kwestii swobodnego przepływu pracowników, to można odwrotnie. Narzucić ilość krajowych rajderów w zestawieniu meczowym i po herbacie. Polak potrafi. Nawet ożenić chłopaka, albo paszport kupić, jeśli taka potrzeba.
No i na koniec ruch najłatwiejszy. Likwidujemy funkcję komisarza toru, bo inaczej oni, pod presją i ciężarem „wytycznych” zlikwidują nam żużel, tak jak już wysłali do archiwum jakiekolwiek próby ścigania. Kto wpadł na idiotyczny pomysł, że tor na całej długości i szerokości ma być jednakowo przyczepny? Pomijając fakt, że w praktyce oznacza to wyłącznie skałę uniemożliwiającą ściganie, to przecież logiczne, że rozpędzając się pod płotem na betonie przejedziemy kilkanaście metrów więcej od rywala przy kredzie, też na betonie. Tylko on ma mniejszy dystans do przejechania, to jak go niby wyprzedzić? Zarysujmy delikatnie przynajmniej szeroką, by było o co koło oprzeć i dajmy nawet teoretyczną szansę pościgania się po minimum dwóch ścieżkach. Tylko imć komisarz zestrachany i zestresowany, więc woli ubijać. Inaczej zawieszenie i dziengi nie wpadną.
A kiedy się obudziłem, znowu był normalny, szary dzień, choć nieco upalny. Tylko mrzonki? Nie chcę współczesnej, dobrze opakowanej w sreberko, hermetycznej i niestrawnej jednocześnie konserwy. Siłą rzeczy żywność, nawet ta pakowana próżniowo, traci walory smakowe i estetyczne. A może jest ktoś w FIM, czy PZM, komu zależy na żużlu, a nie tylko na osobistych korzyściach wprost i pośrednio. Pażiwiom, uwidzim, jak mawiają Rosjanie. Wszak kropla, acz niespiesznie, to jednak drąży skałę.
Finał IMP nie będzie odbywał się na torze mistrza Polski. To kolejny wymysł, przepraszam – pomysł marynarek z PZM. Co z tego, że ludziska przywykli i pokochali tradycję. Co z tego, że poprzednia próba przeniesienia zawodów do Warszawki spaliła na panewce i została solidarnie potępiona w czambuł przez wszystkich żywych. Skoro nudno, deszczyk gdzieniegdzie popada, to trzeba coś wymyślić, bo się strasznie dłuży, a czas biegnie jakby wolniej.
Zasadnicze pytanie, czy raczej wątpliwość brzmi: na jakich zasadach zostanie wyłoniony organizator. W zaciszu gabinetów zapadną ustalenia i zawarte gentlemen’s agreement, a potem dorobi się ideologię do już podjętej decyzji, twierdząc przy tym, że to wyłącznie efekt, nomen omen, konkursu ofert? Albo może „zwrócimy” Wrocławiowi zabraną przed laty batalię? A może zwyczajny, transparentny przetarg, czyli kto da więcej? Wtedy Leszno polegnie, bo do krezusów nie należy, mimo seryjnie zdobywanych laurów. A może wreszcie zwyczajnie niepotrzebnie i przedwcześnie się burzę, bo to tylko sondaż w praniu. Centrala sprawdza odzew, reakcje i wtedy albo się rakiem wycofa, argumentując, że jeszcze nie dojrzeliśmy i że przecież to był dopiero projekt nie zaś ostateczna i definitywna decyzja, albo pójdzie z pomysłem zburzenia tradycji i nie poszanowania dobrych rozwiązań jak dzik w żołędzie, nie licząc się z nikim i niczym. Gdybyż to jeszcze jakaś zmiana rozwojowa. Spójrzmy jednak na rodzimy speedway. Które z ostatnio tak radośnie wprowadzanych w pocie czoła poprawek, korekt i innych didaskaliów przyniosły cokolwiek obiektywnie spektakularnego, pozytywnego, czytaj właściwego i rozwojowego? Pomóżcie, bo nie pomnę. Za to poletko do dworowania i sarkazmu regularnie się rozrasta.
A ja durny postulowałem, by odłączyć się od FIM, założyć własną federację i zacząć naprawiać światowy żużel. Z tymi ludźmi? Obawiam się, że poprawa nie miałaby szans nastąpić. Czy są więc nowi, doświadczeni a wciąż młodzi, z pomysłami, potrafiący przejąć władzę i zaprowadzić porządek w tej swoistej stajni Augiasza? No i tu zaczynają się schody, przy tym podstawowy fundament przekonania o swej nienaruszalności obecnych marynarek. To trochę jak niedawno w Rybniku. „Wszyscy” wiedzieli, że w klubie nie dzieje się najlepiej. „Wszyscy” domagali się dymisji prezesa. Ten stanął tedy z otwartą przyłbicą przed tłumem i zakończył pohukiwania krótkim: „Pokażcie lepszego, to odejdę”. Nie mam pojęcia na ile wiarygodna była to deklaracja, ale tego już prezes Mrozek nie musiał potwierdzać, bo też żaden kandydat, dodam poważny kandydat, dotąd się nie objawił. I tu identycznie. Członkowie GKSŻ i urzędnicy Ekstraligi SA czują się mocni słabością konkurencji, czy wręcz jej brakiem. A to niestety brutalna, obiektywna prawda. Taką mamy rzeczywistość. Może więc lepiej niech się nasi rządzący nie biorą za światowy speedway, bo gotowi go pogrzebać jak na swoim podwórku. Titanic zbliża się do
góry lodowej i tylko najwięksi optymiści nie chcą tego zauważyć.
Cały chyba żużlowy świat, choć teraz to już bardziej światek, czekał z nadzieją na poczynania Discovery. Trochę na zasadzie cudu (do)mniemanego. Wszyscy wiedzą, że czegoś zrobić się nie da i wtedy przychodzi ten, który o tym nie wie, po czym po prostu dokonuje niemożliwego. Niestety Discovery okazuje się równie skuteczne jak BSI i podobnie kreatywne, a banały, frazesy i okrągłe słówka miały tylko dobrze wybrzmieć na przywitanie nowego dla nich, żużlowego świata. Nic nie stoi na przeszkodzie, by promotor cyklu potraktował speedway jak anegdotyczne wyścigi wielbłądów, czy psich zaprzęgów. Są chętni do zabawy, jest oglądalność, ludzie płacą za pakiety – bierzemy. Nie przyjęło się? Nie chcą bulić dodatkowo? Oddajemy za symbolicznego dolara. Wycisnąć soki i wyrzucić, czy zainwestować i wypromować, przywracając dyscyplinie dawny blask? Tego niestety nie wiem. Pokaże czas. Niepokoi jedynie brak konkretów ze strony promotora. Nie licząc dojenia naiwnych Polaczków. I co? Żadnej kampanii, zero reklamy i promocji. Może być kiepsko z tym oczekiwaniem cudu. Nie każdą „głupotę” da się położyć na karb niszowości dyscypliny.
Szkoda byłoby żużla. To fascynujący, emocjonujący sport motocyklowy, uprawiany przez szalonych, odważnych facetów, ku euforycznej uciesze gawiedzi. Tylko co poradzić na tak nieuzasadnione, bezsensowne i szkodliwe postępowanie zarządzających nim na co dzień? Nie znam recepty, choć obserwuję, że niczego dobrego, tym bardziej przełomowego, w najbliższym czasie spodziewać się nie należy. Nie te źródła. Ani w Polsce, za sprawą GKSŻ i Ekstraligi SA, ani na świecie „dzięki” poczynaniom FIM. Przyjdzie więc obśmiewać co genialniejsze wymysły, jako ten Stańczyk – zawoalowany w błazeńską maskę, jednak z rozpaczliwą drwiną i uśmiechem przez łzy.
Nadzieja umiera ostatnia, zatem żyję takową, iż owa „rewolucja” z odebraniem zdobywcy DMP organizacji finału IMP zwyczajnie nie będzie na siłę kontynuowana. Czy to zasadne przypuszczenie? Oby. Zbyt wiele tradycji zdeptano w żużlu. Szczytem, ograniczenie zawodów międzynarodowych o globalne tytuły do SGP i wprowadzenie kuchennymi drzwiami dziwnego SoN. A w domu? Porównajcie liczbę licencjonowanych żużlowców na przestrzeni ostatnich kilku dekad i średnią wieku aktywnych ścigantów. Trzeba jeszcze kogoś przekonywać, czy Sierak to defetysta, którego nie warto brać poważnie, bo tylko histeryzuje na pokaz dla poklasku? Chciałbym być w tej sytuacji jedynie histerykiem.
Na koniec o niedoszłym finale IMP w Krośnie. O „potrzebie” i sposobie wyłonienia pośrednika napisała celnie Marta Półtorak. Mogę się tylko podpisać. Co do toru zaś i buntu zawodników. Nadal brakuje fundamentalnej wykładni. Kto odpowiada, w myśl regulaminu, za przygotowanie nawierzchni? Zleceniodawca, czyli PZM? Jeśli tak, to musiałby być sędzią we własnej sprawie i sam siebie „ukarać”. Zbędny pośrednik? Jeśli tak, to koledzy z PZM nie dadzą zrobić krzywdy. Posrednio uderzyłoby to w nich samych. Bezpośredni podwykonawca? Niby dlaczego? Działał pod dyktando. Co więc pozostaje? Wzorem uzasadnionego buntu zawodników przed Złotym Kaskiem w Pile, wystarczy nieśmiało zasugerować, że całą winę ponoszą rzekomo rozkapryszone gwiazdeczki, które to przesadzają, przeginają, a ścigać im się nie chce. Czyli co? Znacie? To posłuchajcie. Kto niby zdaniem oficjeli, odpowiada za skandal w Krośnie? Nie takie trudne do poskładania. Tylko obok prawdy to nawet ta wersja nie leżała.
Nie wchodzę w szczegóły z rozmysłem. Roman Cheładze, charyzmatyczny arbiter z Torunia, były zawodnik nie miał zwyczaju się szczypać. W obie strony. Kiedy mu czołówka światowa z Maugerem na czele fiknęła, bo popadało w trakcie, a przed deszczem zaliczyli śliwki pan Roman nie stracił rezonu. Poszedł do parkingu i zakomunikował, że kogo za dwie minuty nie będzie pod taśmą – wylatuje. Nie zdążył wrócić na wieżyczkę a czterech ścigantów karnie stało na starcie. Zawody dokończono. Innym razem, w Gorzowie, mimo „odświętnej” otoczki i obecności m.in.ówczesnego szefa ZSMP Aleksandra Kwaśniewskiego na trybunach, odwołał zawody. Uznał, że tor został spreparowany. On jeden. Roman Cheładze. Owszem. Nie miał nad sobą szacownego „Jury”, a za plecami skichanego ze strachu komisarza. To jednak nie oznacza, że miał łatwiej. Nie miał łatwiej. Pan Roman miał jaja. I nie bał się decyzji. Nawet najtrudniejszych. Czego waszym zdaniem najbardziej zabrakło w Krośnie? Moim zdaniem żyjącego Cheładze. On miałby i jaja i charyzmę. Nikt by mu nie fiknął. Ani gdyby kazał jechać, ani gdyby odwołał zawody, pewnie znacznie przed wpuszczeniem kibiców na trybuny. Szkoda, że dawno zasilił niebiańską drużynę. A oficjale nieśmiało sugerujący brak jaj u żużlowców, jakoś sami odwagą nie zgrzeszyli. Czyż nie? Czyli kto odpowiada w myśli regulaminu za przygotowanie nawierzchni?