Zapraszamy na kolejny felieton Przemysława Sierakowskiego z cyklu – Piórem Sieraka (https://www.facebook.com/profile.php?id=100084823056532)

Nie masz jednogłośnego stanowiska żużlowców w żadnej materii. Tylko jęczą, czasem ponarzekają, czasem coś wymsknie się głośniej acz pod nosem. I pretensje do świata, że niesprawiedliwy, nieczuły i nie chce słuchać. Tylko kogo miałby słuchać? Przymiarki do powołania samorządu zawodników czynione były w Polsce już kilka razy. Obecnie funkcjonuje Metanol prowadzony przez Krzysztofa Cegielskiego, choć nawet część środowiska zawodników powątpiewa w skuteczność poczynań owego tworu. A historia jest przeraźliwie prosta. Teoretycznie. Problem w tym, że wymaga zjednoczenia żużlowców wokół sprawy. Za nich nikt tego nie załatwi. Cóż z tego, skoro większość i tak wychodzi z założenia, że to nie ich sprawa, a ewentualne wspólne protesty, czy usankcjonowanie prawnego partnera PZMot w negocjacjach i tak niczego pozytywnego nie wniesie. Żużlowiec woli ponarzekać, kiedy jemu, personalnie, dzieje się krzywda i na tym zwykle kończy się aktywność rajdera w sprawie.

Mówiono o związku lata temu, gdy pojawił się w Lublinie Hans Nielsen, bo wspomniał o tym przy okazji dyskusji nt.preparowania torów. Mówiono o potrzebie stworzenia reprezentacji zawodników, jako partnera do rozmów z PZMot, przy okazji zmian w przepisach (m.in. wprowadzaniu KSM, reorganizacji rozgrywek – podziału na trzy ligi, zasad występów w kadrze, wtedy wyłącznie w kwestii finansowej, wykluczeń do końca zawodów, układania kalendarza startów, przepisów o wypożyczeniach w trakcie sezonu itp.), wciąż jednak całe to majstrowanie przy żużlu odbywało się z pominięciem głosu – silnego i jednobrzmiącego – najbardziej zainteresowanych, a więc samych ścigantów. Do tej pory, mimo Cegły i Metanolu, zdaje się niewiele się zmieniło. Awantura, skandal, „trochę” biadolenia, kilka „kar” i sprawa pod dywan. Aktywiści takoż gasną po najdalej dwóch tygodniach od wydarzenia. Jakby „samo” przestało istnieć i doskwierać. Wątek pojawiał się też zwykle, gdy dochodziło do poważnej kontuzji, kończącej karierę któregoś ze znanych zawodników lub gdy ktoś z centrali nagle odkrywał, że były reprezentant żyje dziś w nędzy, gdyż ośmielił się poprosić PZMot o zapomogę i powstał problem, co z tym fantem począć.

Fundacja PZMot istnieje, ale chwalić się szczególnie nie ma czym, zaś alternatywy wciąż brak. O związku zawodowym dyskutowano także przy okazji tworzenia Fundacji Gloria Victis, która statutowo miała pomagać sportowcom ciężko doświadczonym przez los i to nie tylko tym z pierwszych stron gazet, lecz także, a wręcz przede wszystkim, tym szarym, nieznanym, często zagubionym ludziom, którzy nie zrobili wielkich karier, a przez uprawianie sportu stracili zdrowie. Dotąd niestety z tych wszystkich podejść i przymiarek w zasadzie nic konkretnego nie wynikło, a szkoda, tym bardziej więc należy pomyśleć, czy to nie czas, by sprawa wróciła na forum publicum.

Skóra, który parę sezonów temu też próbował, przez niektórych, głównie tych przywiązanych krawatami do przeświadczenia o swojej wyższości, mądrości i nieomylności, był postrzegany i przedstawiany naonczas, jako zabawny czasami, ale niepoważny luzak. Nic bardziej błędnego! Adam miał bodaj najzdrowsze podejście do swojej profesji, wśród ówczesnych zawodników o określonej marce, a do tego był i nadal jest niezwykle spostrzegawczy i inteligentny. On także próbował kilka lat temu rozruszać wątek i skupić środowisko. Wtedy poległ. Pora więc chyba na powtórkę. Gdyby to on został szefem owego związku, z pewnością kilka tłustawych tyłków w Warszawce musiano by odessać od stołków, a w „ciuch-budzie” pojawiłaby się świeża dostawa używanych garniturków. I pewnie ci którzy starali się wówczas traktować Skórę jak niegroźnego wariata, co ostatecznie się powiodło, zdawali sobie z tego sprawę, że to trudny, bo bystry i stanowczy kiedy trzeba, negocjator, stąd próbowali, póki można, bagatelizować problem i człowieka. Jednak gdyby do ewentualnych, ponowionych działań Adama włączyli się konsekwentnie m.in. najbardziej obecnie medialni Cegła, Zengi, Krzystyniak, Jabłoński i kilku innych, gdyby wsparł pomysł, choćby publicznie go chwaląc, Tomek Gollob, a sprawę poparli gremialnie inni byli i obecni zawodnicy, to przy niewielkich nakładach i zaangażowaniu prawnika, powołanie związku z prawdziwego zdarzenia, będącego głosem środowiska, bez względu na reprezentowany poziom rozgrywek przez członków, byłoby kwestią zaledwie paru tygodni. Jeśli jednak całe „działania” zawodników ograniczą się ponownie jedynie do delikatnego napomykania, że by się coś takiego przydało i oczekiwania, że samo się zrobi – to znowu nic z tego nie będzie – a szkoda. Ani ZK w Pile, ani L4 gate, ani ostatnio Krosno przy IMP niczego ich nie uczą. Do mnie nie przemawia klasyczne: „To nie moja sprawa”. A czyja niby do diabła?

Co więc, jeśli Cegle znudzi się występowanie na zasadzie sam przeciw wszystkim, a często sam przeciw swoim także? Zatem skoro mamy czas, a mamy, to wypada życzyć powodzenia tym poczynaniom, a Cegle, Skórze i innym, którzy publicznie, bądź w kuluarach dotykali bolesnych wątków, życzę konsekwencji w działaniu, nie tylko gadaniu i okazjonalnym narzekaniu. Z tego nic sensownego nie będzie.

Pole do zagospodarowania jest wciąż spore. Od wypłacalności klubów najniższego szczebla i zasad przyznawania licencji nadzorowanych, przez formę pomocy byłym żużlowcom na życiowym zakręcie, po głos zawodników w sprawach technicznych i marketingowych. Tylko na to wszystko potrzebne są fundusze, a te relatywnie najłatwiej byłoby pozyskać od… samych zainteresowanych. Ułamek procenta, jako odpis od zarobków na rzecz organizacji, byłby optymalnym rozwiązaniem. Tylko tu już zaczynają się schody. Większość żużlowców skwasi się tylko z niesmakiem i skwituje pomysł partycypacji w przedsięwzięciu szyderczym uśmieszkiem. No i w ten sposób ponownie inicjatywa legnie nim się urodzi. A potem pozostaną tylko „tradycyjne” utyskiwania i złorzeczenia, że nie ma systemu, że nie ma kto, że nikt się z zawodnikami nie liczy i temu podobne jęki, akurat dotkniętego nieszczęściem rajdera.

Jest czas, niewiele dzieje się wokół, zatem do smartfonów, laptopów i innych cudów techniki panowie zawodnicy. Za was nikt takiego reprezentatywnego gremium nie powoła, ani nie rozbuduje ewentualnie istniejącego Metanolu. A Cegła ma powoli dosyć szarpania się z materią i wysłuchiwania krytykanctwa ze strony tych, którzy, nomen omen, cegiełki do tworu nie dorzucili, ale kiedy tylko okazja cisnąć solidną cegłą w Cegłę – skrzętnie korzystają ze sposobności.

A działacze? Są ci niezbędni dla żużla i tacy, którym żużel jest niezbędny. Stanowi odskocznię. Daje szansę, by się promować wśród VIP-ów, by skorzystać z trampoliny do parlamentu lub senatu, by awansować w strukturach związkowej władzy, a wreszcie, by zwyczajnie zarobić solidne pieniądze z kilkoma zerami przy kwocie. Władza i mamona zawsze znajdowały chętnych. Nie tylko w żużlu. Speedway nie jest tu odosobniony, co nie znaczy, że to właściwe i cenione podejście do dyscypliny.

Ile osób w sportowych związkach to ludzie z wyższym wykształceniem branżowym, najlepiej w dziedzinie biznesu. Najchętniej przy tym, z osiągnięciami i wieloletnią praktyką, także bagażem doświadczeń. W przypadku sportów motorowych – np. z toru i własnej działalności gospodarczej. Specjaliści od zarządzania zasobami ludzkimi i marketingu oraz reklamy? Jednego spełniającego wszystkie te kryteria nie sposób wskazać. Trudno nawet zauważyć specjalistów w wymienionych, pojedynczych dziedzinach. Niektórzy przypominają wręcz jako żywo Stanisława Anioła, bohatera serialu komediowego „Alternatywy 4” ze znakomitą rolą Romana Wilhelmiego. Tu przypadkiem wpadła wizytówka, tam selfie z celebrytą, przy niezwiązanej z profesją okazji i już można budować sobie image, przy tym budując pajęczynę zależności, na swoim, lokalnym podwórku. Tylko obiektywnych osiągnięć i jakiegokolwiek pożytku dla ogółu tu nie ma.

Ilu szacownych przedstawicieli władz rozumie potrzeby sportowców, zna budowę i funkcjonowanie motocykla, by decydować o kosztach, wreszcie ma szersze spojrzenie na dyscyplinę, aby mieć świadomość globalnych skutków swych postanowień? Pewnie niewielu, bo nie za skuteczność im płacą, tylko za wierność. Kłopot w tym, że to oni podejmują wszelkie decyzje, bądź jedynie je aprobują, tylko dlatego, że jako „władza” wiedzą lepiej. Inteligencja, zdolność przewidywania, to nie są cechy podstawowe działacza. On ma być mierny, bierny, ale wierny i nie wychylać się bez potrzeby. Praktyka, wydawałoby się, powinna mieć kolosalne, podstawowe znaczenie. Nic z tych rzeczy. To tylko w wypadku, gdy liczyłoby się w tej pracy dobro i rozwój dyscypliny. Czy tak jest w istocie? Nie sądzę, niestety.

Doświadczony praktyk w tym wypadku to zwykle stażysta, świeżo po szkole i dwóch sezonach na krzyż spędzonych w fotelu prezesa z tzw. nominacji, bądź pragmatyczny karierowicz z parciem na szkło, który mimo wielu już życiowych porażek, wciąż żyje w przeświadczeniu o swej wielkości i nieomylności, pozwalającemu bezkrytycznie i mozolnie budować „Aniołowe” zależności. Bycie członkiem pozostaje dlań celem samym w sobie. Pokazać się czasem w TV. Rozdzielić klapsy i laurki, bez ograniczeń, wedle własnego „widzimisię”, a wreszcie opatrzeć facjatę i osłuchać nazwisko, żeby… podskoczyć jeszcze pięterko w hierarchii.

Związki to jedno. Polityka – drugie. Żużel stał się dla niektórych trampoliną, przez lokalną popularność i medialność, do parlamentu. Nawet jeśli jedynym celem było „zasiadanie”, to i tak nic z tego awansu nie wynikło dla speedwaya. Jeśli zaś motywacją stały się znacznie szersze wówczas, szczególnie na lokalnym podwórku, możliwości biznesowo-celebryckie, to już trąci Aniołem na odległość. Wszystko robi się po coś, zaś połechtanie własnego, często przerośniętego do granic, ego, to najmniej istotny czynnik. Co takiego pożytecznego zdołali dokonać dla ukochanej, rzekomo, dyscypliny nasi żużlowi celebryci i parlamentarzyści, szczególnie teraz, w dobie pandemii? Obawiam się, że niewiele, żeby nie zaryzykować, że nic. Pozyskali sponsorów tytularnych z dużymi pieniędzmi dla ligi lub konkretnego klubu? Powalczyli o zniesienie restrykcji sanitarnych i udostępnienie choćby części stadionów dla kibiców? Zawojowali wspólnie, ponad podziałami, o szczególne zasady traktowania obcokrajowców? Ktoś powie – mrzonki. Niekoniecznie. Istnieje pojęcie lobby. Jeśli razem, mocno i skutecznie lobbowaliby politycy na rzecz lig żużlowych, zamiast tylko biernie czekać na instrukcje w sprawie kolejnych głosowań, w innych kwestiach, to szanse byłyby znaczne. Nie przekonamy się, bo nie dają nam parlamentarzyści najmniejszej szansy.

To wszystko i tak jeszcze nie jest najgroźniejsze. Najpodlejszy gatunek tego sortu to łowcy kasy. Tu i teraz. Jeśli nie ma okazji, to należy ją stworzyć. Przez krótki czas, nieco dłuższy – bez znaczenia. Byle skutecznie. Byle wytargać, ile się da. A że klub, przy okazji, leci na pysk, że brakuje środków na realizację podstawowych, wydawałoby się celów, to nieistotne. Wpadam na chwilę, doję ile zdążę przed katastrofą i najlepiej bezpiecznie, ewakuuję tuż przed tąpnięciem. Naturalnie z przytulonymi wcześniej biletami NBP w zębach. No bo dla nich zawsze musi być zapłata. Choćby cała reszta waliła się w gruzy, oni „muszą” zarobić. A że przy okazji poczynania te podpadną pod wykorzystywanie stanowiska do osiągnięcia prywatnej korzyści, że to działanie na szkodę dowodzonego podmiotu. Nieważne. Kasa jest, to i na dobrego, sprawnego papugę wystarczy. Ten przeciągnie ile się uda. A to odwołania, biegli, apelacje, kasacje, trybunały. Tak można przez kilka dobrych lat. Wywinę się koniec końców bez uszczerbku dla finansów, a nadszarpnięty wizerunek w tej sytuacji, to tylko niewielkie koszty własne. Zresztą ludzie szybko zapominają. Media wynajdują nowe sensacje i owo przestępstwo przestaje kogokolwiek interesować. A przez tych kilka lat opóźniania adwersarzom, czy następcom też się może noga powinąć i będzie okazja wrócić w roli skrzywdzonego wcześniej, dziś Zbawiciela. Bom przeca bogaty i oczyszczony. Prawda, że zimne, bezczelne i wyrachowane rozumowanie? Ale jakże prawdziwe i częste. Funta kłaków nie postawię, że zupełnie irracjonalne. Zbyt wiele przykładów z życia. Różne FOZZ-y, Bagsiki, Amber Goldy. Każdy czas i dziedzina życia mają swoją Zmorę, czyż nie?

A żużel? Mimo sztormów, dalej dzielnie płynie na starej krypie. Choć bez remontu skorupa coraz mniej odporna na uderzenia. Pora do stoczni. Czas na gruntowny lifting, wręcz odbudowę. Tylko czy „władzom” wystarczy wyobraźni, by to przewidzieć i właściwie zareagować? Śmiem wątpić. Po owocach ich poznacie – jak powiada Pismo. Tyle, że kondycja dyscypliny przypomina dziadka astmatyka, którego zmora dusi, a ten już obiektywnie, ledwie zipie i długo nie pociągnie bez respiratora.