Zapraszamy na pierwszą część wspomnień Damiana Natońskiego, które ukazały się na stronie fb Damian Natoński cycle speedway rider.
#Wstęp
W ubiegłym roku minęło 15 lat odkąd Sebastian Paruzel i Damian Natoński zapisali się na speedrower. Z tej okazji zapraszamy Państwa do powrotu do przeszłości, wspomnień, oraz historii jaka napisała się przez te 15 lat. W cyklu „15 LAT MINĘŁO JAK JEDEN BIEG” który będzie składał się z kilku części będziecie mogli przeczytać o tym jak wyglądał speedrower na przestrzeni 15 lat startów Sebastiana i Damiana. Poznacie jakie przygody przeżywali podczas pierwszych wyjazdów oraz dowiecie się innych ciekawych ciekawostek.
Po dwóch latach przerwy dwójka przyjaciół z jednego osiedla którzy wychowali się właśnie tu, na osiedlu Północ Sebastian Paruzel oraz Damian Natoński ponownie pojadą w jednej drużynie. Wspólnie zaczynali rywalizację na częstochowskich osiedlach bawiąc się w małych żużlowców na rowerach udając Sebastiana Ułamka, Grzegorza Walaska, Andreasa Jonssona, czy Ryana Sullivana.
Toczyli pojedynki z innymi dzielnicami miasta pamiętne mecze podwórkowe z Wyczerpani, Zawodziem dawały im dużo frajdy, aż w końcu znany w środowisku speedrowerowym oraz żużlowym Kibic Dziadek Hirek Ultra Fans w 2008 roku postanowił zapisać wnuka do drużyny która wówczas nosiła nazwę Lwy Chłodnia Częstochowa. Za jego śladem w tym samym roku poszedł mały Damianek, który jak sam nam opowiadał prosił wówczas o wyjazd na tor w czasie treningu.
#Część 1
”Początki, zabawa, osiedle, pierwsze tworzone tory”
Rok 2003/2004 wychodzisz ze szkoły, idziesz do domu, jesz obiad i szybko wybiegasz na podwórko by spotkać się z kolegami. Nie mając wówczas telefonu komórkowego każdy wiedział gdzie się szukać. Kiedy jednak nikogo nie było na dworze chodziliśmy po kolegów do domu dzwoniąc domofonem czy wyjdzie Paweł, Michał itd.
Zazwyczaj zbieraliśmy się w parę osób i jechaliśmy mecz. Podzieliliśmy się na dwie drużyny, każdy wybierał sobie zawodnika z danej drużyny którym jest. Sebastian przeważnie wcielał się w swojego imiennika Sebastiana Ułamka. Czy to był jego idol? Pewnie tak patrząc na to, iż posiadał w swojej szafie chyba z 5 różnych czapek Ułamek Racing. Ja natomiast byłem bodajże zawodnikiem na pozycji juniorskiej ze względu na mój wiek. Byłem najmłodszy z nich wszystkich i zostawało mi tylko to co pozostało. Jak się nie mylę to był to Zbyszek Czerwiński.
Zawsze mieliśmy programy z zawodów żużlowych. Czasami zdarzało się, że jednak nie było programu i musieliśmy rozpisywać biegi z pamięci. Była kartka papieru, lecz nikt z nas nie miał długopisu. To co teraz? Kto ma najbliżej na chatę ? Ja nie idę, ja też nie. Damianek pójdzie bo ma najbliżej i jest najmłodszy. Poszedłem do domu po długopis, aczkolwiek już z niego nie wyszedłem, ponieważ mama nie wypuściła mnie z domu. Wszyscy na mnie czekali bo brakowało im jednego zawodnika. Po długopis ktoś poszedł, a za mnie stosowali ZZ-tke.
Następnego dnia to samo. Dzień w dzień jechaliśmy spotkania między sobą. Lekcję odrobione, pozwolenie od mamy jest, można wychodzić na podwórko. Biorę swój rower na kołach 24 cali i lecimy. Nie mieliśmy na sobie długich spodni, rękawiczek, kasków czy ochraniaczy. Ale zawsze mieliśmy czapeczkę jakiegoś żużlowca. Mam je do tej pory w szafie. To już jak ktoś miał czapeczkę żużlowca to był gość na osiedlu. Później na swoich rowerach każdy wycinał z programów różnych sponsorów. Tata gdy chodził na żużel zawsze kupował program, a ja robiłem z niego wycinankę. Program można powiedzieć był wykorzystany w 100%. Miałem niebieski rower Ragazzi z przerzutkami, hamulcami, ogólnie bardzo elegancki sprzęt. Na przeciwko mojego bloku mieszkał Sebastian. Udałem się do niego już o 8 rano i wspólnie oklejaliśmy nasze maszyny. Sebcio miał taki charakterystyczny zielony rower który co chwilę się psuł, ale śmigał jak nigdy. Taśma klejąca, nożyczki programy. Na naszych rowerach widniały tacy sponsorzy jak Top Secret, Złomrex, Bojanek, Arto, Dako i wiele innych. Bardzo to fajnie wszystko wyglądało. Do tego doszła jeszcze osłona na tylne koło pomalowane niebieskim sprejem i stałeś się wtedy prawdziwym żużlowcem. Pojechaliśmy na nasz tor, jedziemy mecz i nagle ktoś hamuję przed Tobą i zaliczasz glebę. Mówione było na początku nie hamujemy i nie zmieniamy przerzutek w czasie biegu. Każdy mówił dobra, dobra, a i tak podczas jazdy było słychać jak ktoś przerzuca przerzutki. Na start nastawiona przerzutka 1:1/ 1:2 , a na dystans cyk, cyk 2:7. Przerzucił ! Przerzucił ! ma być wykluczony i jeden z drugim się kłóci że nie przerzucił, a każdy słyszał. Tak samo było jeszcze, że ktoś przejechał przez wewnętrzną linie. W tle słychać zaś przejechał ! Przejechał ! Sędziego nie było. Trzeba zobaczyć po śladach. Tam gówno było widać. Ten mówi, że to nie jego ślad. Dobra to powtórka biegu. Jakoś się wtedy jechało, a wyniki był sprawą drugorzędną.
Wspomniałem wcześniej o tych hamulcach. Stwierdziliśmy z kumplami, iż odpinamy nasze hamulce i jeździmy bez. Tak było bezpieczniej, przynajmniej tak się nam wtedy wydawało. Nasze górskie rowery przechodziły co chwilę jakieś tuningi. Ja z Sebą mieliśmy w rowerach rogi, które też były niebezpieczne. To co trzeba uciąć. To ucinamy. Hirek wziął diaksa i upierdzielił nam rogi.
Nasze rowery były tak tuningowane, że kiedy zadzwoniłem domofonem do domu, aby mój tata zszedł i napompował mi koła to powiedział coś ty zrobił z tym rowerem ! A tam w rowerze opony sliki już bez bieżnika praktycznie, hamulce rozpięte, rogi ucięte, przerzutki chyba z dwie działały tragedia.
Przejdźmy teraz do torów na których startowaliśmy i wspólnie tworzyliśmy. Na początek „żwirek”. Był to pierwszy nasz tor tuż przy moim bloku na ulicy Kukuczki. Ogólnie było to boisko do piłki nożnej, jednak my zrobiliśmy z niego tor wyścigowy. Małe kamyczki sprawiały, że jak ktoś zaliczył upadek to kolana, łokcie rozwalone.
Trudno na tym torze było wyznaczyć pola startowe oraz krawężnik. Dlatego każdy przynosił z domu mąkę, dzięki czemu tor wizualnie wyglądał super. Na żwirku jednak długo nie gościliśmy, ponieważ starsi koledzy wyganiali nas bo chcieli kopać w piłkę. Musieliśmy poszukać innego miejsca na tor.
”CZARNY KOŃ”
Kolejny nasz tor zwany ”czarnym koniem” mieścił się obok Lasku Aniołowskiego tuż przy promenadzie, też na ulicy Kukuczki. Duża przestrzeń sprawiała, iż nikt nam nie będzie przeszkadzał, więc stworzyliśmy sobie kolejny tor. Czarna nawierzchnia sprawiała, że do domu przychodziliśmy cali czarni niczym po wyjściu z kopalni. Stąd się wzięła nazwa toru ”Czarny Koń”. Na tym torze również długo nie gościliśmy dlatego, że znaleźliśmy lepsze miejsce na którym zadomowiliśmy się na lata.
”PUŻAKA ARENA”
”Pużaka Arena” ahh to człowiek pamięta…., gdy zawsze tamtędy przechodzę wspomnienia odżywają, jakby to wszystko działo się wczoraj. Idealna nawierzchnia toru, leciutki piasek, naprawdę przyjemnie się na nim jeździło. Do dziś jak się dobrze przyjrzymy to nadal widać okrąg. Kapitalne widowiska, wyścigi które tam były tego się nie zapomnij. Na tym torze były niestety dwa problemy. Pierwszy z nich to woda stojąca na drugim łuku.
Kiedy padał deszcze dosyć intensywnie w dniu kiedy chcieliśmy pojeździć, czy nawet dzień wcześniej po opadach tor był zalany. Coś trzeba było z tym zrobić. Za krzakami był plac zabaw na którym znajdowała się piaskownica. Wpadliśmy więc na pomysł by piasek rozsypać na tą kałużę i będzie można jeździć. Nawierzchnia i tak była piaszczysta także wszystko pasowało. Było nas trochę byliśmy zdeterminowani by doprowadzić tor do porządku i pojeździć. W krzakach było takie przejście, tam też mieliśmy swoją tzw. bazę. Przechodziliśmy przez te krzaki żeby było szybciej i każdy nosił piasek. Nie mieliśmy żadnych siatek, reklamówek. Piasek sypaliśmy do swoich bluzek i jak kangurki znosiliśmy na dół. Parę kursów się zrobiło, piasek wysypaliśmy, ubiliśmy nogami i jazda !
Drugi problem to piłkarze. Co by nie mówić to zrobiliśmy tor znów na boisku piłkarskim. Kiedyś przyszliśmy pojeździć i patrzymy boisko zajęte. My chcemy jeździć oni grać w piłkę. Pytamy się więc za ile skończą grać. Odpowiedzieli, że nie mają zamiaru kończyć i nam ustępować dlatego że to jest boisko piłkarskie. My też nie mieliśmy zamiaru odpuścić. Podjęliśmy decyzję, że wchodzimy i jeździmy. Ci ludzie co tam grali byli w naszym wieku, nawet młodsi od naszych kolegów. Była kiedyś śmieszna sytuacja, jedna babeczka jakoś z 16 lat mogła mieć nie więcej, straszyła nas sądem. Mówiła, że jej ojciec jest prawnikiem i zgłosi mu to, że zrobiliśmy tor na boisku piłkarskim. Parę osób wybuchło śmiechem i nasi starsi koledzy robili sobie z niej jaja. Pograli, pograli i zeszli. My nie chcieliśmy odpuszczać i szukać nowego toru, ponieważ ten był idealny.
„Tor na kortach przy dwójce”
Pewnego dnia jedziemy promenadą i widzimy jak chłopaki jeżdżą sobie, tak jak my jeździmy na Pużaka. Podjechaliśmy do nich, aby umówić się na mecz. Zobaczyliśmy ich tor na kortach tenisowych. Tor mieścił się na ulicy Baczyńskiego. Ogólnie mieli dwa tory. Jeden dłuższy, ale wąski. Drugi natomiast krótszy, lecz szeroki. Nawierzchnia była jeszcze lepsza, niż u nas. Mączka ceglana używana jest na torach speedrowerowych do dziś. Tam właśnie taka była, co sprawiało, iż tor był bardzo przyczepny. Tamci mieli jeszcze dostęp do wody, także jak polali tor był naprawdę mega. Po jakimś czasie jeździliśmy również często na tym torze. Świetna lokalizacja, cisza spokój korty ogrodzone bramą. Oczywiście korty tenisowe już dawno były wyłączone z użytku. Tam też były dobre mecze, ale o tym opowiem później. Teraz obecnie po kortach i naszym torze nic nie zostało, bowiem zostały zrównane z ziemią i postawiono tam luksusowe apartamenty…
Nowe komentarze